- Gdyby Piotrek Nowak wybrał inny klub, mógł mieć taki status jak dziś Robert Lewandowski. Ten chłopak umiał wszystko - nie ma wątpliwośći Andrzej Grajewski. Były właściciel Widzewa przez wiele lat mieszkał w Niemczech, gdzie był forpocztą polskiego sportu, pomagał wielu rodakom w transferach, organizował wiele imprez sportowych. Opowiada nam m.in. o polskim złotym okresie w Bundeslidze.
Marek Wawrzynowski, WP SportoweFakty: Dlaczego tak mało Polaków gra dziś w Niemczech? Czy Bundesliga nie chce polskiego piłkarza?
Andrzej Grajewski: Ależ skąd. Dla ligi niemieckiej Polak zawsze będzie bliższy niż Peruwiańczyk czy Koreańczyk. Ale decydującym czynnikiem jest jakość. Przecież Robert Lewandowski, Łukasz Piszczek czy Kuba Błaszczykowski obronili się jakością.
Ale to nieliczni.
Tak, bo mur berliński nadal stoi. Fizycznie go nie ma, ale jest w wielu dziedzinach życia. Choćby w sporcie. Przykład? Krzysztof Piątek. Miał swoje 5 minut we Włoszech, w Niemczech nie istnieje.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: piłka lądowała w ich siatce... 37 razy! Kuriozalny mecz w Niemczech
Dlaczego?
Jest zbyt ubogi technicznie. Jeśli Hertha znajdzie kogoś na tym poziomie, na pewno się go pozbędzie. Gdy Klinsmann, jak ściągał Polaka do Niemiec, mówił, że Piątek jest w piątce najlepszych środkowych napastników świata popełnił nie tyle błąd, co wielbłąd.
Chciał go zbudować?
No tak, ale bez przesady. Zresztą całe szczęście, że Klinsmann odszedł, bo dziś Hertha grałaby w 2. Bundeslidze.
W latach 90. grało za naszą zachodnią granicą wielu naszych rodaków, ale brakowało nam takiej wielkiej gwiazdy, jaką jest dziś Lewandowski.
To prawda. Choć było kilku świetnych zawodników. Na przykład Radosław Kałużny. Zawsze chciałem go sprowadzić do Widzewa, to był najlepszy polski piłkarz defensywny. Nie udało się. Gdy poszedł do Bayeru Leverkusen, to były już dla niego za wysokie progi. Pod względem jakościowym nie znalazł uznania. Dobra Bundesliga okazała się dla niego za szybka. Zresztą nie tylko dla niego. Wielu zawodników mogło zdziałać dużo więcej, gdyby nie brak szybkości. Choćby Jacek Krzynówek czy Andrzej Juskowiak. Ale trzeba przyznać, że mimo pewnych ograniczeń i tak zdziałali wiele. Krzynówek zagrał kilka świetnych meczów, również na poziomie europejskim.
Mam wrażenie, że był jeden zawodnik w tamtych czasach w Bundeslidze, który mógł zdziałać znacznie więcej.
Kto?
Piotr Nowak.
O tak, to na pewno. Piotrek w tamtych czasach był jednym z najlepszych środkowych pomocników w Niemczech, bez dwóch zdań. Grał w Dreźnie czy w TSV 1860 Monachium. To był jego problem, że trafił do TSV. Gdyby poszedł do lepszego klubu, z całą pewnością byłby uważany za jednego z najlepszych pomocników w Bundeslidze w tamtych czasach. Czy przed Lotharem Matthaeusem czy po, to kwestia dyskusji.
Aż tak?
Oczywiście. Piotr Nowak był piłkarzem bardzo wysokiej klasy międzynarodowej. Matthaeus to był taki koń pociągowy, który pracował na całej długości boiska, zaś Piotr był technicznie wybitny, wszystko widział, jeśli chodzi o grę na małej powierzchni, to był zawodnik brylantowy. On czytał grę jak "Pana Tadeusza", tam wszystko pięknie się rymuje. Jestem pewien, że poradziłby sobie w topowych klubach. Dla takich zawodników chodzi się na mecze. W TSV miał jednego z najlepszych trenerów tamtych czasów, Wernera Loranta. Werner mówił: "Andreas, on u mnie nie może stać tylko na bramce, a tak to wszędzie da radę, bo to piłkarz kompletny". To był znakomity trener dla Piotra, dawał mu dużo swobody.
Mam wrażenie, że mógł dać dużo więcej kadrze narodowej.
To był i tak duży sukces, że w ogóle do kadry się dostał. I to też mój sukces, bo mocno lobbowałem za tym. A wiele osób robiło sporo, żeby Piotrek w kadrze nie grał. Motywy były inne niż futbol...
Czyli jakie?
Proszę pana, nie chcę mówić źle o zmarłych. Heniu Apostel z Mieciem Broniszewskim prowadzili kadrę i ich udało się przekonać do Piotra. I chyba nie żałowali, bo jego postawa to był wzór. Nie tylko gra, on też świecił przykładem. Po meczu wszyscy szykowali się na piwko, a Piotr wychodził na rozbieganie. Młodzi mogli od niego się uczyć.
A jednak nigdy nie trafił do wielkiego klubu.
Tak wyszło, ale to nie znaczy, że nie był wspaniałym piłkarzem. TSV nie chciało go puścić. Piotrek podpisał umowę a prezydent klubu Karl-Heinz Wildmoser umiał się targować. Na pewno krzyknęliby za niego takie pieniądze, że nikt by się nie skusił. Miał już swoje lata i za chwilę poszedł do MLS, do Chicago Fire, gdzie też rozdawał karty. Z perspektywy czasu myślę, że gdyby Piotr trafił do dużego klubu, miałby taką pozycję jak dziś Lewandowski. Wielkiej gwiazdy ligi.
Miał aż takie papiery?
Proszę pana, widziałem go od czasów młodości. To był wirtuoz. Będąc młodym chłopakiem on mógł grać w Realu i Barcelonie. Niech pan mi pokaże zawodnika w Polsce z taką techniką i wizją gry.
Może Piotrek Zieliński?
Zieliński od siedmiu lat jest wielkim talentem. Czekamy, aż wystrzeli. Nie ma predyspozycji, żeby być wielkim piłkarzem. Jak drużynie nie idzie, on się chowa w cieniu. Nie jest zawodnikiem, który zwolni grę, przyspieszy, wrzuci nowy bieg. Jest aktorem drugoplanowym. A Piotrek był aktorem pierwszoplanowym. On był perfekcyjny technicznie, idealnie wyszkolony, krótkie prowadzenie piłki... Ktoś może powie: "Co ten Grajek pieprzy?"...
I co mu pan wtedy odpowie?
Powiem: "Albo nie widziałeś Piotrka Nowaka w akcji, albo nie masz zielonego pojęcia o piłce nożnej".
Wracam do tego, że dziś mamy jednego z najlepszych piłkarzy w Bundeslidze…
Nie jednego z najlepszych, a najlepszego. Nie ma tu żadnej dyskusji.
Ale wcześniej tych zawodników mogliśmy znaleźć w każdym klubie. Przeglądam nazwiska. Zobaczmy: Energie Cottbus – Kałużny, Kobylański. W Wolfsburgu Krzysztof Nowak, Kryger i Juskowiak, Leverkusen to Matysek, Krzynówek, Duisburg - Reiss, w Bochum Bałuszyński, Hansa Rostock miała Sławka Majaka…
Zatrzymajmy się. Majak był w Hannoverze 96, ale klub spadł i nie chcieli go. On z dzieckiem na ręku i mówi: "Panie Andrzeju, niech mi pan pomoże". Ja mu na to: "Sławek, jakbyś nie umiał grać, to bym od ciebie telefonu nie odebrał. Ale wiem, jaki jest u ciebie potencjał, więc odbudujesz się w Widzewie i możesz jeszcze raz wyjechać do Niemiec". Potem w Hansie zagrał kilka świetnych sezonów. Miał tylko problemy, gdy trenerem był Andreas Zacchuber. Kopnął w wiadro z wodą i trafił w trenera. Więcej nie pograł. Majak był fantastycznym zawodnikiem. Bardzo szybki, dynamiczny, z dryblingiem. Bardzo ciężko pracował i tam była jakość.
Jacek Dembiński, kolejna sensacja.
Chcieli go wygonić z Lecha do Swarzędza, więc przygarnąłem go do Widzewa i stamtąd wyjechał do Niemiec. Ale jednak i dla niego Bundesliga okazała się zbyt szybka.
A pierwsza historia, która panu kojarzy się z tamtymi czasami?
Dotyczy Marka Leśniaka. Zapamiętano go z wywiadu pomeczowego. Powiedział: "Ich habe zwei Tore geschiessen". Tylko że czas przeszły od "schiessen" to "geschossen". A to znaczy, że Leśniak zamiast "strzeliłem dwa gole", powiedział "wysrałem dwa gole". Oczywiście zostało to przyjęte życzliwie, ze śmiechem. Marek może nie był wielkim piłkarzem, ale był dobry i bardzo popularny. Na pewnym poziomie nie mógłby zagrać, ale mimo że był ograniczony piłkarsko, świetnie sobie radził.
A czego brakowało Arturowi Wichniarkowi, żeby zaistnieć w 1.Bundeslidze?
Może klubu? Może Hertha nie była klubem dla niego? Ale proszę pamiętać, że strzelił ponad 60 bramek w Bielefeld. A kiedy tam przyszedł to od razu pojechał na kadrę olimpijską i jak wrócił, to został odesłany na trybuny. Przed Arturem w klubie był Bruno Labbadia, który strzelał na zawołanie i był "nie do wyjęcia". Dlatego trzeba było naprawdę dużo umieć. Potem na stanowisko trenera przyszedł Benno Moehlmann. Znaliśmy się z dawnych czasów, więc on mówi: "Przyjrzę się temu twojemu zawodnikowi. Albo będzie grał, albo będzie transfer". Dał mu szansę. Siadam przed telewizorem pełen entuzjazmu, oglądam i nie wierzę. Takiej "padliny" dawno nie widziałem. Mówię Arturowi: "No wiesz, teraz wiem, dlaczego poprzedni trener cię nie wstawiał". Artur był strasznie spięty i dlatego nie mógł nic ugrać. Benno zadzwonił potem do mnie i mówi: "Wiesz co, drugi napastnik wypadł, więc Artur dostanie kolejną szansę". Arminia wygrała 3:1, Artur strzelił dwa gole. I tak to się zaczęło.
A Tomasz Hajto? To był top?
Nie no - skąd. On nie miał głowy, jego interesował handel fajkami i chodzenie do kasyna. Facet, który zarabia 1,5 miliona marek, handluje fajkami? Po co? Jak to wygląda.
Kompromitacja?
Pełna. W ogóle szkoda czasu na niego. On był technicznie drewniany, miał lepszy wyrzut z autu niż strzał. W przeciwieństwie do Tomka Wałdocha, który był cichym, skromnym gościem, ale z drugiej strony pewnie przez tę osobowość nie poszedł do jeszcze lepszego klubu.