Za transfer dostał skrzynkę pomarańczy, wielki talent i tragiczny wypadek

Newspix / Eugeniusz Warminski / Na zdjęciu: Edmund Kowal
Newspix / Eugeniusz Warminski / Na zdjęciu: Edmund Kowal

Edmund Kowal chciał z impetem wskoczyć do tramwaju. Pośliznął się na oblodzonej jezdni. Wpadł pod koła tramwaju, a flaszka schowana za pazuchą rozbiła się i poraniła go.

W tym artykule dowiesz się o:

Kowal po tragicznym wypadku trafił do profesora dr. Andrzeja Musierowicza, który był wówczas młodym lekarzem.

- Pracowałem w zabrzańskiej klinice chirurgicznej przy ulicy 3 Maja, gdy przywieziono tam Kowala. Konsylium ustaliło, że szansą uratowania życia w jego przypadku jest tylko natychmiastowa dializa przy użyciu sztucznej nerki. W kraju były dwa tego typu urządzenia. W stolicy odmówiono nam przyjęcia popularnego piłkarza, zgodził się na to Poznań - wspominał na łamach "Encyklopedii Piłkarskiej FUJI" wydarzenia z kwietnia 1960 roku.

Opowiadał o ratowaniu życia Edmunda Kowala, który był wtedy znanym w Polsce zawodnikiem. Gdyby żył, dziś obchodziłby 90. urodziny.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: można oglądać w nieskończoność. Piękny gol Roberta Lewandowskiego na treningu

W Zabrzu do pociągu osobowego doczepiono jeszcze jeden wagon. Na co dzień był używany jako towarowy. Tym razem posłużył w transporcie reprezentanta Polski. Warunki były koszmarne. Łóżko z umierającym Edmundem Kowalem przymocowano drutem, żeby nie latało na wszystkie strony. Obok był stojak na kroplówkę, przy której usiadł Musierowicz.

- Siedziałem obok jego łóżka, na drewnianej pace, w ciemności, z latarką w dłoni. Wyjątkowo wolno mijała ta straszna noc. W Poznaniu czekała karetka, która zabrała chorego - dodał Musierowicz.

Piłkarz nie przeżył. Zmarł dwa dni po wypadku w Zabrzu.

- Kowal miał dać znać, jak wróci. Niecierpliwie czekaliśmy na wieści ze szpitala, mieliśmy ciągle nadzieję, że jego stan się polepszy. [...] W pewnym momencie w moim pokoju spadł obraz. Tak jakby "Epi" dawał mi znak: "Florek", wróciłem, już jestem. Pięć minut później zadzwonił telefon. Jeden z działaczy powiedział mi, że Kowala przywieźli z powrotem do Zabrza. Martwego. Na pogrzebie niosłem jego trumnę - opowiadał Stefan Florenski.

Niemiecki rodowód 

Erwin Ernest Schmidt - pod takim imieniem i nazwiskiem urodził się 16 lutego 1931 roku w Bobrku. Dzisiaj to dzielnica Bytomia, ale w dwudziestoleciu międzywojennym należał do Niemiec.

Jak pisał Paweł Czado w książce "Górnik Zabrze. Opowieść o złotych latach", Kowal mając osiemnaście lat miał zmienić za namową działaczy imię i nazwisko, aby zmylić przedstawicieli klubów wojskowych, chcących mieć go u siebie. W 1952 roku po rozgrywanym w Bytomiu towarzyskim meczu z Wawelem Kraków dostał powołanie do wojska i służbowe oddelegowanie do nowego zespołu.

Miał niebywały talent. Grał jako napastnik i skrzydłowy. Jego znakiem firmowym był tzw. "krzyżyk Epina", czyli ruch nogi nad piłką, który dezorientował obrońców. Chociaż tę sztuczkę znała już cała Polska, to rywale nadal nabierali się na nią i nie mogli odebrać mu piłki. Pod względem piłkarskim był naprawdę genialny.

Z Wawelem sięgnął po wicemistrzostwo, ale po zakończeniu sezonu decyzją Ministra Obrony Narodowej klub został odsunięty od rozgrywek. Uznano, że prawo do reprezentowania wojskowych klubów w lidze ma wyłącznie Legia Warszawa (w tamtym sezonie zajęła dopiero siódme miejsce!). Kowal trafił do stolicy.

Edmund Kowal piąty od prawej strony. / Fot.  Edward Franckowiak, newspix.pl
Edmund Kowal piąty od prawej strony. / Fot. Edward Franckowiak, newspix.pl

Sukcesy w Legii

W stolicy żyło się inaczej. Wielkie miasto i wielkie pokusy. Nie wszyscy potrafili odnaleźć się w takiej rzeczywistości. To właśnie tam Kowal miał zacząć częściej sięgać po kieliszek razem z legendarnym Ernstem Pohlem. W Legii spotkał ich Lucjan Brychczy, dzisiaj legenda klubu.

"Opowiadano później, że pili i mieli zły wpływ na zawodników. Ernest jak każdy Ślązak lubił piwo. Nawet jak było o jedno za dużo, to i tak na boisku nie było tego widać. "Epi" Kowal też za kołnierz nie wylewał i spotykaliśmy się nie tylko przy mineralnej, ale opowiadanie o ich zgubnym wpływie, i to zwłaszcza na mnie, było przesadzone. "Epi" i "Nochal" mieli na mnie wpływ, ale dobry" - pisał w swojej biografii Lucjan Brychczy.

Na boisku Legia była nie do powstrzymania: mistrzostwa Polski w 1955 i 1956 roku oraz dwa Puchary Polski, ale Kowal miewał swoje humory - i to w czasie meczów. Potrafił dryblować bez opamiętania i nie podawać do lepiej ustawionych kolegów. Z czasem kibice zaczynali mu dokuczać podczas meczów.

"Parę zdań należy poświęcić Kowalowi. Po pierwsze dlatego, że w 50. minucie ograł on bez trudu trzech przeciwników i strzelił silnie w poprzeczkę, po drugie, że po kilku nieudanych akcjach i związanych z tym docinkami kibiców... obraził się na widownię. Kowal przestał wówczas w ogóle grać, a szczytem jego nietaktownego zachowania było zrezygnowanie z oddania strzału z najbliższej odległości w murowanej sytuacji podbramkowej" - relacjonował "Przegląd Sportowy" w maju 1956 roku.

Transfer za skrzynkę pomarańczy

W 1957 razem z Pohlem trafił do Górnika Zabrze. Transfer śląskiego klubu kosztował 20 tys. złotych, co jak na tamte czasy było ogromnym wydatkiem. Stanisław Mielech w swoich wspomnieniach pisał, że piłkarze dostali... po skrzynce pomarańczy. Wówczas były one niedostępne dla normalnych obywateli.

W lipcu 1957 roku Górnik po raz pierwszy grał w finale Pucharu Polski. "Sport" umieścił niecodzienną wzmiankę przy nazwisku Kowala: - "Żal mi cię, Epi". Tak pisał niedawno w "Głosie Sportowca" Artur Woźniak. Było to w okresie, gdy Kowal był w kolizji ze sportowym trybem życia. "Epi" zrozumiał swój błąd. Raz na zawsze skończył z kieliszkiem. Dziś jeden z najlepszych techników naszego futbolu jest wzorowym mężem, mimo to nie rozstaje się nigdy z piłką. Nawet w domu. Braki w porcelanie mówią wszystko.

Górnik nie zdobył pucharu. Później Kowala odsunięto od zespołu za "niesportowy tryb życia". Górnik w 1958 roku zajął dopiero trzecie miejsce w lidze. Trener Zoltan Opata nie gryzł się w język: - Uważam, że Kowal to niepoprawny recydywista, a niewiele ustępuje mu Pohl. Niestety, Florenski i Czech także wdali się w złe towarzystwo. Ta przeklęta wódka - grzmiał na łamach "Sportowca".

Ostatnie mistrzostwo

Rok później Górnik był już mistrzem Polski. Dominował w rozgrywkach, swój udział miał Kowal. W kwietniu 1960 roku liga stanęła na dwa tygodnie ze względu na przerwę na święta Wielkanocne.

Kowal miał problemy osobiste i zamiast spędzać czas z rodziną, wolał wybrać się z wódką do kolegi. Zimna kwietniowa noc skończyła się tragicznie pod kołami tramwaju. Do dzisiaj nie ma odpowiedzi na pytania, dlaczego ówcześni partyjni dygnitarze nie poprosili Czechów o pomoc. W Ostrawie, która była dużo bliżej niż Poznań, można było szybciej podjąć próbę uratowania życia Kowala.

Zmarł w wieku 29 lat jako czterokrotny mistrz Polski. Osiem razy zagrał w reprezentacji. Miał ogromny talent, ale nigdy go w pełni nie wykorzystał ze względu na swoje problemy poza boiskowe.

Zobacz takżeDrugi Boruc puka do Premier League. "Nazwisko mi nie pomogło"

Zobacz takżeLegendarny ukraiński trener: Praca w klubie Ekstraklasy? Mogę rozmawiać!

Przy pisaniu tekstu korzystałem z publikacji: 
- Lucjan Brychczy, Grzegorz Kalinowski i Wiktor Bolba - Kici. Lucjan Brychczy - legenda Legii Warszawa
- Paweł Czado - Górnik Zabrze. Opowieść o złotych latach
- Andrzej Gowarzewski - Biało czerwoni 1921-2018
Stanisław Mielech - Gole, faule i ofsajdy
- Encyklopedia Piłkarska FUJI
- relacje prasowe w "Sporcie" i "Przeglądzie Sportowym", rfbl.pl

Komentarze (0)