Kobieciarz, tancerz, miłośnik szybkiej jazdy, legenda Calcio. Giuseppe Meazza - pierwowzór celebryty wśród piłkarzy

Getty Images / RDB/ullstein bild / Na zdjęciu:Giuseppe Meazza
Getty Images / RDB/ullstein bild / Na zdjęciu:Giuseppe Meazza

- Wierzę, że przyczyniłem się do wzrostu demograficznego w kraju. Nie pamiętam za to jak wiele pociech sprezentowałem bramkarzom rywali - mówił o sobie Giuseppe Meazza. Patron stadionu Interu to postać niezwykle barwna. Tak na boisku, jak i poza nim.

W tym artykule dowiesz się o:

- Widziałeś go? Dotarł? - pyta poddenerwowany jeden z dyrektorów Interu. Odpowiedź jednak doskonale zna. Na godzinę przed hitowym starciem jego zespołu z Juventusem, na stadionie obecni są wszyscy. Wszyscy poza tym jednym - największą ówczesną gwiazdą Calcio - Giuseppe Meazzą.

Czas ucieka. Piłkarze Juventusu już zaczynają po cichu świętować. Bez lidera rywali mecz powinien być dla nich formalnością. W szeregach Interu natomiast narasta panika. Pojawiają się obawy, że może miał wypadek? Wszak szybkie i drogie samochody były jednym z jego zamiłowań.

Ostatecznie sytuację ratuje masażysta Nerazzurrich. Wraz z jeszcze jedną osobą z klubu udaje się do domu Meazzy. Ten natomiast, jak gdyby nigdy nic, chrapie w najlepsze w swoim łóżku. Nie ma czasu. Cucą gwiazdora, pakują go do auta i wracają na stadion. W międzyczasie Meazza opowiada masażyście o trudach minionej nocy. Gdy dojeżdżają, nie ma już na nic czasu. "Peppino" - bo taki przydomek nosił gwiazdor - z marszu naciąga swoją koszulkę i wychodzi na boisko. Na murawie nie ma sobie równych, co podkreśla zdobyciem jednej z bramek. Po wygranym spotkaniu nikt już nie pamięta stresu, jakiego przysporzył wszystkim wokół przed pierwszym gwizdkiem.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: cybertrening dał popalić gwiazdom Bayernu. Ta reakcja Lewandowskiego mówi wszystko

Na przekór wszystkim 

Giuseppe Meazza, dziś legenda Interu, patron miejscowego stadionu, nigdy nie marzył o grze w jego barwach. Wręcz przeciwnie - od małego zakochany był w... Milanie. Ten jednak w młodości zadał mu cios w samo serce. Gdy udał się na testy, został bez żalu odrzucony. Powód? Był za chudy i zbyt wątły.

Meazza od dziecka miał pod górkę. W młodości szlifował swoje umiejętności na mediolańskich ulicach, kopiąc najczęściej łachmany, mające symulować piłkę. Fanką jego pasji nie była jego matka - Ersilia. Kobieta walczyła o to, by zapewnić młodemu Giuseppe byt po tym, jak ojciec chłopca zginął na froncie I wojny światowej. Wówczas kariera piłkarza nie była tak intratnym zajęciem jak dziś. Z perspektywy pani Meazzy dużo pożyteczniejszym sposobem spędzania czasu przez małego Giuseppe była pomoc przy sprzedaży owoców na straganie. By zniechęcić chłopaka, kobieta w pewnym momencie zdecydowała się nawet schować mu buty. To jednak nie zdało się na nic - Giuseppe nauczył się grać boso.

Ostatecznie zaparcie i wytrwałość Meazzy wzięły górę, a matka pogodziła się z jego pasją. Co oczywiste, nie zraziło go także nieudane podejście do Milanu. Chwilę później wypatrzył go jeden z łowców talentów Interu, którego oczarowały sztuczki wyprawiane przez chłopaka ze szmacianą piłką. W barwach Nerazzurrich zadebiutował w wieku zaledwie 17 lat, co jednak nie wszystkim się podobało. - To teraz bierzemy zawodników nawet z przedszkola? - pytał ironicznie Leopoldo Conti, jedna z gwiazd zespołu widząc szczupłego młokosa.

Meazza jednak szybko pokazał, że zasługuje na szansę. W debiucie zdobył dwie bramki i udowodnił, że trener Arpad Weisz wiedział, co robi, dając mu szansę. Dzień później "La Gazzetta dello Sport" obwieszczała narodziny nowej gwiazdy, pisząc o "świeżej, inteligentnej i szybkiej" grze Meazzy.

Tango z obrońcami

Jednym ze znaków rozpoznawczych Meazzy, oprócz widowiskowej gry, była brylantyna nakładana na idealnie ułożone włosy. Meazza był jedną z pierwszych tak jaskrawych postaci piłki. Dla wielu jest włoskim odpowiednikiem George’a Besta.

Wyszukane garnitury, szybkie samochody, nienaganny styl i oczywiście zawsze wianuszek kobiet - "Peppino", jak mało kto, umiał korzystać z życia. "Mam tylko dwie miłości - swoją matkę i gole" - pisał w swojej kolumnie w "La Stampa". "W tej chwili nie ma miejsca na trzecią. Wierzę, że przyczyniłem się do wzrostu demograficznego w kraju. Nie pamiętam za to jak wiele pociech sprezentowałem bramkarzom rywali. Straciłem rachubę" - dodawał.

Meazza dzięki swojej świetnej grze funkcjonował na specjalnych zasadach. Nikt nie przywiązywał wagi chociażby do opuszczonych treningów. Był również jedynym piłkarzem Interu, któremu pozwalano palić. Nie raz zdarzało się, że noce przed meczami spędzał w domach publicznych.

- Na szczęście mieszkałem blisko stadionu i udało mi się tam szybko dotrzeć. Było zaledwie pięć minut do meczu. Szybko się przebrałem i dołączyłem do drużyny na boisku. Słyszałem, jak dyrektorzy rozmawiali: "rozprawimy się z nim po meczu, dowiedz się co robił". Na szczęście strzeliłem hattricka i nikt później już nic nie mówił - wspominał w wywiadzie jedną ze swoich przygód.

Jego zamiłowanie do imprez miało jednak podobno także pewne plusy. Meazza był świetnym tancerzem, kochał tango. Ruchy, których nauczył się na parkiecie, miały pomagać mu na boisku, gdy w charakterystycznych zwodach mijał kolejnych rywali. - Widziałem również grającego Pele. Nie osiągnął w grze elegancji Meazzy - mówił o rodaku znany włoski intelektualista Luigi Veronelli.

Sukces pod okiem Duce

"Peppino", czy też "Il Balilla" czyli "mały chłopiec" - bo taką ksywkę młodszemu, drobnemu koledze w momencie debiutu nadał Conti, bardzo szybko rozkochał w sobie Włochy. W kadrze narodowej zadebiutował w 1930 roku, w wieku zaledwie 19 lat. Meazza miał wyjątkowy talent do efektownych debiutów. Podobnie jak w Interze, tak i w kadrze, na dzień dobry zapakował Szwajcarom dwie bramki. Ostatecznie jego licznik w Squadra Azzurra zatrzymał się na liczbie 33 bramek, co stanowiło rekord aż do 1974 roku. Ówczesny selekcjoner, Vittorio Pozzo mawiał nawet, że "obecność Meazzy w drużynie oznaczała start od 1:0".

Kariera Meazzy przypadła na czasy panowania we Włoszech Benito Mussoliniego. Jak nie trudno się domyślić, Duce był bardzo skory do wykorzystywania sławy gwiazdora. Choć trzeba też przyznać, że i sam piłkarz nieco zawdzięcza ówczesnej władzy.

W 1934 roku Mussolini zdołał wreszcie doprowadzić do organizacji mistrzostw świata we Włoszech. Mistrzostw, które rozstrzygnąć mogły się tylko w jeden sposób - wygraną gospodarzy.

Najlepiej podejście Duce do organizacji imprezy oddaje jego rozmowa z Giorgio Vaccaro, ówczesnym szefem włoskiej federacji. - Włochy muszą wygrać - zakomunikował Mussolini. Gdy Vaccaro odparł, że oczywiście, zrobią co w ich mocy, usłyszał: - Chyba mnie nie zrozumiałeś. Powiedziałem: Włochy MUSZĄ wygrać - podkreślił Duce.

Jak zapowiedział Mussolini, tak też się stało. Lwią część pracy na rzecz mistrzostwa Włoch wykonali jednak sędziowie. Już w ćwierćfinale walnie przyczynili się do awansu gospodarzy, gdy pozwolili im dosłownie skopać Hiszpanów. W kolejnych rundach wcale nie było lepiej. Ostatecznie wszystko skończyło się tak, jak skończyć się miało. Włosi mieli upragnione mistrzostwo na własnej ziemi.

Najlepszym piłkarzem turnieju został natomiast wybrany właśnie Meazza. Meazza, który jeszcze przed turniejem wcale nie był pewny miejsca w kadrze. Zawodnik był bez formy, a dodatkowo chwilę wcześniej zmagał się z kilkoma drobnymi urazami. Sam miał prosić selekcjonera, by nie uwzględniał go wśród powołanych. Koniec końców jednak znów czarował kibiców swoimi zagraniami, jednak bez pomocy sędziów przy triumfie Włochów, prawdopodobnie nagroda przeszłaby mu koło nosa.

Meazza w mediach często przedstawiany był jako wzór miłości do faszyzmu. Miał nawet spać ze zdjęciem Mussoliniego na nocnym stoliku. W rzeczywistości jednak trzymał się od polityki na dystans. Duce nakłaniał go nawet do przenosin do Rzymu, do Lazio. Meazza jednak zawsze odmawiał. Był mediolańczykiem do szpiku kości.

"Ludzie wciąż będą pamiętać kim był Meazza"

Ostatecznie, po 13 latach gry w Interze, w wieku 30 lat, Meazza wreszcie spełnił swoje marzenie o grze dla Milanu. Wówczas jednak to już nie był ten sam piłkarz. W 42 spotkaniach rozegranych dla "Rossonerich" strzelił zaledwie 11 bramek. Po dwóch latach odszedł do Juventusu, następnie po roku przeniósł się do Varese, gdzie także spędził zaledwie 12 miesięcy, przed transferem do Atalanty. Karierę ostatecznie, w wieku 37 lat zakończył w Interze.

Po zakończeniu kariery Włoch próbował swoich sił w roli trenera, jednak bez większych sukcesów. Ostatnie lata życia spędził w Lissone, małej miejscowości nieopodal Mediolanu, skąd pochodziła jego druga żona - Carla Lambrughi. Pierwsza - Rita Galloni zmarła w 1966 roku.

Meazza zmarł 21 sierpnia 1979 roku, dwa dni przed 69. urodzinami, na raka płuc. Nie chciał jednak, by jego śmierć odbiła się szerokim echem. Przed śmiercią, czując, że ta jest już blisko, poprosił o mały, skromny pogrzeb. Zaznaczył przy tym, aby nie informować ludzi o jego zgonie do momentu zakończenia ceremonii.

Gdy miesiąc po jego śmierci Inter podejmował na własnym boisku Pescarę, spotkanie rozpoczęto od minuty ciszy. Po jej upływie spiker zakrzyknął: - Musimy pamiętać o największym włoskim piłkarzu wszechczasów, musimy zadedykować mu ten stadion.

Na realizację tego postulatu nie trzeba było długo czekać. Oficjalnie mediolański obiekt przyjął imię legendy w marcu 1980 roku.

- Byłem Meazza. Wszyscy mnie znają. Za 10, 20 lat ludzie na meczach wciąż będą rozmawiać o Meazzie. Wciąż będą wiedzieć, kim był Meazza - miał powiedzieć sam piłkarz na rok przed śmiercią. Nie pomylił się.

Czytaj także:
Ligue 1: Paris Saint-Germain ma nowego trenera! To była czysta formalność
Rosjanie napisali do Lionela Messiego. Internetowy mem szybko stał się hitem

Komentarze (0)