"Kolejorz" po raz pierwszy od pięciu lat zakwalifikował się do fazy grupowej Ligi Europy i zarobił dzięki temu już ponad 4 mln euro. Właśnie rezultaty pucharowe, a także ładny dla oka styl gry sprawiły, że szkoleniowiec dostał propozycję związania się z klubem aż do połowy 2023 roku.
Jest też jednak druga strona medalu. Lechici nie potrafią łączyć występów na kilku frontach i w lidze straszliwie zawodzą. W dziewięciu meczach odnieśli zaledwie dwa zwycięstwa i mają aktualnie aż 12 pkt. straty do liderującej Legii Warszawa.
Obniżone oczekiwania
Część kibiców "Kolejorza" jest zadowolona z przedłużenia kontraktu z trenerem, inni uważają, że to efekt przede wszystkim minimalistycznego podejścia władz klubu, które nie stawiają przed sztabem konkretnego celu sportowego, a chcą tylko ciekawego stylu i zarobków z transferów piłkarzy.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: nożyce, poprzeczka, a potem... coś niewiarygodnego! To może być bramka roku
Sam Dariusz Żuraw, choć dostał duży kredyt zaufania, nie kryje frustracji. Po przegranym klasyku z Legią Warszawa (1:2), mówił o "frajerskim zachowaniu" w końcówce, a po ostatnim spotkaniu z Rakowem Częstochowa (3:3) nie krył, że to już kolejny raz, gdy jego drużyna funduje sobie bardzo bolesny finisz.
Lech na potęgę traci bramki w ostatnich fragmentach spotkań. Tak było również przeciwko KGHM Zagłębiu Lubin (1:2) i Wiśle Płock (2:2). Pogubił już tak wiele punktów, że w tabeli PKO Ekstraklasy wylądował za Wartą, co budzi w stolicy Wielkopolski wręcz osłupienie. Jeszcze niedawno na informację, że "Kolejorz" będzie miał problem z utrzymaniem pozycji numer jeden w mieście, wielu pukałoby się w czoło. Dziś taka sytuacja rzeczywiście ma miejsce, a niektórzy wytykają wicemistrzowi Polski, że mając nieporównywalnie większe możliwości, nie potrafi wykrzesać z siebie takiego poziomu ambicji, jak rywal zza miedzy.
- Byłbym ostrożny z patrzeniem na tabelę w trakcie sezonu. Liczy się to, co zobaczymy na koniec. Wiadomo, że rezultaty osiągane przez Lecha bolą kibiców, mimo to apelowałbym o spokój - powiedział WP SportoweFakty były obrońca "Kolejorza" i były reprezentant Polski Bartosz Bosacki, który decyzję o przedłużeniu kontraktu ze szkoleniowcem zdecydowanie popiera.
- Dobrze, że klub wysłał taki jasny sygnał. Jeśli zastanowimy się nad tym głębiej, chyba każdy zauważy dobrą pracę trenera Żurawia. Przez wiele lat opowiadałem się za tym, by Lech zaczął stawiać na młodych piłkarzy i w końcu to robi. Ci chłopcy indywidualnie mają bardzo duże możliwości, ale póki co ich forma faluje. To normalne na takim etapie kariery. Zespół mierzy się z brakiem doświadczenia, jednak efekty nadejdą i właśnie dlatego uważam, że trzeba zachować spokój - zaznaczył.
Ryzyko kolejnego sportowego zjazdu
Lechici wciąż mogą uratować sezon, ale póki co bliżej im do strefy spadkowej niż lokat premiowanych udziałem w europejskich pucharach. Jeśli sukcesu w lidze ostatecznie zabraknie, to przy Bułgarskiej może się powtórzyć schemat, który od jakiegoś czasu spędza sen z powiek kibicom. Brak wpływów z LE to konieczność sprzedaży następnych kluczowych piłkarzy, łatania luk w składzie nowymi i następny okres przejściowy, w którym zamiast stawiania konkretnych celów, padnie przekaz o potrzebie czasu na budowę.
Tego fani "Kolejorza" obawiają się w największym stopniu. Dobre występy w meczach z Benficą Lizbona (2:4) czy Standardem Liege (3:1) oczywiście ich cieszą, ale nawet one nie zrekompensują marnej postawy w lidze. Frustracja znów rośnie i nawet puchary nie ugaszą pożaru, jaki poznaniacy wzniecili w lidze.
Mimo to Bosacki uważa, że nie mówiąc o dużych celach, władze klubu postąpiły słusznie. - Całe szczęście, że takie deklaracje nie padły, bo te, które wygłaszano w przeszłości, były często na wyrost. Żaden klub nie zbudował drużyny w rok. Pamiętam słynne "idziemy na majstra" z ust Jacka Rutkowskiego. Po tych słowach przy Bułgarskiej utarło się, że tak powinno być co roku, a ja właśnie oczekiwałem czegoś innego - że ktoś z klubu wyjdzie do fanów i otwarcie im powie: teraz nie jesteśmy gotowi na walkę o tytuł, zrobimy to za rok.
Problem w tym, że jeśli Lech nie zakwalifikuje się do europejskich pucharów, miliony euro premii przepadną, a budżet znów trzeba będzie łatać transferami, co osłabi kadrę. - Nie zastanawiajmy się, co będzie przy braku awansu. Kiedyś nie podobał mi się sposób funkcjonowania Lecha. Dziś takiego wrażenia już nie odnoszę, a to, że polskie kluby żyją z transferów, będzie naszą rzeczywistością jeszcze przez wiele lat. Sama strategia jest dobra i mam przekonanie, że ona zaprocentuje - uważa Bosacki.
Czas pokaże, czy te słowa okażą się prorocze. Na razie o jakimkolwiek zadowoleniu nie może być mowy, bo miejsce w drugiej połowie tabeli to dla kibiców Lecha przykra kontynuacja niepowodzeń z ostatnich lat.
Czytaj także:
Frustracja w branży fitness rośnie. "Czujemy się oszukani i pomijani"
PKO Ekstraklasa. Warta Poznań - Wisła Kraków. Piotr Tworek: Mam w zespole żołnierzy z wielkim charakterem