Warto podkreślić, że paradoksalnie pierwsze miesiące Jose Mourinho w Tottenhamie nie należały do najgorszych. Były trener m.in. Interu Mediolan oraz Realu Madryt posprzątał bałagan powstały na skutek kryzysu, z którym nie poradził sobie jego poprzednik, Mauricio Pochettino. W efekcie Spurs nie tylko dobrze zamknęli poprzedni sezon, ale także całkiem nieźle rozpoczęli kolejny.
Po 6. miejscu w Premier League, które było przepustką do Ligi Europy, Tottenham sprawiał wrażenie rozpędzonej lokomotywy. Koguty rozpoczęły trwający sezon od mocnego uderzenia. W pierwszych 12 meczach przegrali tylko raz, po drodze pokonując oba kluby z Manchesteru - United 6:1 oraz City 2:0. Jeszcze przed starciem 13. kolejki z Liverpoolem Tottenham był liderem angielskiej ekstraklasy.
Nagła zapaść kolektywu
Właśnie wtedy trener The Reds, Juergen Klopp, nazwał zespół Jose Mourinho "maszynką do zdobywanie punktów". Jej potencjał w długoterminowej perspektywie okazał się jednak godny pożałowania.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: co tam się wydarzyło? Chciał tylko wybić piłkę rywalowi
Spurs przegrali z Liverpoolem 1:2. Wraz z tą porażką karta zaczęła sukcesywnie odwracać się na niekorzyść "The Special One". Kulminacją marazmu były występy w styczniu, lutym oraz marcu.
Między 28 stycznia a 14 marca Tottenham rozegrał 9 spotkań w Premier League. W 6 z nich rywale wychodzili górą z bezpośredniej konfrontacji. W rozgrywkach Ligi Europy było niewiele lepiej. Po wyeliminowaniu w 1/16 finału austriackiego Wolfsbergera, na etapie 1/8, mimo zwycięstwa 2:0 w pierwszym meczu, Tottenham z kwitkiem odprawiło Dinamo Zagrzeb. Już wtedy spekulowano, że czas Mourinho w północnym Londynie dobiega końca.
- W ostatnich tygodniach panowało przekonanie, że kolejny sezon z Mourinho u steru jest bardzo mało prawdopodobny - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty dziennikarz "football.london", Alan Smith.
Konflikt, niechęć i happy end
Ostatecznie Mourinho nie dotrwał nawet do lata. W poniedziałek 19 kwietnia, zaledwie kilka dni przed finałem Pucharu Ligi Angielskiej z udziałem Tottenhamu, światowe media obiegła informacja, że właściciel klubu - Daniel Levy - zwolnił Portugalczyka. Ani zawodnicy, ani sympatycy stołecznej drużyny nie wyrazili specjalnego sprzeciwu wobec tej decyzji. Zważywszy na okoliczności, trudno się temu dziwić.
Mourinho, nie po raz pierwszy w karierze, pokazał, że nie radzi sobie z pożarami, które sam wywołuje. Zamiast tego stale dolewał oliwy do ognia. Świadczy o tym przede wszystkim nietęga atmosfera w szatni Tottenhamu. W trakcie swojej kadencji portugalski szkoleniowiec nie raz i nie dwa wyciągał poza boiskiem ciężką artylerię.
Całkiem niedawno, po remisie 2:2 z Newcastle United, Mourinho stwierdził, że niektórym zawodnikom Tottenhamu brakuje jakości. Wcześniej z różnych powodów oberwało się Delemu Alliemu, czy Garethowi Bale'owi. W ten sposób dwukrotny triumfator Ligi Mistrzów znów zademonstrował światu bezgraniczne przekonanie o swojej nieomylności. Problem w tym, że jego podejście do aspektów taktycznych zdaje się przemawiać na korzyść wszystkich tylko nie prowadzonych przez niego drużyn.
- Oczywiście, zwolnienie Mourinho jest związane po pierwsze, z kiepskimi rezultatami i po drugie, z niebywale defensywnym stylem gry. Trzeba jednak pamiętać również o swego rodzaju rozpadzie wewnątrz drużyny. Metody preferowane przez Portugalczyka sprawiły, że wielu zawodników miało go najzwyczajniej w świecie dość - tłumaczy Smith.
- To samo można powiedzieć o kibicach. Mało kto chce oglądać defensywnie usposobioną drużynę, której trener, gdy tylko sprawy nie układają się po jego myśli, zaczyna atakować zawodników. Wobec tego, mimo zwolnienia w dość dziwnym momencie, zdecydowana większość fanów jest zadowolona z tego, jaki obrót przybrały sprawy - dodaje brytyjski dziennikarz.
Dwie twarze sukcesu
Jose Mourinho, mimo pasma niepowodzeń i braku pucharów, kończy przygodę z Tottenhamem z dwoma małymi sukcesami na koncie. To pod jego batutą Spurs awansowali do finału Pucharu Ligi Angielskiej i to on wydobył dodatkowe pokłady energii z lidera drużyny, Harry'ego Kane'a. Gdyby nie Anglik, Portugalczyk zapewne kilka tygodni wcześniej znalazłby się na bruku.
Wystarczy wspomnieć, że w 43 meczach w tym sezonie Harry Kane strzelił 31 bramek i zanotował 16 asyst. Niewykluczone jednak, że z perspektywy Tottenhamu ten wystrzał jakości może stać się prawdziwym przekleństwem. W osobie 27-letniego snajpera upatruje się bowiem kandydata do jednego z najgłośniejszych transferów nadchodzących miesięcy. Reprezentant Anglii znalazł się ponoć na celowniku aktualnego lidera Premier League, Manchesteru City. To, z punktu widzenia Tottenhamu, znacząco komplikuje życie.
- Celem Kane'a jest wygrywanie trofeów. Zadaniem nowego trenera będzie przekonanie go, że jest to możliwe również w barwach Tottenhamu - przyznaje Alan Smith.
Gdzie w przyszłym sezonie zagra Harry Kane i kto obejmie stanowisko trenera Tottenhamu to pytania, na które dziś próżno szukać odpowiedzi. W tej chwili Koguty pozostają skupione na finale Pucharu Ligi Angielskiej. W starciu z Manchesterem City pieczę nad ekipą z Londynu sprawował będzie 29-letni Mason Ryan. Ewentualna wygrana nie tylko zasłuży na miano sensacji, ale pozwoli klubowi z przytupem rozpocząć nową erę. Erę, w której nie ma miejsca dla Jose Mourinho.
Finał Pucharu Ligi Angielskiej można oglądać na antenie Eleven Sports 1, a także za pośrednictwem platformy WP Pilot. Początek w niedzielę o godzinie 17:30.
Czytaj także: "Wyglądał na zardzewiałego". Media oceniły występ Roberta Lewandowskiego
Czytaj także: Bundesliga: Erling Haaland pogrążył VfL Wolfsburg, dwóch Polaków na boisku