"Anglicy są szczęściarzami, że mają takiego piłkarza. On ma instynkt, którego nie da się kupić ani nauczyć. Byłbym gotowy nawet płacić, by móc go oglądać" - Thierry Henry.
Koniec kariery Wayne'a Rooneya to też koniec pewnej ery w brytyjskiej piłce. Określany często jako najlepszy angielski piłkarz w historii nigdy nie osiągnął z nią wielkich sukcesów, co rekompensował sobie w piłce klubowej.
Jako 9-latek grał w Evertonie z chłopcami starszymi o dwa lata i był najlepszy. Jako 11-latek wciąż nie przestawał zaskakiwać w meczu z chłopcami 14-letnimi. Gdy sam miał lat 14, rywalizował już w zespole z 19-latkami. Od początku było oczywiste, że futbol będzie jego drogą życia. Wielkiego wyboru nie miał.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: tiki-taka Barcelony w... Arabii Saudyjskiej. Ręce same składają się do oklasków
Ucieczka z biedy
Wychowywał się w Croxteth, na przedmieściach Liverpoolu. To nazwa, która w tamtych czasach pojawiała się w mediach głównie w kronikach policyjnych. Ojciec zawodnika pracował na zmianę na budowach albo korzystał z zasiłku dla bezrobotnych. Matka wydawała obiady w szkolnej stołówce za 100 funtów tygodniowo i dorabiała po godzinach sprzątając w domach.
Rooney był typowym przedstawicielem angielskiej biedoty. On sam jednak nigdy nie narzekał na swój los publicznie. Być może dlatego, że zupełnie inne rzeczy zaprzątały mu głowę. Wszystko postawił na piłkę nożną. Przywiązanie do trudnej dzielnicy przejawiało się jednak w jego wychowaniu.
Jak pisał Jarosław Koliński, dziennikarz "Przeglądu Sportowego": "Ma niecałe 14 lat, gdy zaczyna podważać autorytet trenera. Kiedy ten każe mu na treningu ćwiczyć z obrońcami, Rooney oburza się, że jest napastnikiem, więc chce pracować tylko nad umiejętnościami strzeleckimi. W efekcie nie łapie się do kadry meczowej.
Kiedy jest na boisku, też sprawia problemy. Ostro fauluje, wykłóca się z rywalami i sędziami (...). W obecności asystenta menedżera, Allana Irvine'a, nie potrafi ugryźć się w język. Na jednym z treningów szkoleniowiec próbuje nauczyć chłopaka uderzeń głową. Po dośrodkowaniu, wbrew zaleceniom, Rooney decyduje się jednak na strzał z woleja.
- Miałeś uderzać głową - upomina Irvine.
- To zacznij dokładniej dogrywać - Rooney nie ma zamiaru przepraszać.
- Odezwij się tak do mnie jeszcze raz synu, a wrócisz do drużyny juniorów.
- Zapewniam cię, że nie wrócę."
Narodziny gwiazdy
Ma szczęście, że jest Waynem Rooneyem. Anglicy wybaczają mu wszystko. Urodził się 19 października 2002 roku. Jako piłkarz. Tego dnia jego Everton grał mecz ligowy z Arsenalem. Drużyna Arsene'a Wengera nie tylko była mistrzem Anglii ale też przyjeżdżała na Goodison Park, mając zamiar podtrzymać fenomenalną serię 30 kolejnych meczów bez porażki.
Wyjątkowo bezczelny chłopak, który 5 dni później miał skończyć 17 lat, kręcił się wówczas niecierpliwie na ławce rezerwowych gospodarzy, prosząc trenera, by może jednak dał mu szanse. W końcu David Moyes, szkocki menedżer będący wówczas na początku swojej drogi zawodowej, dał mu zagrać.
W 80. minucie wszedł za Tomasza Radzińskiego. W ostatnich sekundach spotkaniach, gdy arbiter patrzył już na gwizdek, Rooney w akcie desperacji huknął z 35 metrów, a David Seaman, bramkarz Arsenalu, sprawiał wrażenie, jakby nie chciał psuć święta i dołączył do kibiców podziwiających piłkę zmierzającą w samo okienko jego bramki. Kilkadziesiąt tysięcy gardeł zawyło z radości, niewielka grupa w czerwonych strojach schodziła z boiska rozczarowana, ale i oszołomiona.
Wenger powiedział podczas pomeczowej konferencji prasowej: - Jestem zawiedziony, że dobiegła końca nasza seria bez porażki, ale na pocieszenie mogę powiedzieć, że zakończył ją gol wyjątkowego piłkarza. To największy angielski talent, jaki widziałem, od kiedy pracuję w Premier League.
Od tego momentu wszystko potoczyło się błyskawicznie. Zaledwie cztery miesiące później Rooney, mając 17 lat i 111 dni, zadebiutował w reprezentacji. Selekcjoner Sven-Goran Eriksson nie bał się postawić na młodego zawodnika w meczu towarzyskim z Australią. - Pracowałem w przeszłości z wieloma wielkimi talentami: Rui Costą, Roberto Baggio czy Paulo Sousą. Ale myślę, że Rooney jest z nich wszystkich najlepszy - ocenił odważnie Szwed.
Bohater klasy robotniczej
Trudno powiedzieć czy chciał podbudować zawodnika, ale na pewno dał szczęście opinii publicznej. Anglicy od początku pokochali młodego piłkarza. Był kwintesencją brytyjskiej klasy robotniczej. Dobry technicznie, ale raczej używający prostych zwodów niż wyszukanych sztuczek charakterystycznych dla Brazylijczyków, do których czasem go porównywano. Za to piekielnie szybki. Nabity jak pocisk - niski, krępy, silny i świetnie trzymający się na nogach. Z zabójczym uderzeniem.
Przede wszystkim zawsze wyluzowany. David Beckham powiedział kiedyś, że przypomina mu jego syna, który wychodzi sobie pokopać do ogródka. Jeden z jego byłych kolegów drużyn młodzieżowych, Brian Moogan, opowiadał, że swego czasu drużyna szykowała się na finał młodzieżowego Pucharu Anglii z Aston Villą. Wszyscy, zgodnie z zaleceniami trenera, poszli grzecznie spać. Tylko Rooney obżerał się chipsami z wielkiej paczki. Gdy kolega zapytał go, jak może tak funkcjonować przed tak ważnym spotkaniem, odpowiedział: To tylko mecz.
To potem zauważyli jego koledzy z kadry narodowej. Steven Gerrard: - Uwielbiam w nim to, że nawet podczas wielkich meczów jest taki zrelaksowany. Jakże odmienna opinia wobec tej, którą wygłosił hiszpański pomocnik Joaquin w 2004 roku po meczu towarzyskim wygranym przez jego zespół 1:0. - Rooney sprawiał wrażenie, jakby był na innej planecie. Powiedziałem mu: "Człowieku, to jest mecz towarzyski", po czym spojrzałem mu w oczy i zobaczyłem w nich obłęd - opisywał Hiszpan.
Loved every minute of my playing career but excited to get started in management with a great club in @dcfcofficial.
— Wayne Rooney (@WayneRooney) January 15, 2021
Thanks for all the messages and best wishes, appreciate them all pic.twitter.com/zYABfF9UBx
Być może te dwa światy bardziej się przenikały, niż wykluczały. Jego gra była jednocześnie pełna pasji i dziecięcego luzu. Jak powiedział Leol Messi: - Jego miłość i pasja do futbolu są niewiarygodne. To jeden z tych piłkarzy, którzy zgodziliby się grać za 100 funtów tygodniowo".
Wielkie niespełnienie
Tego oczywiście Rooney robić nie musiał, był bowiem piłkarzem bezcennym. Dla Anglików było jasne, że mają do czynienia z wybitnym talentem. Bobby Charlton, najlepszy piłkarz w historii angielskiego futbolu, powiedział nawet, że jeśli ktoś ma go wyprzedzić w klasyfikacji strzelców wszech czasów, to będzie to właśnie Rooney.
Ostatecznie rekord padł na uroczo położonym stadioniku w Serravalle w San Marino, w roku 2015. Był to jego 49. gol dla Anglii. I jeden z ostatnich Rooneya w kadrze narodowej. W sumie strzelił ich 53, wyprzedzając Charltona (48), Gary'ego Linekera (48), Jimmy'ego Greavesa (44) i Michaela Owena (40). Rooney, ze swoimi 120 meczami w reprezentacji, znajduje się też na drugim miejscu na angielskiej liście wszech czasów. Wyprzedza go jedynie bramkarz Peter Shilton.
Za tymi znakomitymi liczbami kryje się jednak wielkie niespełnienie. Anglicy długo nie potrafili dokonać niczego spektakularnego. Po kilkunastu latach posuchy, dopiero w 2018 roku dotarli do półfinału mistrzostw świata. Rooney ogłosił zakończenie kariery reprezentacyjnej kilka miesięcy wcześniej.
Teraz w kadrze byli już zawodnicy innego typu. Angielska piłka przeszła w czasach Rooneya wielkie przeobrażenie. Po nim weszli piłkarze bardziej techniczni niż fizyczni, tacy, którzy tańczą z piłką, bardziej przypominający magików południowoamerykańskich czy tych z francuskich przedmieść.
Raz niebieski, na zawsze niebieski
W klubowej karierze Rooney może czuć się spełniony. Zdobył 5 tytułów mistrza Anglii, wygrał Ligę Mistrzów. To wszystko w barwach Manchesteru United, do którego przeszedł w 2004 roku. Kibice Evertonu mieli do niego ogromne pretensje. Bardziej za gesty, które wykonywał. Pewnie każdy zdawał sobie sprawę z tego, że średni klub nie będzie w stanie długo utrzymać takiego talentu. Ale też Rooney był związany z klubem od dziecka. Nawet na testy do Liverpoolu jako mały chłopiec, pochodzący z rodziny fanów Evertonu, poszedł w koszulce tego klubu. Potem, już jako senior, po jednej z bramek, zdjął koszulkę i pokazał napis na podkoszulce: "Raz niebieski, na zawsze niebieski". Zrozumiałe było więc rozgoryczenie fanów, gdy całował herb Manchesteru United.
Wierność w dzisiejszych czasach nie jest jednak cechą powszechną wśród piłkarzy, o czym zresztą boleśnie przekonała się też żona piłkarza, czytając w bulwarówkach szeroko opisywane przygody męża w domach uciechy. Mimo wielu kryzysów została z nim, być może dla dzieci, a być może dlatego, że życie żony piłkarza bywa połączone ze znoszeniem upokorzeń.
Coleen na pierwszy rzut oka nie pasowała do Wayne'a. Pilna uczennica marząca o karierze aktorskiej, wywodząca się z klasy średniej i prosty chłopak, który oświadczył się jej podczas tankowania samochodu na stacji benzynowej. Ślub wzięli w 2008 roku. Organizacja imprezy kosztowała 5 mln funtów, a młodym przygrywał do tańca jej ulubiony popularny zespół Westlife. Para doczekała się czterech synów.
Do żony wracał zawsze, w 2017 roku wrócił też do klubu swojego dzieciństwa, Evertonu. Nie był już tym samym piłkarzem, ale w sezonie 2017-18 zdołał jeszcze strzelić 10 goli w lidze, po czym wyjechał do Stanów Zjednoczonych, gdzie reprezentował barwy D.C. United. Karierę zakończył w Derby County, gdzie ostatnio był grającym menedżerem. Od teraz skoncentruje się całkowicie na prowadzeniu drużyny. Jego podopiecznymi są Krystian Bielik, Kamil Jóźwiak i Bartosz Cybulski.