Były reprezentant Polski i uczestnik mundialu w Niemczech (2006), występował w "Kolejorzu" w latach 2002-2004 i 2006-2011. Sięgał z nim po mistrzostwo, a także dwa krajowe puchary. Dziś uważa, że problemy przy Bułgarskiej sięgają bardzo głęboko i zmiany w sztabie szkoleniowym nie wystarczą. Jego zdaniem Maciej Skorża będzie musiał zapanować nie tylko nad szatnią, ale też nad ambicjami Piotra Rutkowskiego.
Szymon Mierzyński, WP SportoweFakty: Bezradność - głównie to zarzucano w końcówce kadencji Dariuszowi Żurawiowi. Popiera pan jego zwolnienie?
Bartosz Bosacki: Trudno ocenić, czy to już był etap, w którym trener nie mógł podnieść drużyny, ale problemy Lecha to na pewno nie tylko jego wina. W grudniu na jakiejś podstawie przedłużono z nim umowę, mimo że już wtedy było widać kryzys. On się nie zaczął teraz, lecz o wiele wcześniej. Do tego dochodzą stare sprawy, które wypłynęły po dymisji.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: piłka leciała, leciała i leciała. Gol z 90 metrów!
Ulgowego potraktowania meczu z Benficą w Lizbonie nikt w Poznaniu trenerowi Żurawiowi nie wybaczy. Tymoteusz Puchacz przyznał otwarcie, że szatnia odebrała to bardzo źle.
Od początku mi się to nie podobało. Teraz o sprawie mówią głośno sami piłkarze, a to też o czymś świadczy. Być może Dariusz Żuraw stracił wtedy szatnię, ale tak naprawdę cały klub mocno się osłabił jeśli chodzi o sympatię kibiców, którzy długo czekali na fazę grupową Ligę Europy. Apetyty zostało rozbudzone po imponujących eliminacjach, a później gra się zacięła i nie chodzi tu tylko o kwestie sportowe. Całe to zamieszanie z rezerwowym składem osłabiło zespół mentalnie. Oszczędzanie ważnych piłkarzy w takich spotkaniach ze strachu przed ligowym starciem z Podbeskidziem było nie do wytłumaczenia. Nie tędy droga.
To był początek końca Dariusza Żurawia?
Długo wierzyłem, że ten trener jest w stanie dźwignąć drużynę, bo w pewnym momencie miał pomysł na Lecha. Była fajna gra, może nie zawsze podparta zwycięstwami, ale na pewno pomysłowa. Końcówka pracy trenera Żurawia nie napawała już jednak optymizmem. Mimo to bardzo dosadne krytykowanie jego osoby jest o tyle niezrozumiałe, że problemy miał nie tylko on. One tkwią o wiele głębiej. Lech miał bardzo doświadczonego Adama Nawałkę, który nie podołał. Potem przyszedł trener na lata Ivan Djurdjević i też nie wypaliło. Wszyscy kończą tak samo.
Janusz Góra na mecz z Legią Warszawa zmienił ustawienie na takie z trójką obrońców. Zrobił to, czego Dariusz Żuraw unikał jak ognia. To wotum nieufności wobec byłego szefa sztabu?
Aż tak daleko bym nie szedł. Kłopotów Lech ma bardzo dużo, ale tutaj trochę na siłę szukamy kolejnego. Wszyscy oczekiwali od trenera Góry, że na jakieś zmiany się zdecyduje i faktycznie je wdrożył. Nie róbmy jednak wielkiej rzeczy z innego ustawienia. Ono nie jest decydujące. Taki Tymoteusz Puchacz grywał już zarówno na wahadle, jak i w obronie. Piłkarze potrafią się przystosować do takich ruchów.
Powrót Macieja Skorży to pierwsza sytuacja w erze Amiki, gdy klub stawia drugi raz na tego samego trenera. Dobry ruch?
Pewnie na jakiś czas uspokoi nastroje, a o to z pewnością chodzi władzom klubu. Jednak za jego pierwszej kadencji, gdy wyniki się popsuły, stracił pracę bardzo szybko. Sprawdziło się, że gdy klub podejmuje jakiekolwiek działania naprawcze, pierwsza leci głowa trenera. W grudniu przedłużono umowę z Dariuszem Żurawiem, gdy kibice zaczęli się domagać zmian. Zrobiono to tylko po to, by dać sygnał, że trener cieszy się poparciem zarządu. Z perspektywy czasu był to ruch bezsensowny. Myślę, że z powrotem Macieja Skorży jest trochę inaczej. To w jakiś sposób przemyślana decyzja. Skorża wie, czego potrzebuje do osiągnięcia celów, a czego nie dostali jego poprzednicy. Jeśli będzie potrafił to wyegzekwować, może odnieść sukces.
Co to będzie?
Lech grał dobrze, kiedy stawiał na swoich zdolnych wychowanków - tych samych, których dzisiaj bardzo szybko transferuje. Budowanie zespołu na obcokrajowcach to zawsze ryzyko, że tacy zawodnicy szybko odejdą i wcale nie da się na nich solidnie zarobić. Największe sumy Lech zgarniał przecież za Polaków. Dariusz Żuraw do pewnego momentu starał się opierać skład na rodzimych piłkarzach, ale później też poszedł mocno w obcokrajowców. Nie dało to dobrych efektów.
Jak jednak stawiać na Polaków, jeśli słyszymy, że Tymoteusz Puchacz jest już po udanych rozmowach z Unionem Berlin i za chwilę będzie kolejnym Polakiem, który opuści "Kolejorza"?
Właśnie dlatego uważam, że kłopoty Lecha nie są związane tylko z osobą trenera. Sięgają znacznie głębiej, aż do filozofii działania klubu. Inna sprawa, że zatrzymywanie Puchacza na siłę w Poznaniu nie jest dobrym pomysłem. Mieliśmy przykłady Kamila Jóźwiaka i Roberta Gumnego. Jeden grał słabiej, bo głowę miał już gdzie indziej, a Gumny zaczął łapać urazy i też nie wyglądało to najlepiej. Jeśli młody zawodnik dostaje ofertę z mocnej ligi, nasze kluby mają mało argumentów, by go zatrzymać. Z niewolnika nie ma pracownika.
Czego więc Maciej Skorża potrzebuje, żeby to się nie skończyło kolejnym przedwczesnym rozstaniem?
Wsparcia wewnątrz klubu. Dzisiaj mamy w Lechu dyrektora sportowego, ale on się pojawił dopiero od momentu zatrudnienia Ivana Djurdjevicia. Wcześniej go nie było i Skorża też go nie miał podczas pierwszej kadencji. Gdy więc szedł do prezesa klubu z jakimś postulatem i usłyszał "nie", rozmowa się w zasadzie kończyła, bo ten prezes był synem właściciela i trudno było polemizować. Nie wiem do końca, jak funkcjonuje dyrektor sportowy w Lechu, ale w założeniu powinien mieć dobry kontakt z szatnią, trenerem i zarządem. Jeśli te relacje układają się prawidłowo, jest szansa na właściwe funkcjonowanie pionu sportowego.
Znów jednak dochodzimy do mocno niestandardowej sytuacji, bo Tomasz Rząsa będzie przełożonym Macieja Skorży, a kilka lat temu pełnił funkcję jego asystenta w sztabie.
Znam Tomka Rząsę dobrze i cenię go. Nie ma mnie jednak w klubie i trudno mi się wypowiadać, jak to będzie funkcjonować w praktyce.
Kibice nie chcą Tomasza Rząsy. Domagają się głębszych zmian, a na celownik wzięli nawet Andrzeja Kasprzaka, który odpowiada za przygotowanie fizyczne.
To trochę szukanie dziury w całym, choć z drugiej strony do kibiców docierają wiadomości z szatni. Ona powinna być hermetyczna, ale wiadomo, że nie jest. Pracowałem kiedyś z Andrzejem Kasprzakiem. Minęło dziesięć lat, trudno mi powiedzieć, czy on się rozwinął. Nie wiemy do końca dlaczego znalazł się na cenzurowanym u kibiców. Tu może być podobnie jak z Dariuszem Żurawiem. Dopóki pracował w klubie, o jego relacjach z piłkarzami nie mówiło się głośno, ale tuż po odejściu na światło dzienne wyszło mnóstwo spraw, choćby ta z otwartą krytyką składu na Benficę. Niewykluczone, że gdyby odszedł Kasprzak, też byśmy coś nowego usłyszeli.
Chyba nikt nie pracował z tyloma trenerami co Andrzej Kasprzak. Był już w sztabie Amiki Wronki, a potem przez kilkanaście lat dołączał do kolejnych szkoleniowców w Lechu. To dość niespotykana sytuacja i chyba właśnie tutaj trzeba szukać przyczyn tego ataku ze strony kibiców.
To nie jest tak, że Andrzej Kasprzak cały czas dowodził przygotowaniem fizycznym zawodników w "Kolejorzu", o czym się przekonałem na własne oczy. Przy Franciszku Smudzie jego rola była trochę mniejsza. Potem u Jacka Zielińskiego wzrosła, ale gdy na Bułgarską trafił Jose Maria Bakero, to miał swojego człowieka do tej roli. Nie wiem z czego wynika długowieczność Andrzeja Kasprzaka, tutaj musiałby się wypowiedzieć Piotr Rutkowski.
On sam zejdzie teraz na dalszy plan i odda część swojej władzy Maciejowi Skorży?
Jeśli tak ma się stać, trener Skorża musi to przede wszystkim wyegzekwować. Tylko wtedy poprowadzi zespół po swojemu. Od władz klubu musi dostać wsparcie. Ivan Djurdjević go nie miał. Rozmawiałem z nim kiedyś właśnie na ten temat i przepowiedziałem, że jeśli wsparcia nie dostanie, nie dotrwa nawet do półmetka sezonu 2018/2019. Sprawdziło się. Trener nie musi przejmować władzy w klubie, ale w szatni już tak. W Amice prezes Rutkowski nie zarządza cała fabryką, ma od tego menedżerów. Klub to też firma, gdzie tę pracę trzeba odpowiednio rozłożyć. Nie wiem, czy Piotr Rutkowski już do tego dojrzał.
Czytaj także:
Rusza epokowa inwestycja Lecha Poznań. Pochłonie miliony
Niedosyt trenerów Warty Poznań i Stali Mielec. Leszek Ojrzyński miał jeszcze jedno uczucie