Jedni kibole robią ustawkę na autostradzie, drugich policja powstrzymuje przed zlinczowaniem własnych piłkarzy...
Świetnie, że sezon piłkarski udało się w Polsce dokończyć. To sukces organizacyjny, który należy docenić. Nikt nie kwestionuje mistrza Ekstraklasy, pucharowiczów czy spadkowiczów. Tymczasem w krajach, które nie dały rady jak Francja, Holandia czy Belgia rozgoryczenie, poczucie niesprawiedliwości i brak wiary we władze państwa i federacji ze strony kibiców, właścicieli klubów i sponsorów będą odbijać się czkawką całemu piłkarskiemu biznesowi przez długie lata.
Jednak seria niefortunnych zdarzeń w ostatnim tygodniu sprawiła, że zwłaszcza starsi kibice mieli prawo poczuć się, jakby nasz futbol cofnęło w czasie na początek szalonych lat 90. Kiedy to piłce daleko było do profesjonalizmu, bez przerwy mówiono o korupcji, a stadionowe starcia policji z kibolami były na porządku dziennym.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: piłkarz Legii Warszawa zrezygnował z urlopu. Już trenuje do nowego sezonu
Przyćmiewając udany finał Pucharu Polski, który okazał się niezłym widowiskiem.
Na szczęście nikt dziś nikogo o ustawianie meczów nie podejrzewa. Finał znalazła ostatnia nierozliczona afera korupcyjna związana z awansem Cracovii do Ekstraklasy w sezonie 2003/04. Milion złotych grzywny oraz minus pięć punktów w przyszłym sezonie - to z jednej strony najwyższa kara finansowa w historii rozliczeń. Ale i ona wzbudza kontrowersje jako zbyt niska w stosunku do zysku, jaki wówczas odniósł krakowski klub.
Nie chodzi o to, żeby dzisiejszą Cracovię zdegradować do 1. ligi, z której nielegalnie przebiła się do elity, jak domagają się niektórzy kibice, zwłaszcza z klubów, które tak właśnie zostały w swoim czasie ukarane. Dziś jednak po 16 latach od czynu taka kara byłaby niemoralna. Zresztą od 2008 roku nie figuruje już w przepisach PZPN.
Warto może było jednak dać karę nieco bardziej współmierną do czynu. Milion złotych to w skali ekstraklasowych wydatków strata, jakiej klub Janusza Flilipiaka prawie nie odczuje. Tym bardziej, że jako zdobywca Pucharu Polski, Cracovia otrzyma od PZPN premię w wysokości 3 milionów. Słowem związek będzie mógł sobie od razu ten milion potrącić.
Godne pożałowania sceny towarzyszyły awansowi Widzewa Łódź na zaplecze Ekstraklasy, do której legendarny klub tak uporczywie pragnie wrócić. Mimo budżetu o jakim mogliby pomarzyć 2-ligowi rywale, a nawet drużyny z 1. ligi (Podbeskidzie Bielsko Biała z dużo mniejszym wywalczyło awans do Ekstraklasy), Widzew kompromitował się niemal w każdym meczu po restarcie sezonu, wygrywając zaledwie jeden z siedmiu. Gdyby utworzyć tabelę tylko za okres po pandemii, Widzew znalazłby się w strefie spadkowej!
Drużyna słynąca przez lata z charakteru, woli walki i ambicji po raz kolejny zawiodła, ulegając 0:1 na własnym stadionie ze Zniczem Pruszków. Tego kibice Widzewa nie zdzierżyli. Już w trakcie meczu wywiesili transparent "Niezależnie co się zdarzy, żądamy zmian w zarządzie i wśród piłkarzy". Po ostatnim gwizdku, gdy okazało się, że zawodnicy GKS Katowice byli jeszcze bardziej spięci (lub jeszcze mniej zdeterminowani) i zmarnowali swoją szansę na awans, byli już znacznie mniej kulturalni.
Drużynę pożegnały gwizdy, gromkie skanowanie "w… lać" i żądania, żeby piłkarze oddali koszulki. Choć ta frustracja była jak najbardziej zrozumiała, to jednak nie może usprawiedliwić, że część kibiców wdarło się na murawę, żeby osobiście rozliczyć zawodników. Zanim interweniowała policja przy pomocy gazu łzawiącego, dwóch piłkarzy zostało uderzonych w twarz. Takich scen dawno nie wdziano na polskich boiskach, a na stadionie Widzewa nigdy.
Tego samego dnia, czyli w sobotę na autostradzie A4 w okolicach Brzeska, starło się ze sobą na środku drogi kilkudziesięciu pseudokibiców, blokując ruch w jedną stronę. Jeśli wierzyć wpisom w mediach społecznościowych, walczyły ze sobą połączone siły Stali Rzeszów i Stali Stalowa Wola z Resovią, Siarką Tarnobrzeg i JKS Jarosław.
Filmiki, które wrzucali kierowcy jadący w drugą stronę, pokazywały brutalne sceny walki facetów w białych i czarnych strojach. Sprawnie przeprowadzona bijatyka zdążyła się zakończyć, a jej uczestnicy rozpłynąć przed przyjazdem policji.
Ustawka to jednak incydent i z piłką nożną nie ma wiele wspólnego. Gorzej, że na naszych oczach zdrowy i nieźle zarządzany do niedawna klub stał się ruiną, a jego dalsza egzystencja stoi pod znakiem zapytania. Jeszcze trzy lata temu Korona Kielce zajęła 5. miejsce w Ekstraklasie, odnosząc swój największy sukces sportowy w historii. Dziś jest spadkowiczem o niejasnej przyszłości.
Co gorsza upadkowi sportowemu towarzyszył wizerunkowy i pokaz fatalnego zarządzania. Najpierw poprzez zastąpienie młodych polskich piłkarzy, z którymi mogliby się utożsamiać kibice, zaciągiem nieudacznych najemników z zagranicy. Potem, gdy spadek zaczynał wydawać się nieuchronny, brakiem zainteresowania ze strony właścicieli. Żartem przez łzy były internetowe poszukiwania przez kibiców członków rodziny Hundsdorferów, żeby jasno określili swoje plany wobec klubu i pomysły na ratowanie go. Farsy dopełnił prezes Korony Krzysztof Zając, który samemu nie mogąc się skontaktować z właścicielami, wsiadł w samochód i ruszył do Niemiec na poszukiwanie.
Ostatecznie znalezieni właściciele nie chcą mieć już z klubem nic wspólnego, nieszczęsny prezes też ponoć tylko czeka, żeby podać się do dymisji. Gdyby tak się stało, Korona mogła by zostać dokapitalizowana, a więc otrzymać licencję na grę w 1. lidze. Niestety rodzina Hunsdorferów nie oda swoich udziałów w Koronie za darmo. Chce od miasta spłaty zadłużenia, czyli 7,5 miliona zł. Czy Kielce na to przystaną, nie wiadomo.
Jakby komuś było mało absurdu, w internecie wypłynęła właśnie sprawa trenera Piotra Piotrowicza i wywiad jakiego jeszcze kwietniu udzielił dziennikowi "Aftonbladet" były piłkarz Jagiellonii Białystok, Sebastian Rajalakso. Szwed, który skończył już karierę i jest dziś agentem ubezpieczeniowym, poskarżył się na skandaliczne traktowanie, gdy po przyjściu nowego trenera w 2014 roku, nie chciał rozwiązać kontraktu.
Z tego co opisuje, trafił do surviwalowego "klubu kokosa" (od Daniela Kokosińskiego, któremu po odstawieniu na boczny tor kazano biegać po schodach). Rajalakso opowiada o czterech treningach dziennie przez trzy tygodnie z rzędu, ćwiczeniach od 6:00 rano, stukrotnym żonglowaniu bez piłki i oglądaniu wideo z teorią futbolu po polsku.
Opowieści, że wysłano go na arenę lekkoatletyczną, gdzie podczas biegania rzucano w niego dyskami i oszczepami są jednak zbyt absurdalne, żeby w nie uwierzyć. Niech ten sezon piłkarski już na dobre się skończy! Wracajmy do normalności! Niech polskie drużyny zaczynają bój o europejskie puchary!
Zobacz także: PKO Ekstraklasa. Cracovia ukarana za korupcję. Rekordowa grzywna i ujemne punkty
Zobacz także: PKO Ekstraklasa. "Kluby Kokosa" przeszły do historii, sprawa Sebastiana Rajalakso pozostanie niewyjaśniona