Krajobraz przez bitwą

12 sierpnia to kolejny już dzień, który ma się okazać ważny i przełomowy dla Łódzkiego Klubu Sportowego. Nie jest to oczywiście dzień żadnego meczu, lecz kolejny odcinek serialu pod tytułem "Wojna łodzian z PZPN-em".

Norbert Namejski
Norbert Namejski

Na środę zaplanowane jest posiedzenie Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego, który ma rozpatrzeć skargę ŁKS-u na decyzje Komisji Licencyjnej i Komisji Odwoławczej w sprawie odmowy przynania łodzianom licencji na grę w ekstraklasie. Nie będziemy w tym miejscu oczywiście przypominać całej sprawy, ponieważ ciągnie się ona już prawie jak "Moda na sukces" - wiele odcinków, a akcja jakby stała w miejscu, lecz zwrócić trzeba uwagę, że tym razem moment wydaje się być przełomowy i to wcale nie ze względu na teoretycznie zbliżające się zakończenie sprawy - bo jest to chyba rzeczywiście tylko teoretyczne.

W minioną sobotę piłkarze ŁKS-u zainaugurowali sezon w I lidze, remisując bezbramkowo w Ząbkach z Dolcanem. Nie wynik jest tu jednak najważniejszy, a skład, w jakim przystąpili do tego pojedynku piłkarze jednego z najstarszych polskich klubów. Kilku juniorów w składzie i brak podstawowych zawodników - to nie tylko wina absencji za kartki, jaka miała miejsce w przypadku Tomasza Hajty. Okazuje się po prostu, że wielka miłość, jaką zapałali zawodnicy do klubu, mogła być tylko grą pod publiczkę i chęcią pokazania się w mediach wtedy, gdy migawki ze stadionu przy al.Unii lub z siedziby PZPN-u pojawiały się w każdym serwisie informacyjnym. Teraz, gdy szum powoli opada, a wraca szara, I-ligowa rzeczywistość, z tonącego okrętu czas uciekać...

Adam Czerkas i Jakub Biskup poszli na wojnę z będącym w tarapatach klubem i domagają się rozwiązania kontraktów. Choć to zachowanie na pewno nie dżentelmeńske, to przynajmniej nie ukrywają oni swoich prawdziwych pobudek i otwarcie mówią, że gra w I-ligowym ŁKS-ie ich nie interesuje. Bardziej zastanawiające jest zachowanie chociażby Piotra Świerczewskiego, Mladena Kascelana, Pawła Drumlaka, czy też krzyczącego zawsze najgłośniej Tomasza Hajty. Powtarzanie najpierw w mediach, że walczą dla dobra i przyszłości ŁKS-u, a potem ... ich brak w kadrze, ponieważ nie podpisali kontraktu. A nie podpisali ze względu na "niewyjaśnioną jeszcze sprawę licencji" - czyli jednak chyba nie klub, a swoje interesy się w tym wszystkim liczą...

Nie zajmujmy się może jednak piłkarzami, bo to najemnicy, wykonujący swoją pracę tam, gdzie im zapłacą - i to można, a nawet trzeba zrozumieć, choć razi tylko powoływanie się na wyższe wartości, które dla kibiców są niemal świętościami, a następnie pokazanie, że tak naprawdę nie ma to dla nich znaczenia. Może powinni spojrzeć tylko chociażby do Bogusława Wyparłę, który nie pokazywał się w PZPN-ie, nie lansował swojej osoby, ale za to pojawił się między słupkami bramki łodzian w Ząbkach i zachowując czyste konto, wywalczył dla ŁKS-u ligowy punkt.

Miało jednak już nie być o piłkarzach, a o losie klubu, który jest teraz najważniejszy. Jego przyszłość nie rysuje się jednak w jasnych barwach i to niezależnie od decyzji sądu administracyjnego.

Wariant optymistyczny

Wariant optymistyczny zakłada przyznanie ŁKS-owi racji przed sąd. Co to oznaczałoby w praktyce? Raczej nie ma szans na przywrócenie ŁKS-u do ekstraklasy w tym sezonie. Teoretycznie taka możliwość istnieje, lecz nie ma się co oszukiwać - Ekstraklasa SA i PZPN na to by i tak nie pozwolili. Zostaje więc kwestia pieniędzy i odszkodowań. Jeśli odszkodowanie będzie niewielkie (decyzją sądu lub po ugodzie), rozejdzie się błyskawicznie pomiędzy piłkarzy, którzy będą chcieli odzyskać zaległe premie, a resztę podzielą między siebie udziałowcy, jeśli w końcu zdołają ustalić, kto w tym klubie jest właścicielem akcji. Jak już pieniędzy nie będzie, nie będzie i piłkarzy, którzy przecież w I lidze grać nie zamierzają...

Jeśli odszkodowanie natomiast "szło by w grube miliony", jak buńczucznie zapowiadał Hajto, to można być więcej niż pewnym, że jego ściąganie, a także wcześniejsze apelacje PZPN-u potrwają długie miesiące, a może i lata, a ŁKS-owi pieniądze potrzebne są od zaraz.

Wariant pesymistyczny

Choć argumenty prawników łódzkiego klubu są bardzo mocne, a niektóre działania Komisji Licencyjnej i Komisji Odwoławczej były skandaliczne nawet dla totalnego laika, nie można wykluczyć, że sąd jednak nie rozpatrzy pozytywnie skargi ŁKS-u. Wtedy sprawa wydaje się prosta - w trybie natychmiastowym znikają piłkarze, a włodarze klubu (kim by oni nie byli) nie mają pomysłu, z czego finansować zespół. Celem jest oczywiście przetrwanie drużyny i utrzymanie w lidze, a o żadnej walce o awans mowy oczywiście nie ma.

Wariant "nic nie wiadomo"

To chyba najbardziej prawdopodobny scenariusz środowego posiedzenia WSA. Może PZPN nie dowiezie jakiegoś dokumentu, może zabraknie jakiegoś podpisu na pełnomocnictwie, może sąd nie rozpatrzy sprawy na jednym posiedzeniu, a może po prostu prawnik piłkarskiej centrali dostanie kataru i poprosi o przełożenie rozprawy... Możliwości jest wiele, a efekt jeden - odroczenie sprawy i brak orzeczenia w najbliższym czasie. Wbrew pozorom wydaje się to być chyba jedyną szansą dla ŁKS-u na w miarę normalną grę w I lidze w najbliższych tygodniach / miesiącach. Nadzieja odszkodowania ze strony związku może być bowiem jedynym magnesem, który spowodowałby pozostanie (przynajmniej do czasu rozwiązania sprawy) w klubie doświadczonych zawodników, a to pozwoliłoby na spokojne rozegranie choćby kilku ligowych kolejek...

A normalności w polskim futbolu się nie spodziewajmy...

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×