Jego historia pokazuje, że jeśli masz talent, ciężko pracujesz i się nie poddajesz - nie ma dla ciebie żadnych granic. Kariera Lewandowskiego to opowieść o charakterze, determinacji, żądzy sukcesu. Odrzucony z Legii Warszawa, niedoceniony w kadrach młodzieżowych. Czy możliwe jest, by przegapić taki talent? Kariera Roberta Lewandowskiego to niezwykły marsz, podczas którego polski gigant wiele razy musiał zmierzyć się z trudnościami, które dla wielu innych byłyby nie do przeskoczenia.
Jeden z jego kolegów z młodzieżowej reprezentacji Polski, Michał Zapaśnik, były piłkarz Zagłębia Lubin a obecnie trener dzieci w Otwocku, opowiadał nam, że dla zawodników było oczywiste, że "Lewy" ma to coś.
"Możecie sprzedawać, mamy Arruabarrenę"
- Bobek, tak na niego wtedy mówiliśmy, był drobny i niepozorny, ale miał wiele cech, które pokazywały, że może grać na wysokim poziomie. W piłce oprócz dobrej gry musi być też spełniony szereg innych warunków. Drużyna "odpala", trener na ciebie stawia, znajdujesz się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie - opowiada Zapaśnik.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: wolej-poezja! Prześliczny gol piłkarki FC Barcelona
Nie było wątpliwości, że Lewandowski miał papiery na granie, ale nie potrafił się przebić nie tylko w młodzieżówce. Również w Legii Warszawa. Choć spora grupa osób zdawała sobie sprawę z jego nieprzeciętnego talentu - choćby trenerzy z akademii oraz niektórzy koledzy z drużyny - to ci, którzy decydowali, skreślili go. Raczej chudy, nawet niepozorny, w niczym nie przypominał dzisiejszego Lewandowskiego, który z powodzeniem mógłby zagrać w kolejnych częściach "Terminatora".
Potem, gdy Lewandowski był w Zniczu Pruszków, Legia jeszcze raz miała możliwość, by go pozyskać. Napastnik z Leszna zdobył dwa kolejne tytuły króla strzelców. Najpierw 3., a potem 2. ligi (w obecnym nazewnictwie 2. i 1). Ale wybrała inaczej. Słynne są już słowa Mirosława Trzeciaka do prezesa Znicza: "Możecie sprzedawać Lewandowskiego, mamy Arruabarrenę".
Mikel Arruabarrena okazał się niewypałem, Lewandowski został gwiazdą - najpierw ligi polskiej, potem idolem młodych piłkarzy z całego świata. I największym wyrzutem sumienia warszawskiej Legii. Jej wiecznym wstydem.
Zresztą przy Łazienkowskiej szybko zrozumieli błąd. Mirosław Trzeciak jeszcze latem 2008 roku mówił w wywiadzie z dziennikiem "Polska The Times": "Byliśmy dogadani z Arru, dlatego pozycja napastnika nie była priorytetem. Trener chciał wzmocnić obronę. W pewnym momencie podjęliśmy negocjacje z Lewandowskim, ale nie mogliśmy się na pewne rzeczy zgodzić. Pojawiły się problemy, o których nie chcę mówić. Powiem tak: podjęliśmy wspólną decyzję, że nie będziemy się bić o Lewandowskiego. Z perspektywy czasu to był błąd".
Tym bardziej że było jasne, że ma szansę na dużą karierę. Wiele klubów Ekstraklasy chciało go pozyskać. Gdy był w Zniczu, jego ówczesny menedżer, Cezary Kucharski, poprosił trenera Bogusława Kaczmarka o obserwację Lewandowskiego podczas meczu Arka - Znicz. Niby nic wielkiego na tym meczu się nie wydarzyło, ale Kaczmarek zadzwonił oczarowany: "Czarek, to będzie dziewiątka kadry na lata".
Niewiele brakowało, żeby Lewandowski pojechał na EURO 2008, ale Leo Beenhakker nie chciał ryzykować pogorszenia atmosfery w drużynie. Powołał piłkarza do kadry jesienią, gdy ten był już w Ekstraklasie.
Niesamowita symbioza
Walka o Lewandowskiego była zażarta. Najbardziej zdesperowana, by wyrwać go z objęć Lecha, była Jagiellonia Białystok. Ale ostatecznie trafił do Poznania, do Franciszka Smudy. Trenerem napastników był Andrzej Juskowiak, jeden z najlepszych polskich napastników lat 90. Zresztą na pewno Lewandowski miał ogromne szczęście do ludzi, na których trafiał. Po dwóch sezonach w Lechu i tytule króla strzelców naszej ligi, poszedł do Borussii Dortmund, gdzie trafił na Juergena Kloppa. Jeden miał kilka lat później zostać najlepszym napastnikiem świata, drugi najlepszym trenerem świata. To była symbioza doskonała.
Pewnie sporo było w tym szczęścia, sporo wyczucia, bo przecież Lewandowski miał też dobre oferty z angielskiego Blackburn Rovers czy włoskiej Genoi. Wybrał najlepiej jak mógł.
- Dortmund był dla Roberta idealny. Nauczył się tam dobrej gry na małej przestrzeni. To była katapulta. Największy przeskok w karierze. Pasował do stylu gry Kloppa w tamtym momencie. W Dortmundzie byli młodzi, szybcy zawodnicy, głodni sukcesu, którzy błyskawicznie reagowali. Zrobił wielki postęp w krótkim czasie - opowiadał Juskowiak.
Według Rafaela Honigstena, niemieckiego dziennikarza i biografa Kloppa, obaj sporo sobie zawdzięczają. - Klopp, można powiedzieć, ma "złoty dotyk". Brał często zawodników, o których nikt nie słyszał i robił z nich wielkie gwiazdy - mówi. - Co ciekawe, wielu zawodników już nigdy albo długo potem nie było w stanie osiągnąć takiego poziomu jak u Kloppa. Jednym z wyjątków jest tu Lewandowski.
Ale przecież i w Dortmundzie Lewandowski przechodził trudny okres. Na początku zawodził. Nie trafiał dokładnie z taką regularnością, jak dziś trafia. Dziś Niemcy piszą o nim Lewangoalski a wtedy pisali Lewandoofski, w związku z tym, że "Doof" znaczy po niemiecku "głupi".
Kręcono nawet filmy satyryczne, w których Lewandowski wstając nie może trafić w zegarek, a potem załatwiając potrzeby fizjologiczne... nie trafia do klozetu.
Piłkarz przeszedł przemianę. Jesienią 2011 roku Borussia przegrała wyjazdowy mecz w Lidze Mistrzów z Olympique Marsylia (0:3), a Polak miał dosyć ciągłych pretensji Kloppa. Poprosił trenera o rozmowę, jeszcze we Francji. Ze szkoleniowcem dyskutował ponad półtorej godziny. - Zaczęliśmy od razu po meczu. Dużo było sytuacji niewyjaśnionych, ja też do końca nie rozumiałem, nie wiedziałem, o co trenerowi chodzi i stwierdziłem, że trzeba to wyjaśnić - opowiadał nam Lewandowski.
- Dowiedziałem się w końcu, czego Klopp ode mnie wymaga, czego oczekuje. Sam powiedziałem, jak to wygląda z mojej perspektywy. Męczyło mnie kilka rzeczy, których nie byłem świadomy. Między innymi presja i poczucie, że nie jest tak, jak sobie tego życzyłem - mówił. "Lewy" miał pretensje do Kloppa, że ten uczynił z Polaków kozły ofiarne. Jeśli coś nie szło, od razu pretensje były do Polaków. Raz nawet zapędził się i zaczął krzyczeć na Jakuba Błaszczykowskiego. Zapomniał, że... ten siedzi na ławce rezerwowych.
Wielka przemiana
Szczera rozmowa i wyjaśnienie różnic zmieniły wszystko. W kolejnym meczu, z Augsburgiem, Lewandowski strzelił trzy gole i zaliczył asystę, a BVB wygrała 4:0. - Od tego momentu poszło, wszystko ruszyło. Dziś jestem przekonany, że ta rozmowa była mi potrzebna. Czasem nie zdajemy sobie sprawy, ile takie proste rzeczy mogą znaczyć, bardzo mi to pomogło. Po tej rozmowie zrozumiałem, co muszę zmienić, jak muszę myśleć - twierdził piłkarz.
W 2014 roku dziennik "Bild", który nakręcił tę żenującą spiralę nienawiści, przeprosił Lewandowskiego. A przecież dostawało mu się też w Polsce. W tym samym czasie. Po tym jak odmówił gry w reklamie sponsora kadry, firmy telekomunikacyjnej, był regularnie obsmarowywany w mediach przyjaznych PZPN. Dla wszystkich było oczywiste, że za atakami stoi związek. Sprawa z czasem rozeszła się po kościach. Lewandowski zaczął grać. I to jak.
W 2013 roku dostał od Borussii znaczną podwyżkę, która dała mu rocznie kwotę 5 milionów euro rocznie. Było to ogromne osiągnięcie, bo przecież wcześniej dyrektor klubu, Hans Joachim Watzke, zapowiedział, że polski zawodnik nie może zarabiać najwięcej w klubie. Najlepiej poinformowany człowiek w Borussii tym razem się pomylił. Rok później Lewandowski był już w Bayernie. I choć początkowo ludzie w większości byli sceptyczni co do tego ruchu, to właśnie w Bayernie, u Pepa Guardioli, rozwinął się najbardziej.
W tym samym czasie nastąpiła jego całkowita zmiana w kadrze narodowej. Przeobrażenie Lewandowskiego było nieprawdopodobne. Z solidnego, ale często zawodzącego napastnika nagle stał się prawdziwym "potworem".
Eliminacje EURO 2016 a potem mundialu 2018 były w jego wykonaniu nieprawdopodobne. Można powiedzieć, że od kiedy Adam Nawałka powierzył mu opaskę kapitańską i zaczął budować drużynę wokół niego, ten stał się piłkarzem z innego świata.
Jak mówi nam jeden z członków sztabu Nawałki, selekcjoner "badał Lewego" przed meczem z Gibraltarem, powiedział mu, że zastanawia się, czy nie zrobić z niego kapitana. Potem w pierwszym meczu eliminacji "Lewy" latał. Był wszędzie, strzelił 4 bramki. Oczywiście rywal był słaby, ale zawodnik wykorzystał swoją szansę.
- Dla mnie takim najbardziej charakterystycznym momentem Roberta w kadrze jest jego bramka na 2:2 ze Szkocją. Była to jego druga bramka w meczu. Najpierw po pięknym trafieniu Roberta prowadziliśmy i wydawało się, że kontrolujemy sytuację, ale potem Szkoci, wówczas bardzo mocni, wyrównali i wyszli na prowadzenie. W doliczonym czasie gry Kamil Grosicki wykonywał rzut wolny. Ta piłka mu jakoś zeszła i wpadła między bramkarza a obrońców. Wtedy doskoczył do niej Robert i wepchnął ją z całą mocą do bramki. Wyprzedził obrońców, do których miał przecież kilka metrów straty, strzelił w sobie tylko wiadomy sposób. W tej bramce wyrażała się ta jego wielka determinacja, niespotykana siła i mentalność, przekonanie o tym, że nie ma dla niego rzeczy niemożliwych - opowiada "WP" Adam Nawałka.
- Myślę, że ta bramka w jakimś sensie oddawała całą jego karierę. Determinacja i przekonanie i pokonywanie barier... potem wiele razy puszczaliśmy ją na odprawach, żeby zawodnicy widzieli, że nie ma takiego pojęcia jak "poddać się". Dopóki jest możliwość, musimy walczyć, być jak Robert - dodaje były selekcjoner reprezentacji Polski.
Polska miała niezłą drużynę, Lewandowski w Glasgow wepchnął nas kolanem na EURO 2016, a tam dotarliśmy do ćwierćfinału, co było naszym najlepszym wynikiem od 30 lat.
Wydawało się wtedy, że Lewandowski nie jest w stanie ugrać więcej. Ale w 2020 roku wygrał wszystko, co był do wygrania, jego Bayern Monachium zmiótł rywali w Lidze Mistrzów, a Lewandowski indywidualnie pobił Leo Messiego i Cristiano Ronaldo. 10 meczów 15 goli i 6 asyst to statystycznie najlepszy sezon jednego zawodnika w Lidze Mistrzów w historii rozgrywek. Początek obecnego sezonu pokazał, że nie powiedział ostatniego słowa. Że nie znamy granic jego możliwości.