W zeszłym sezonie na koszulkach Herthy Berlin widniało logo niemieckiej sieci sklepów TEDi. Firma płaciła klubowi 7,5 mln euro za każdy sezon, ale kontrakt, który miał obowiązywać do 2021 r. został przedwcześnie rozwiązany za porozumieniem stron.
Multimilioner, właściciel klubu, Lars Windhorst do współpracy chce bowiem namówić jedną z marek znanych na całym świecie. Hertha ma w planach stworzenie "Big City Club" ("klubu z wielkiego miasta" - przyp. red.) z potężnymi, ogólnie rozpoznawalnymi sponsorami.
Hertha stara się namówić na współpracę jeden z amerykańskich koncernów - Teslę Elona Muska lub Amazona, którego szefem jest Jess Bezos. Za reklamę na koszulkach nowy sponsor miałby płacić nawet 20 mln rocznie.
Na razie jednak porozumienia nie ma, a piłkarze grają w koszulkach bez sponsora. Okazuje się, że takie stroje przypadły do gustu kibicom i stały się prawdziwym bestsellerem.
- Sprzedaliśmy już 10 tys. egzemplarzy. W tym momencie sezonu nigdy nie mieliśmy takich liczb. Zazwyczaj taki poziom sprzedaży osiągamy po całej pierwszej części sezonu - nie ukrywa na łamach "Bilda" szef finansów klubu, Ingo Schiller. Na liczbę 10 tys. sprzedanych koszulek 2/3 to stroje domowe (biało-niebieskie pionowe pasy), a 1/3 wyjazdowe (granatowo-czarne).
Czytaj też:
-> Liga Narodów. Robert Lewandowski to maszyna, ale nie perpetuum mobile. Model RL9 też potrzebuje odpoczynku
-> Transfery. Krzysztof Piątek zamiast Arkadiusza Milika? AS Roma szuka napastnika
ZOBACZ WIDEO: Liga Mistrzów. Robert Lewandowski nie zawiódł w finale. "Przykrył czapką Mbappe i Neymara"