Doprowadził reprezentanta Polski do łez. To był początek końca

WP SportoweFakty / Maciej Skorża wyładował kiedyś złość na Tomaszu Kędziorze
WP SportoweFakty / Maciej Skorża wyładował kiedyś złość na Tomaszu Kędziorze

Po ponad pięciu latach Maciej Skorża wraca do Lecha Poznań - klubu, w którym kiedyś wywalczył mistrzostwo, ale też doprowadził do łez obecnego reprezentanta Polski. I nie były to łzy szczęścia.

W czerwcu 2015 roku "Kolejorz" świętował ostatnie jak dotąd trofeum - tytuł wywalczony właśnie pod wodzą nowego-starego szkoleniowca, którego asystentami byli obecny dyrektor sportowy Tomasz Rząsa i Dariusz Żuraw, którego właśnie zluzował na ławce Maciej Skorża. Od tamtego momentu do gabloty przy Bułgarskiej nie trafiło już nic.

Do stolicy Wielkopolski wraca "trener z wyższych sfer". Ma dopiero 49 lat, a już trzykrotnie świętował mistrzostwo Polski, trzy razy wygrywał w Pucharze Polski, raz w Pucharze Ekstraklasy i raz w Superpucharze - żaden polski szkoleniowiec nie ma tak bogatej kolekcji. Skorża ma to, czego dziś najbardziej brakuje jego nowemu pracodawcy - zdolność wygrywania trofeów. Jego zatrudnienie to jednak wejście do tej samej rzeki - ruch tyleż logiczny, co bardzo ryzykowny.

Despota, który złagodniał

Kariera trenerska 49-latka to wielka sinusoida. Gdy na starcie nie poszło mu w Amice Wronki, szybko uznał, że rządy twardej ręki to zdecydowanie lepszy sposób na skuteczne prowadzenie zespołu. Poszedł w tym jednak tak daleko, że podczas poprzedniej kadencji w Lechu despotyczny charakter zaprowadził go wprost na ścianę.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: piłka leciała, leciała i leciała. Gol z 90 metrów!

Gdy wywalczył z poznaniakami tytuł w kraju, rozbudził marzenia nawet o Lidze Mistrzów, ale też sam miał ambitne plany, których nie udało mu się zrealizować. Sny o podbijaniu najważniejszych klubowych rozgrywek w Europie prysły 29 lipca 2015 roku. Wówczas "Kolejorz" przegrał przy Bułgarskiej pierwszy mecz III rundy eliminacyjnej z FC Basel (1:3).

Czerwoną kartkę dostał w drugiej połowie Tomasz Kędziora, z którego trener zrobił kozła ofiarnego. Po spotkaniu wpadł do szatni i zaczął wrzeszczeć na swojego piłkarza, wytykając mu, że zniszczył jego marzenia o Lidze Mistrzów. 21-letni wówczas Kędziora, dziś 16-krotny reprezentant Polski, rozpłakał się. Murem stanął za nim zespół i to był moment, w którym relacje na linii szkoleniowiec - drużyna pękły.

Później było tylko gorzej. Lechici awansowali do fazy grupowej Ligi Europy, lecz w ekstraklasie notowali kompromitację za kompromitacją. Gdy na początku października, po dotkliwej porażce z Cracovią (2:5), Skorża żegnał się z klubem, jego zespół miał 5 punktów po 11 meczach i zamykał tabelę. Już w autokarze po starciu z "Pasami" atmosfera była tak gęsta, że powietrze dałoby się pokroić nożem. Najpierw doszło do karczemnej awantury między zawodnikami a trenerem, a później w drodze nikt z piłkarzy nie odezwał się do Skorży słowem. Dymisja była przesądzona.

Wtedy trenera zgubiła ambicja. Dziś, jak sam twierdzi, dojrzał. - Szefowie stawiali rozsądne cele, chcieli pucharów. I być może, gdybym wtedy nie ruszył tak po to pierwsze miejsce, pracowałbym tam dłużej - mówił w sierpniu ubiegłego roku w rozmowie ze sport.pl, odnosząc się do wywalczonego już w pierwszym roku pracy tytułu z Lechem.

- Moim paliwem było zwyciężanie, zdobywanie trofeów i chciałem zaszczepić to w szatni. Wszędzie, gdzie wcześniej pracowałem, oczekiwano ode mnie szybkiego efektu. Zacząłem myśleć w ten sposób: idę do klubu, żeby zdobyć mistrzostwo. Zdobyliśmy mistrzostwo i wydawało mi się, że dopiero otwierają się przed nami kolejne możliwości. Jednak drużyna wraz z trenerem do pewnych rzeczy po prostu musi dojrzeć. Potrzebuje czasu. Ale to już za mną. Wszyscy popełniamy błędy - przyznał.

Trudne początki

By znaleźć przyczyny błędów, które Skorża popełniał na niektórych etapach swojej kariery, trzeba się cofnąć bardzo daleko - aż do lata 2004 roku. To był początek klubowej kariery trenera. Zastąpił wówczas skonfliktowanego z piłkarzami Amiki Stefana Majewskiego i objął odmłodzony zespół, by po raz pierwszy spróbować sił w najwyższej klasie rozgrywkowej.

Sukcesu zabrakło. Sezon 2004/2005 ekipa z Wronek zakończyła na 6. miejscu i nie zagrała w pucharach, a to dla władz klubu był wynik dużo poniżej oczekiwań, bo właśnie w europejskich rozgrywkach chcieli promować firmę. W tamtym czasie Amica pod wodzą Skorży była jednak zbyt nieregularna, by myśleć o atakowaniu czołówki. Młody trener pełnił równolegle funkcję asystenta Pawła Janasa w reprezentacji Polski, zatem w każdej przerwie na kadrę wyjeżdżał z Wronek. Regułą w pewnym momencie stało się, że pierwszy mecz wronczan po powrocie do klubu ich opiekuna wyglądał słabo i przynosił rozczarowujący wynik.

W następnej edycji sytuacja wciąż nie była zadowalająca i Skorża postanowił podać się do dymisji, by móc się skupić tylko na reprezentacji.

Szczęśliwy krawat

Następne wyzwanie nadeszło po nieudanym dla Polaków mundialu w Niemczech. W listopadzie 2006 roku bezrobotny wtedy Skorża podjął pracę w Groclinie Dyskobolii Grodzisk Wlkp. To był dla niego przełom. Gdy odchodził z Wronek, wiele się mówiło, że na zbyt dużo pozwalał piłkarzom, przez co nie do końca panował nad szatnią. W Grodzisku Wlkp. prowadził zespół twardą ręką, zapracował na szacunek i osiągnął niemałe sukcesy.

W lidze nie udało się wprawdzie oczarować wynikiem, bo przez zbyt dużą liczbę remisów Groclin był dopiero 5. Wywalczył jednak Puchar Polski i Puchar Ekstraklasy, a to już sukcesy, które właściciel klubu Zbigniew Drzymała potrafił docenić.
[nextpage]W decydujących momentach tamtego sezonu Skorża ubierał na mecze zawsze ten sam krawat, bo jak twierdził, był on dla niego wyjątkowo szczęśliwy. To z nim sięgnął po oba puchary.

Praca w Dyskobolii była jednak wyjątkowo krótka i zakończyła się już po sezonie 2006/2007. Skorża skusił się na ofertę Wisły Kraków i odszedł bez wahania, co trudno było zaakceptować Drzymale. Właściciel klubu z Grodziska Wlkp. wiązał z młodym trenerem spore nadzieje, a zamiast tego musiał szukać nowego szkoleniowca.

Werner Liczka, czyli poprzedni trener Groclinu, mimo zwolnienia za kiepskie wyniki, był żegnany kwiatami podczas konferencji prasowej. Skorża odszedł raczej po cichu, w atmosferze dalekiej od uroczystej. - Może sobie nie zasłużyłem na takie pożegnanie - mówił z uśmiechem.

To był też moment przełomowy dla Drzymały, który właśnie wówczas zdał sobie sprawę, że pewnego pułapu ze swoim klubem nie przeskoczy, a najlepsi piłkarze i trenerzy i tak będą uciekać do dużych miast - gdy tylko otrzymają satysfakcjonujące oferty. Efekt? Już rok później sprzedał drużynę Józefowi Wojciechowskiemu i Groclin zniknął z ekstraklasy na dobre.

Pasmo sukcesów

Kariera Skorży tymczasem kwitła. Niemal trzyletni pobyt w Wiśle Kraków zaowocował dwoma mistrzostwami Polski i choć ostatni sezon nie był już dla niego udany, a w trakcie rundy wiosennej zastąpił go Henryk Kasperczak, pobyt w Krakowie zbudował markę wciąż młodego szkoleniowca i otworzył mu drzwi do kolejnych dużych wyzwań.

Najbardziej bolesny dla Skorży w okresie pracy w Białej Gwieździe był pamiętny dwumecz z Levadią Tallin w kwalifikacjach Ligi Mistrzów. Krakowianie go przegrali, a trener uderzył się w pierś i przyznał, że popełnił błąd w przygotowaniach, bo szczytową formę zespołu szykował na później. Estończyków Wisła miała wyeliminować z marszu.

Przy tej okazji ujawniła się bardzo pozytywna cecha Skorży. Nie miał kłopotów z mówieniem o swoich pomyłkach, a to nie jest w polskiej piłce reguła. Wielu, zwłaszcza starszych szkoleniowców, charakteryzuje się na tyle wysokim ego, że na jakąkolwiek krytykę własnej osoby nie pozwala sobie w ogóle.

Po Wiśle przyszedł czas na Legię Warszawa. Tam mistrzostwa Polski Skorża nie wywalczył, dwa razy za to świętował z drużyną Puchar Polski. Te wyniki wciąż pozwalały mu utrzymywać się na szczycie i być szkoleniowcem dostępnym nie dla każdego.

Gdy jednak opuścił Warszawę, postanowił całkowicie zmienić klimat i w drugiej połowie 2012 roku związał się z Ettifaq FC. Życie w Arabii Saudyjskiej było dla niego zderzeniem z zupełnie inną kulturą. - Nie wszędzie można było wejść w krótkich spodniach. Poza tym weekend w tym kraju jest w czwartek i piątek, a więc zupełnie inaczej niż w Europie. Interesująco wyglądała też podróż na mecz do Mekki. Główna droga jest przeznaczona wyłącznie dla muzułmanów, dlatego ja musiałem jechać długim objazdem w samochodzie, a nie autokarze - mówił WP SportoweFakty po powrocie do Polski.

Między pobytem w Arabii Saudyjskiej i Zjednoczonych Emiratach Arabskich (tam w latach 2018-2020 był selekcjonerem reprezentacji olimpijskiej), Skorża miał w sumie aż dwa bolesne upadki. Jeden w Lechu, a drugi w Pogoni Szczecin, gdzie przetrwał na stanowisku zaledwie pięć miesięcy (miał kompromitujący bilans 2 zwycięstw, 3 remisów i 9 porażek w lidze, oprócz tego odpadł z Pucharu Polski z I-ligową Bytovią Bytów).

Będzie gorąco

Teraz Skorża wraca na Bułgarską, skąd ponad pięć lat temu odchodził w atmosferze ogromnego konfliktu. Mimo to już od kilku tygodni flirtował z Lechem i był głównym kandydatem do objęcia schedy po Dariuszu Żurawiu. Do 49-latka zresztą zawsze miał słabość Jacek Rutkowski - były właściciel Amiki, a później Lecha.

Dziś, w randze prezesa ds. sportowych, w Poznaniu rządzi jego syn Piotr, który dotąd w największym stopniu wpływał na wszystkie kadrowe ruchy w "Kolejorzu". O ile jednak Żuraw nie stawał na drodze ani jemu, ani dyrektorowi Rząsie, o tyle Skorża na pewno wybije się na większą niezależność.

Skorża i Rutkowski mają za sobą burzliwą przeszłość, a poszło głównie o odejście z klubu latem 2015 roku Zaura Sadajewa. Rosjanin nie był typem snajpera i nie uzbierał worka bramek, słynął jednak z ogromnej waleczności, która imponowała trenerowi. Dlatego gdy opuścił Lecha, trener miał do władz klubu ogromne pretensje, że nie udało się go zatrzymać.

Trzeba jednak uczciwie przyznać, że Sadajew nie miał wtedy zamiaru zostawać w Polsce. Był bardzo związany z rodziną, w naszym kraju pojawił się na krótko - głównie po to, by zarobić na budowę domu. Gdy już zgromadził odpowiednią gotówkę, spakował walizki i wrócił do ojczyzny, by kontynuować karierę w Tereku Grozny. Tam też zresztą czekała na niego wybranka serca. Nie było siły, która mogłaby go zatrzymać w stolicy Wielkopolski.

Teraz Skorża i Rutkowski muszą poukładać relacje na nowo. Współwłaściciel "Kolejorza" będzie jednak skłonny do kompromisu, bo sam jest ostatnio mocno poobijany. Fala krytyki po kompromitujących wynikach w ekstraklasie i zawaleniu sezonu jest nieprawdopodobna i ogniskowała się nie tylko na Żurawiu, ale w dużej mierze właśnie na jego przełożonych.

Dlatego Rutkowski będzie gotów oddać część władzy trenerowi. Dużym znakiem zapytania jest dalsza rola Rząsy. Przez chwilę rozważano nawet zmianę dyrektora sportowego, ale ostatecznie do takiej roszady nie doszło. Nie ma jednak wątpliwości, że jego kompetencje się zmniejszą, bo głodny sukcesów Skorża zechce mieć zdecydowanie większy wpływ na zespół niż Żuraw.

Przyjście 49-latka budzi wśród kibiców mieszane uczucia. Jedni boją się, że twardy charakter znów zaprowadzi go do zguby, inni z wielką tęsknotą wspominają mistrzostwo sprzed ponad pięciu lat i liczą na powtórkę. Jeśli Skorży uda się znów powiększyć zakurzoną gablotę z trofeami, złego słowa nie usłyszy już od nikogo.

Czytaj także:
PKO Ekstraklasa. Dariusz Żuraw zwolniony z Lecha Poznań!
Reprezentant Polski stracił połowę świąt przez koronawirusa

Źródło artykułu: