La Liga. Barcelona marnuje najlepsze lata Leo Messiego

PAP/EPA / Alberto Estevez / Na zdjęciu: Lionel Messi
PAP/EPA / Alberto Estevez / Na zdjęciu: Lionel Messi

Prezydent Barcelony przejdzie do historii jako ten, który nie wykorzystał najlepszego piłkarza w historii. Zatrudniając przeciętnych trenerów, dokonując chaotycznych transferów sprawił, że piłkarski geniusz Leo Messiego idzie na marne.

To był symboliczny obrazek, doskonale sumujący kończący się sezon La Liga w wykonaniu Barcelony. Kamera uchwyciła jak siedzący samotnie na trybunach Camp Nou Arthur Melo ziewa znudzony w źle założonej maseczce, śledząc akcję od niechcenia jednym okiem, odwrócony bokiem do boiska. Tam zaś drużyna Quique Setiena gra w typowy dla siebie sposób - ma 75 procent posiadania piłki, ale absolutnie nic z tego nie wynika. Jedynego gola zdobywa z rzutu wolnego Leo Messi. Goście sensacyjnie odpowiadają dwiema bramkami z kontry.

Porażka u siebie z Osasuną Pampeluna boli tym bardziej, że w tym czasie Real Madryt pokonując Villarreal zapewnia sobie 34. tytuł mistrza Hiszpanii. Mimo odejścia Cristiano Ronaldo i kłopotów Zinedine'a Zidane'a w trakcie sezonu, kiedy już wypatrywano Jose Mourinho jako jego następcy. Po restarcie "Królewscy" wygrali wszystkie dziesięć spotkań, Barcelona kompromitowała się narzekając po stracie punktów na sędziów, VAR, zły kalendarz, wprowadzenie przez UEFA pięciu zmian w meczu, co premiuje jej rywali. Widząc winę wszędzie tylko nie w sobie.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: kapitalna sztuczka Lewandowskiego na treningu Bayernu!

Obrazek z ziewającym, odstawionym Arthurem to także symbol złego zarządzania "Dumą Katalonii". Brazylijczyk był sprowadzany jako przyszły lider środka pola i dyrygent, który miał wejść w buty Xaviego. Tymczasem trener Setien nie znalazł pomysłu jak go wpasować w drużynę i tuż po przerwie spowodowanej pandemią dopięto wymianę z Juventusem na Miralema Pianicia. Czyli zawodnika 24-letniego oddano za 30-letniego Bośniaka mającego szczyt formy za sobą.

Jakby tego było mało Arthur odpuścił trening, żeby polecieć do Turynu na testy medyczne i podpisanie kontraktu, co w klubie na takim poziomie i bijącym się o najwyższe trofea byłoby kiedyś nie do pomyślenia.

Przypadków podobnego chaosu i braku profesjonalizmu jest więcej. Drobnym był przyjazd Gerarda Pique na elektrycznym rowerze na Camp Nou na niedawny mecz z Espanyolem. Obrońca Barcy, któremu policja zabrała prawo jazdy, gnał przez miasto 30-40 km/h bez kasku, lekceważąc przepisy bezpieczeństwa.

O wiele gorszym był konflikt wewnętrzny w zarządzie niczym z serialu "House of Cards", dymisje kluczowych dyrektorów przy wzajemnych oskarżeniach o korupcję, oszustwo i kreatywną księgowość. W tle afera "Barcagate", wywołana ujawnieniem, że klub zatrudnił firmę, która stworzyła w mediach społecznościowych farmę trolli, szkalującą przeciwników prezydenta Bartomeu, jego kontrkandydata w przyszłorocznych wyborach, ale i zawodników jak Messi czy Pique.

Messi w ostatnich latach miał więcej powodów do bycia niezadowolonym z władz klubu. Zarzucał im publicznie nieudaczne negocjacje ws. sprowadzenia Neymara z PSG. Wypominał zwolnienie w środku sezonu trenera Ernesto Valverde, za co zresztą dyrektor sportowy, Eric Abidal zrzucił odpowiedzialność na zawodników. A także o dwa obozy przedsezonowe na dwóch kontynentach - w USA i Japonii).

W czwartkowym przegranym meczu z Osasuną bardzo wymowna była reakcja Messiego po kolejnej pięknej bramce z rzutu wolnego. Żadnej radości, tylko machnięcie z niechęcią ręką z ponurą miną. Że ten kolejny gol w niesamowitej statystyce (już ponad 700 w karierze) niczego nie da.

Po meczu stwierdził zresztą dobitnie, że Real zrobił swoje, ale Barcelona sama bardzo przyczyniła się do tego, żeby stracić tytuł. - Byliśmy drużyną nieregularną, słabą, rywale nas przewyższali intensywnością i ochotą, za łatwo sobie stwarzali sytuacje i strzelali gole. Traciliśmy w tym sezonie dużo punktów tam, gdzie nie wypadało. Odczucie w drużynie jest takie, że próbujemy, ale się nie udaje - stwierdził.

Główną przyczynę widzi w decyzji zarządu o zamianie trenera z Valverde na Setiena. - To, co się działo od stycznia do teraz, było bardzo złe - przyznał.

Argentyńczyk musi mieć świadomość, że trwoni swoje najlepsze i zarazem ostatnie lata w piłce. Że kolejne trofea przeciekają mu przez palce. Że z taką grą trudno marzyć o triumfie w upragnionej Lidze Mistrzów, której nie wygrał od 2015 roku. Bo skoro Osasuna jest w stanie strzelić dwa gole na Camp Nou, to czemu nie Napoli?

Wszyscy kibice Barcelony mają prawo mieć poczucie, że klub nie wykorzystał skarbu jakim jest posiadanie największego piłkarskiego geniusza naszych czasów, a może i w historii futbolu. To nie przypadek, że Messi większość swoich indywidualnych rekordów ustanowił już dawno temu. Najwięcej goli w roku kalendarzowym - 91 zdobył w 2012 roku. W tamtym sezonie strzeli także najwięcej goli w La Liga - 73. Jako jedyny zawodnik strzelał gola w każdej z siedmiu różnych rozgrywek w 2015 roku.

To nie przypadek, że największe triumfy odnosił z Barcą wówczas, gdy drużynę prowadzili charyzmatyczni trenerzy z autorytetem, potrafiący narzucić szatni żelazną dyscyplinę i nie pieszczący się z gwiazdorami, czyli Pep Guardiola i Luis Enrique.

Pozostali jak Gerardo Martino, Jordi Roura, Ernesto Valverde czy Quique Setien okazali się mieć za mały rozmiar trenerskiego kapelusza na tę funkcję. Wiedza taktyczna i umiejętności zarządzania, które wystarczały we współpracy z zawodnikami Betisu czy Athletic Bilbao, okazały się za małe na szatnię Barcelony. Ich Barce grały nie dość że brzydko, to nieskutecznie.

Drugi największy zarzut do zarządu to brak obudowania Messiego wartościowymi partnerami, z którymi Barca zdominowałaby światowy futbol jak w latach 2009-11. Argentyńczyk nadal jest zabójczo efektywny, nadal śmiertelnie skuteczny, właśnie pobił własny rekord asyst w La Liga, tyle, że to nie wystarcza.

To już nie te czasy, że jeden zawodnik sam przesądzi o losach meczów i całych rozgrywek. Dziś Messi jest liderem słabej, wyglądających na zlepek większych lub mniejszych indywidualności zawodników.

Najlepsze lata za sobą mają Luis Suarez, Sergio Busquets, Ivan Rakitić czy Pique. O ile jeszcze Urugwajczyk, który wrócił po przewlekłej kontuzji miewa przebłyski, dwaj pozostali są coraz częściej cieniami dawnych, wielkich piłkarzy.

Mimo wydania od sezonu 2015/16 ponad 800 mln euro, następców Xaviego i Iniesty podobnie jak Samuela Eto'o czy Davida Villi nie znaleziono ani we własnej akademii La Masia (lub nie dano szansy) ani na świecie. Tylko bramka za sprawą Marca-Andre ter Stegena ma obsadę na światowym poziomie. Kto wie jednak czy najbardziej nie brakuje nowego Carlesa Puyola, charyzmatycznego kapitana, który potrafiłby poderwać resztę serduchem do walki, a kiedy trzeba przypomnieć priorytety i cele. Kogoś, kim w Realu Madryt stał się Sergio Ramos.

Od odejścia Neymara do PSG transferami rządzą chaos i panika. Philippe Coutinho (145 mln euro), Ousmane Dembele (125 mln) oraz Antoine Griezmann (120 milionów) są tego symbolem. Kosztowali w sumie 370 mln, ale po co właściwie przychodzili, jaki był plan ich wykorzystania, do dziś nie wiadomo.

A przecież przez Barcę przewinęli się w tym czasie jeszcze tacy zawodnicy jak Arda Turanem (34 mln euro - właśnie wygasł mu kontrakt), Aleix Vidal (18 mln), Andre Gomes (37 mln), Paco Alcacer (30 mln), Samuel Umititi (25 mln), Lucas Digne (16,5 mln), Denis Suarez (3 mln), Kevin Prince Boateng czy Malcom (40 mln) podkradziony Romie, po to tylko by upchnąć go w lidze rosyjskiej.

Jednocześnie zniechęcono wielu młodych obiecujących wychowanków, których przejęła konkurencja - jak Takefusa Kubo, wypożyczony z Realu Madryt do Majorki.
Messiemu i Barcy pozostaje wierzyć, ze odpali jeszcze Frenkie de Jong (75 mln), o ile nowy trener znajdzie pomysł, by wykorzystywać go na boisku jak w Ajaksie. Czy że rzeczywiście wielkim zawodnikiem na lata okaże się Ansu Fati.

Kolejny sezon bynajmniej nie zapowiada się dla Messiego lepiej. Nawet jeśli Bartomeu ugnie się i zwolni Setiena (publicznie deklarował wsparcie i zapewniał, że na pewno zostanie na kolejny sezon), kto przyjdzie w jego miejsce? Xavi czeka w Emiratach na zmianę prezydenta Barcelony, a choć na pewno ma w sobie DNA klubu, nie ma żadnych gwarancji, że powtórzy sukces Guardioli, Enruque czy Zidane'a w Realu. Zwłaszcza bez wartościowych piłkarzy.

O tych będzie trudno. Choć związane z Barcą katalońskie media wciąż spekulują o sprowadzeniu Lautaro Martineza czy powrocie Neymara, żeby uzbierać na nich pieniądze najbogatszy klub świata musi sprzedawać zawodników. Skąd po pandemii znaleźć kupców? Tylko na Martineza potrzeba 70 mln euro (Inter szczęśliwie zgodził się przyjąć w rozliczeniu kolejny niewypał transferowy - Juniora Firpo). Neymar, jeśli jakimś cudem trafiłby znów na Camp Nou, niewiele odmieni.

Inna rzecz to atmosfera w szatni. Prezydent Realu Florentino Perez deklaruje, że z powodu start wywołanych pandemia (gra bez publiczności) klub nie zamierza dokonywać transferów. Także dlatego, że byłoby to nie fair wobec zawodników, którzy okazali solidarność i dobrowolnie obniżyli swoje pensje.

Barca, której zawodnicy zgodzili się na redukcję pensji o rekordowe 75 procent, nie tylko prze do transferów, ale jeszcze co rusz kolejni jej piłkarze czytają o sobie, że oferowani w rozliczeniu. Jak tu później liczyć na ich lojalność?

Toteż nie wykluczone, że gdy tylko kibice będą mogli wrócić na Camp Nou, Leo Messi zasiądzie na trybunach, by osobiście pomachać prezydentowi Bartomeu "białą chusteczką" w geście żądania dymisji. Chyba, że zdecyduje się na prawdziwy armagedon i skończy karierę gdzieś indziej. Na razie wstrzymał rozmowy z Barcą na temat przedłużenia kontraktu wygasającego po następnym sezonie. Nie ma na świecie klubu, który nie chciałby go pozyskać. Niektórzy już spekulują, że dwaj odwieczni rywale, najwięksi piłkarze naszych czasów mogą zagrać w jednych barwach, pod wodzą Pepa Guardioli...

Emocjonalna wypowiedź Leo Messiego. "Jesteśmy słabą drużyną"

Thibaut Courtois wbija szpilkę Barcelonie. "Mówili, żebym się zamknął"

Źródło artykułu: