Białostoczanie przez pierwszą godzinę na boisku mieli problem z przekroczeniem połowy boiska. Dopiero gdy przegrywali 0:2, ruszyli do odrabiania strat. Dwa razy zdobyli gola kontaktowego - na 1:2, a potem w doliczonym czasie drugiej połowy na 2:3. Na więcej nie wystarczyło już czasu.
- Pierwsza połowa? Zbyt pasywna. Było zbyt mało agresji, za daleko od przeciwnika. To powodowało, że Raków miał inicjatywę i kontrolował mecz. Po przerwie doszło do pewnej roszady, spróbowaliśmy innego rozwiązania. Gra zaczęła się nakręcać, ale nieodpowiedzialne zachowanie w obronie przyniosło rzut karny i gola dla rywali. Ta bramka podcięła skrzydła, ale nie dla nas, my wróciliśmy do gry. Wydawało się, że kwestią czasu będzie to, kiedy uda się wyrównać. Mam pretensje o to, że gdy jest trudny mecz, sami prowokujemy takie sytuacje. Z tego powodu ciężko jest wywieźć korzystny wynik - ocenił Bogdan Zając, trener Jagiellonii Białystok.
- Mamy problem z sinusoidą naszej gry, ale to wynika z tego, że w każdym meczu gramy w innym zestawieniu. Zobaczmy, w jakim składzie kończyliśmy mecz z Rakowem. To jest szarpana gra, bez stabilizacji. Przez to przydarza się więcej błędów.
ZOBACZ WIDEO: Piłka nożna. Tomasz Iwan ocenia grę reprezentacji Polski. "Kadra jest w trakcie budowy. Gra bez pomysłu i tożsamości"
- Ale nie będziemy z tego powodu płakać. Każdy stara się wyjść i robić jak najlepiej to, co może. To nie jest kwestia "nauki" gry w obronie, a automatyzmów i stabilizacji. Tego nam brakuje. Moglibyśmy uniknąć dwóch rzutów karnych, a mecz wyglądałby inaczej. Nie wiem, czy byśmy wygrali, ale na pewno ta gra nam nie pomogła - dodał.
W spotkaniu nie wystąpił Ivan Runje, a w wyjściowej jedenastce trener Zając postawił na Bodvara Bodvarssona. Na konferencji prasowej padło pytanie o szczegóły tej decyzji i ewentualny brak młodzieżowca w to miejsce.
- Ivan dzień wcześniej zgłosił uraz i dlatego nie pojechał z nami. Postawiliśmy na doświadczonego Bodvarssona. W trudnym meczu z trudnym rywalem doświadczenie dużo dawało. Lokomocja Bodvara była potrzebna. Raków dużo biega i dużo przesuwa - tłumaczył szkoleniowiec.
Z kolei Marek Papszun był bardzo zadowolony z postawy swojego zespołu. Przede wszystkim dlatego, że cały czas prezentował chęć gry do przodu i dużo walki.
- 13. kolejka rozgrywana 13 grudnia była dla nas udana. Wygraliśmy ostatni mecz "u siebie" z trudnym, doświadczonym i bardzo mocnym rywalem w ofensywie. Nie na wiele pozwoliliśmy mu z przodu Na pewno martwi utrata dwóch bramek, ale takie sytuacje się zdarzają. Z przebiegu meczu pokazaliśmy złość. Mówiłem o tym po ostatnim meczu ze Śląskiem Wrocław, że w szatni panowała duża złość i rozgoryczenie wynikiem, bo przebieg gry nie był do niego adekwatny. Widziałem na boisku to, co chciałem - zęba, dużo pozytywnej energii i walki - powiedział trener Rakowa Częstochowa.
W końcówce spotkania to Jagiellonia dążyła do bramek kontaktowych, a później nawet do wyrównującej. Tu również szkoleniowiec czerwono-niebieskich znalazł coś pozytywnego.
- Zespół z Białegostoku też był dobrze nastawiony, ale poza ostatnimi 15 minutami miał z nami dużo kłopotów. Jagiellonia była w grze tylko dlatego, że dopuściliśmy do tych sytuacji. Widać było pewność, głód zwycięstwa i te trzy punkty na tym etapie rozgrywek są bardzo cenne - ocenił.
Ewentualna strata punktów w meczu z drużyną z Podlasia mogłaby sprawić, że dystans pomiędzy drugim w tabeli Rakowem a liderującą Legią Warszawa by się powiększył.
- Jesteśmy trochę z "innego świata". Porównywanie nas do Legii zakrawa o absurd. W szatni było brawo za trzy bramki - dla strzelców i dla drużyny, która potrafiła przetrwać trudne momenty w końcówce. Wytrzymaliśmy i to pokazuje doświadczenie zespołu i charakter - zakończył.
Zobacz tabelę PKO Ekstraklasy ->
Zobacz też: Stal - Lech. Dariusz Żuraw: Zagraliśmy dwie różne połowy