Brutale z Gdańska? Jest reakcja Piotra Stokowca

WP SportoweFakty / Agnieszka Skórowska / Na zdjęciu: Michał Nalepa (z prawej) po sfaulowaniu rywala
WP SportoweFakty / Agnieszka Skórowska / Na zdjęciu: Michał Nalepa (z prawej) po sfaulowaniu rywala

Lechia Gdańsk nie jest kojarzona z boiskowym bandytyzmem, ale biało-zieloni otrzymali w tym sezonie zdecydowanie najwięcej żółtych kartek w PKO Ekstraklasie. - W tym tygodniu rozmawialiśmy na ten temat z zawodnikami - mówi nam trener Piotr Stokowiec.

W 15 meczach pierwszej rundy lechiści zebrali 44 żółte kartki - 5 więcej od drugich pod tym względem Cracovii i Wisły Kraków. Ligowi brutale? Nie. Poza wślizgiem Tomasza Makowskiego w nogi Bartosza Kapustki podczas jesiennego meczu Legia Warszawa - Lechia Gdańsk trudno wskazać inne brutalne ataki podopiecznych Piotra Stokowca. Gdańszczanie zazwyczaj są karani za faule taktyczne lub dyskusje z sędziami.

- To prawda, że jako drużyna łapiemy sporo kartek. Oczywiście, nie jestem z tego zadowolony, ale z drugiej strony wiem, z czego to wynika i potrafię to zrozumieć. Wszystkim nam w Lechii zależy na dobrych wynikach i na tym, żeby w meczu pokazać to, co wypracowaliśmy na treningach, czy to, co pokazaliśmy w ostatnich sparingach, gdzie graliśmy nieźle i na dodatek bardzo skutecznie. W lidze jednak było inaczej. Wiem, że piłkarze irytują się, gdy są przekonani, że są dobrze przygotowani, ale nie mogą tego pokazać na boisku - mówi WP SportoweFakty trener Stokowiec.

Środowisko piłkarskie żyje skandalicznym faulem Djordje Crnomarkovicia, który w meczu Zagłębia Lubin z Wisłą Płock złamał nogę Piotrowi Pyrdołowi. W cieniu tego zdarzenia pozostaje spotkanie Lechii z Jagiellonią Białystok. Tymczasem warto się temu przyjrzeć, ponieważ gdańscy piłkarze przez 90 minut obejrzeli sześć żółtych kartek, a sam Jakub Kałuziński ujrzał dwie w odstępie... kilkunastu sekund i Lechia przez całą drugą połowę z małym okładem musiała grać w osłabieniu.

ZOBACZ WIDEO: Prezes Ekstraklasy S.A. szacuje straty klubów przez pandemię. Padła konkretna kwota

- Chwila nieuwagi kosztowała nas utratę bramki na samym początku spotkania. Zrobiło się nerwowo, zbyt nerwowo. Później to negatywne napięcie i frustracja skończyły się tym, że dostaliśmy czerwoną kartkę już w pierwszej połowie i musieliśmy przez większość meczu grać w dziesiątkę. To znowu wymagało od zawodników determinacji, żeby wykrzesać z siebie wszystkie siły i spróbować, mimo osłabienia, powalczyć o dobry wynik - mówi trener Stokowiec.

To nie pierwszy taki przypadek w tym sezonie. Piłkarze Lechii już pięciokrotnie byli karani czerwonymi kartkami, w tym dwoma bezpośrednimi.

A było to tak: wspomniany na wstępie Makowski w końcówce meczu z Legią (bezpośrednio), wymieniony wyżej Kałuziński przed paroma dniami i trzykrotnie Michał Nalepa. Ten ostatni za faul taktyczny w meczu z Rakowem (bezpośrednio), za rękę we własnym polu karnym w meczu z Lechem (dwie żółte) i w meczu z Legią za kumulację kartek, ale drugą żółtą ujrzał już po końcowym gwizdku.

- Taka próba "podniesienia" zespołu odbywa się zazwyczaj w sferze mentalnej, czyli trzeba do tych chłopaków trafić, trochę ich nakręcić, żeby dali siebie wszystko. To jest gra na emocjach. Bywało, że w ten sposób odmienialiśmy losy meczów. Ale bywa i tak, że ktoś przy dużym obciążeniu emocjonalnym przesadzi, źle zareaguje, zrobi błąd, spóźni się, sfauluje i to się skończy kartką. Czasem widać, że brakuje boiskowego sprytu, gdy kartki łapią nasi młodzi zawodnicy, którzy nie mają doświadczenia - komentuje Stokowiec.

Jeśli zliczyć wszystkie żółte kartki Lechii w tym sezonie, daje nam to liczbę 44. Żadna inna drużyna nawet nie zbliżyła się do tego wyniku, a jeśli spojrzymy np. na Górnika Zabrze i Lecha (24 kartki), mówimy o przepaści.

- Musimy tych kartek unikać, musimy o tym rozmawiać i mieć świadomość takich zagrożeń. To jest element do poprawy i nad tym już w tym tygodniu pracowaliśmy w indywidulanych rozmowach z piłkarzami - kończy Stokowiec.

CZYTAJ TAKŻE:
Hyballa jak Smuda. "Łamiemy bariery fizyczne i psychiczne"
Coraz gorsze liczby Dariusza Żurawia w Lechu Poznań. Inni na jego miejscu tracili już pracę

Komentarze (0)