Lekkoatletyka. Angelika Cichocka idzie na całość. "Uczę się biegać na nowo"

Przez dwa lata walczyła o powrót do zdrowia. Ratunkiem okazało się dopiero leczenie u lekarza Bayernu Monachium. Żeby to zrobić, musiała wydać wszystkie oszczędności i jeszcze wziąć kredyt. - Idę na całość - mówi nam Angelika Cichocka.

Tomasz Skrzypczyński
Tomasz Skrzypczyński
Angelika Cichocka Newspix / Na zdjęciu: Angelika Cichocka
Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty: Tęskniłaś?

Angelika Cichocka: Bardzo. Nikt sobie nawet nie wyobraża, jak mi brakowało uczucia zmęczenia i sponiewierania po treningu. Ból po wysiłku, a ból wynikający z urazu, to dwie inne sprawy.

Po dwóch latach ciągłych problemów wreszcie można powiedzieć, że jesteś zdrowa?

- Z moim organizmem jest coraz lepiej, choć jeszcze nie optymalnie. Tak naprawdę ja uczę się biegać na nowo. W moim ciele wiele się zmieniło, tyle czasu biegałam z bólem, że trudno się teraz odzwyczaić. Wciąż to siedzi w mojej głowie i jeszcze nie czuję się wolna na bieżni. Wiem, że mogę biegać szybciej.

ZOBACZ WIDEO: Były reprezentant Polski ostrzega kadrowiczów. "Zawodnicy nie są od tego, by dyskutować"

Jeszcze w tym sezonie?

- Tak, bo on się jeszcze się dla mnie nie skończył, pozostał mi jeden start na 800 metrów w Diamentowej Lidze w Katarze. Cel jest jeden. Oprócz dwóch dużych wtop w tym sezonie, biegam regularnie w okolicach 2:01. Chcę w końcu zejść poniżej granicy dwóch minut.

Ambicji nie brakuje, choć po niedawnym starcie na Memoriale im. Kamili Skolimowskiej można było się zmartwić. Nie tylko twoim wynikiem w biegu na 1500 metrów (10. miejsce, 4:17,16 s), ale wpisem w mediach społecznościowych. Pisałaś w nim wręcz o cierpieniu.

- Start w Chorzowie bardzo mnie zabolał. Miałam chyba jakiś moment kryzysowy i mój organizm nie jest jeszcze gotowy na szybkie bieganie na 1500 metrów. To jednak trochę inny dystans niż 800 m, ale i tak była rozpacz. Bardzo mnie to dotknęło, bo to po prostu nie byłam ja, poczułam wtedy dużą niemoc.

Po dwóch latach przerwy nie tracisz czasu, startów było sporo, w domu byłaś gościem.

- Tak naprawdę jest. Po obozie w Sankt-Moritz, na przełomie lipca i sierpnia, miałam już regularne starty. Wyglądało to tak - przyjazd do domu, pranie ubrań, przepakowanie walizki i wyjazd. Czasu nie było niemal na nic innego.

Ale wcześniej czasu pewnie nie brakowało. Pandemia wprowadziła duże zmiany w twoim życiu? Sytuacja była wyjątkowa i trudno było się do niej przyzwyczaić komuś przyzwyczajonemu do ciągłych wyjazdów.

- Dla mnie pandemia trwa od 2018 roku! Tak naprawdę tych restrykcji bardzo nie odczułam, choć czasu rzeczywiście było więcej. Mogłam ogarnąć wszystkie sprawy a także skupić się na sobie. Chyba maksymalnie to wykorzystałam.

Tak naprawdę twój prawdziwy powrót nastąpił na mistrzostwach Polski. Zdobyłaś srebrny medal na 800 metrów, a po finale nie mogłaś powstrzymać łez. Miejsce na podium cieszyło bardziej niż zwykle?

- Sam medal nie był najważniejszy. Ten moment, w którym poczułam na nowo emocje, bardzo mnie poruszył. Wróciły po prostu najlepsze wspomnienia, gdy widziałam ludzi wstających z miejsc i nas oklaskujących. Rozpłakałam się.

Widać było, że dużo cię łączy z Joanną Jóźwik.

- Z Asią napędzamy się wzajemnie. Mamy sporo wspólnego, bo wcześniej to ona miała duże problemy zdrowotne, potem do niej dołączyłam. Razem próbowałyśmy siebie wspierać. To porozumienie bardzo nas połączyło. Fajnie, że rozdzielamy też to, co się dzieje na bieżni i poza.

"Cieszę się bardzo z medalu, bo w tym roku działo się bardzo dużo. I nie mówię wcale o koronawirusie. To był pikuś" - to mówiłaś po MP. Co miałaś na myśli?

- Najtrudniejszym momentem było rozstanie z dotychczasowym trenerem Tomaszem Lewandowskim, w styczniu tego roku. Wtedy przecież nie wiedzieliśmy jeszcze, że igrzyska są zagrożone, a ja zostałam na lodzie na kilka miesięcy przed Tokio. To był duży kopniak, bo naprawdę włożyłam mnóstwo wysiłku, a także pieniędzy, by w ogóle walczyć o wyjazd na igrzyska. Z trenerem byłam bardzo emocjonalnie związana, zupełnie nie spodziewałam się rozstania. To był szok.

Tym bardziej że to była decyzja Polskiego Związku Lekkiej Atletyki, a nie wasza (więcej TUTAJ). Na MP we Włocławku znów związek trochę rzucił ci kłody pod nogi, nie pozwalając na start w biegu na 1500 metrów. Tłumaczył się brakiem minimum.

- Nie miałam świadomości, że pojawił się nowy przepis. Po dwóch latach bez biegania wróciłam i w ostatniej chwili okazało się, że nie mogę wystartować. Na szybko szukaliśmy możliwości startu, by zdobyć minimum MP. Pojechaliśmy do Bełchatowa. Jesteśmy już na bieżni, robię rozgrzewkę, wszystko gotowe. Nagle zrobiło się czarno, spadła potworna ulewa, po chwili sędziowie się zawinęli, zabrali pomiar czasu. I wróciłam do domu z niczym.

Twój wpis dotyczący decyzji związku był odebrany w ten sposób, że czułaś się potraktowana niesprawiedliwie.

- Nie byłam i nie chciałam wyjść na naburmuszoną dziewczynę. Szukałam po prostu możliwości, żeby się sprawdzić. Na pewno nie był to dla mnie żaden mus. Staram się nie stresować destrukcyjnymi sytuacjami.

Po przymusowym rozstaniu z trenerem Lewandowskim twoim szkoleniowcem został twój mąż, Tadeusz Zblewski. Nie myślałaś, że to ryzyko? Nie jest łatwo rozgraniczyć życie prywatne z karierą.

- Jestem w stosunku do siebie bardzo wymagająca, nie olewam treningów, wręcz trzeba mnie hamować. Dla mnie to, co powie trener na zajęciach, jest święte. Nie jest istotne, że jest to mój mąż.

Skąd w ogóle pomysł na takie rozwiązanie? 

- W styczniu zostałam bez nikogo. Musieliśmy na szybko szukać rozwiązania. Postanowiliśmy spróbować pracować razem i bazować na tym, co działało do tej pory i nie kombinować. Chyba to nie było ryzyko, a wręcz przeciwnie, bezpieczny ruch w perspektywie igrzysk, które miały się odbyć w tym roku.

Na kolejny sezon wszystko zostaje tak, jak jest?

- Na razie nie przewidujemy zmian, w kadrze jestem pod opieką trenera Rostkowskiego. Możemy zawsze dołączyć do innej grupy treningowej, pojawiło się ostatnio sporo możliwości.

Nie uciekniemy jednak od tematu twoich problemów ze zdrowiem. Tak naprawdę można się w tym zagubić i trudno w czytelny sposób przedstawić, z jakimi kontuzjami się zmagałaś. Tak dużo tego było.

- Radzę każdemu, kto ma kontuzję - zatrzymaj się i wylecz, inaczej pójdzie lawina, tak jak w moim przypadku. U mnie zaczęło się od kolana, potem nieświadomie kompensowałam ten ból w treningu i obciążałam inne miejsca. Biodro, kręgosłup, wszystko wyszło potem i do naprawy miałam cale ciało.

Ostatnią dużą imprezą z twoim udziałem były mistrzostwa Europy w Berlinie. Dziś sama mówisz...

- Że to była z mojej strony wielka głupota! Ale nie znam zawodnika na wyższym poziomie, który potrafiłby sam z siebie odpuścić trening. Ciężko powiedzieć sobie stop.

Trener nie wiercił dziury w brzuchu, nie mówił: "Angelika, odpuść!"?

- Wiercił, ale uparłam się. Wtedy w ogóle nie mogłam biegać po płaskim terenie, jedyną możliwością były podbiegi. I co? Robiłam tylko takie treningi, co było zupełnie bez sensu i mogło się skończyć tylko w jeden sposób.

Ratunkiem okazał się wyjazd do Monachium, do znanego przede wszystkim w piłkarskim środowisku Hansa-Wilhelma Muellera-Wohlfahrta, doktora Bayernu Monachium. Dlaczego wybrałaś właśnie jego?

- W kraju próbowaliśmy już wszystkiego, nie mogliśmy znaleźć przyczyny moich problemów. Każdy lekarz rozkładał tylko ręce, czułam, że w Polsce wyczerpałam wszystkie możliwości. Postanowiliśmy więc zaryzykować, pomyślałam sobie "Będzie grubo, ale nie mam nic do stracenia".

Wyjazd do Monachium był pójściem po całości. Skumulowałam wszystkie siły i fundusze, bo to jeden z najlepszych specjalistów na świecie. Słyszałam o nim też dużo dobrych opinii, pamiętałam też, że leczyła się u niego Ania Rogowska.

Prawda, że aby pozwolić sobie na leczenie pod jego nadzorem, musiałaś wziąć kredyt?

- Mam wprawdzie wsparcie grupy Orlen, jednak to leczenie jest bardzo kosztowne. Wydałam na to wszystkie swoje pieniądze. Nie chcę narzekać i użalać się nad sobą. Postawiłam po prostu wszystko na jedną kartę. Leczenie przebiega dobrze, wkrótce czeka mnie u niego kolejna wizyta.

Nie ukrywasz, że gdyby ten pomysł nie wypalił, prawdopodobnie zakończyłabyś karierę. Warto aż tak ryzykować?

- Idę na całość, bo wiem, że stać mnie na więcej i czuję, że nie osiągnęłam jeszcze swojego limitu. Wkładam w to całe serce, żeby spełnić marzenia. Zarabianie pieniędzy na pewno nie jest u mnie na pierwszym miejscu.

Mało kto pamięta, że jeszcze przed problemami z kolanem, co zapoczątkowało kolejne, o mało co nie zakończyłaś kariery przez kłopoty z sercem. To już brzmi bardzo poważnie.

- Nie wiem, czy w swojej karierze miałam choć jeden sezon bez żadnych problemów ze zdrowiem! A problem z sercem to było powikłanie po zwykłej grypie. Sytuacja była groźna, ale nie zdawałam sobie z tego sprawy. Po chorobie byłam osłabiona, miałam jeszcze stan podgorączkowy, ale moja niecierpliwość wygrała i wyszłam na trening. Już mnie po prostu nosiło.

Diagnoza była szokiem?

- W grudniu 2015 roku byłam już spakowana na wyjazd na obóz do Portugalii. Takie badania to dla nas zawsze formalność. Gdy doktor Krzywański zobaczył wyniki mojego EKG, zabronił mi gdziekolwiek jechać. Rezonans, założony holter i wyszło zapalenie mięśnia sercowego. Była wtedy myśl, że mogę nie wrócić do sportu. Na szczęście po dwóch miesiącach już zaczęłam truchtać

 - A pół roku później zostałaś mistrzynią Europy w Amsterdamie.

- Wychodzę z założenia, że wszystko się dzieje po coś. Czasami pojawiają się problemy, a później wychodzi, że to punkt zwrotny w życiu. Kto wie, może tak jest i w moim przypadku.

Ciężko ci się odciąć od tego, co siedziało w głowie przez ostatnie dwa lata?

- Nie ma co się czarować, że można o tym tak po prostu zapomnieć. To złe wspomnienia siedzą w naszych głowach najmocniej, zazwyczaj pamięta się przede wszystkim te złe rzeczy. Trzeba to jednak przerobić, wyciągnąć wnioski, wziąć z tego siłę i iść dalej.

I co ty z tego wzięłaś?

- Ostatnie dwa lata bardzo mnie zmotywowały i po prostu bardzo chce mi się biegać. To wszystko dodało mi dużo pewności siebie i poczucia, że mogę, że nie poddałam się w trudnych momentach. To na pewno nie jest powrót marzeń, jak na filmach. Ale ja zawszę dochodziłam do wszystkiego długą i mozolną pracą, jadłam małą łyżką. Zaczynam tę drogę powoli od nowa.

Przyszły rok może być bardzo intensywny. Celem numer jeden są na pewno igrzyska olimpijskie w Tokio, ale w marcu odbędą się prestiżowe dla wszystkich polskich lekkoatletów Halowe Mistrzostwa Europy w Toruniu. 

- Nie mogę się już ich doczekać. Igrzyska są bardzo ważne, to impreza główna, ale nie można się przemotywować. Nie jest to na pewno sprawa życia i śmierci, ja tak do tego nie chcę podchodzić. Wtedy często igrzyska przerastają zawodnika.

 - A ciebie coś jeszcze może przerosnąć? 

- Najważniejsze, że czuję się szczęśliwa. Nie chcę, żeby zabrzmiało to górnolotnie czy patetycznie, ale doceniam teraz każdy dzień, w którym mogę biegać. Trzeba mi życzyć tylko zdrowia.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×