Finał Fortuna Pucharu Polski. Bogusław Kaczmarek: Będzie ostro

WP SportoweFakty / Paweł Andrachiewicz / Na zdjęciu: Bogusław Kaczmarek
WP SportoweFakty / Paweł Andrachiewicz / Na zdjęciu: Bogusław Kaczmarek

W finale Fortuna Pucharu Polski faworytem wydaje się Raków Częstochowa. Trener Bogusław Kaczmarek jest jednak daleki od skreślania Arki Gdynia i wskazał okoliczności, które mogą doprowadzić do sensacji.

80-letni szkoleniowiec był w przeszłości piłkarzem klubu z Trójmiasta. Opowiada nam m. in. o losach trofeum z 1979 roku, o które sam walczył. Komentuje też sytuację w PKO Ekstraklasie, gdzie poza mistrzostwem dla Legii Warszawa, nic w czołówce nie ułożyło się zgodnie z przewidywaniami.

Szymon Mierzyński, WP SportoweFakty: Arka gra klasę niżej niż Raków. To oznacza, że finał Pucharu Polski ma zdecydowanego faworyta?

Bogusław Kaczmarek: Niekoniecznie, to specyficzny mecz - zupełnie inny niż spotkania, które oglądamy na co dzień w lidze. Kto wie, jak się ułoży.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Jak on to zrobił?! To może być najpiękniejszy gol roku!

Arka w ostatnich latach dwukrotnie docierała do finału, a raz nawet sięgała po główne trofeum. Teraz jest tylko I-ligowcem. Stać ją na sensację?

Pokazywała już, że nawet gdy w Ekstraklasie nie należała do najsilniejszych, potrafiła zaskoczyć. Raków to jednak trudny przeciwnik, zespół bardzo świadomy swojej siły i tego, w jakim miejscu się znalazł - zarówno w lidze, jak i Pucharze Polski. Zapowiada się ostra rywalizacja.

Wyobraża pan sobie gdynian w europejskich pucharach?

Gdybyśmy oparli się na materiale dowodowym z poprzednich edycji tych rozgrywek, to zabawnie rzecz ujmując, gdy średnie drużyny europejskie wracają z wakacji, my te pucharowe już zaczynamy. Paradoksem naszego podwórka jest to, że w czołówce są Raków Częstochowa czy Warta Poznań, które nie występują na swoich stadionach, więc praktycznie każde spotkanie rozgrywają na wyjeździe. Przepisy licencyjne są bardzo elastyczne, a z wcześniejszych zapowiedzi, że nie powtórzy się przykład Sandecji Nowy Sącz niewiele zostało. Inna sprawa, że sportowo do tych ekip ciężko się przyczepić. Warcie w barażach nikt nie dawał większych szans, ale ona ma prawdziwego przywódcę stada, czyli Łukasza Trałkę. Dzięki temu, choć miała walczyć o utrzymanie, dziś bije się o europejskie puchary.

Kto zdobędzie w niedzielę Puchar Polski?

Sercem jestem za Arką. Przez cztery lata byłem jej piłkarzem - także wtedy, gdy w 1979 roku sięgaliśmy po to trofeum. Niestety w zwycięskim finale 2:1 z Wisłą Kraków, co ciekawe także w Lubinie, nie zagrałem, bo miałem nogę w gipsie, ale we wcześniejszych etapach regularnie brałem udział. Gdy po drodze do finału graliśmy z Pogonią Szczecin, zablokowałem strzał rywala, lecz tak nieszczęśliwie postawiłem nogę, że uszkodziłem więzadła. Czuję więc sympatię do gdynian, choć to Raków jest lepszą drużyną. Ma trenera, który konsekwentnie realizuje plan. W Arce było w tym czasie dużo zmian. Niech odpowie boisko, życzę sobie przede wszystkim finału na dobrym poziomie, bo z niektórymi poprzednimi różnie bywało.

W Ekstraklasie można powiedzieć, że po staremu i mistrzem znów została Legia Warszawa. Czesławowi Michniewiczowi udało się zbudować ekipę, która wreszcie nie zawiedzie w pucharach?

Michniewicz jej nie budował. W zasadzie wszedł w gotowy zespół i lekko go przemodelował. Legia, ze swoim budżetem 200 mln zł, dyplom powinna mieć wypisany przed startem. Takie kluby jak Legia, Lech czy Lechia powinny latami wpływać na poziom Ekstraklasy i regularnie występować w pucharach. Nie mam nic przeciwko Rakowowi, Piastowi czy Śląskowi, ale ich awanse świadczą tylko o słabości innych. Legia przegrywała w tym sezonie ze Stalą Mielec i Podbeskidziem. Czy to przystoi mistrzowi? Nie chcę uchodzić za malkontenta, lecz jeśli legioniści chcą zaistnieć w Europie, muszą się poważnie wzmocnić.

Raków i Pogoń na podium to powiew nowej siły czy jednosezonowe wyczyny?

Podoba mi się praca w obu tych klubach. Widać konsekwencję, jest pełne zaufanie do trenerów i dzięki temu mają komfort. W Pogoni mocno postawiono na młodzież. Zainwestowano w infrastrukturę i nie mam tu na myśli stadionu, lecz bazę dla akademii. Wielu chłopaków wchodzi do składu, budują tożsamość drużyny i widać efekty.

Nikt nie zakładał, że rewelacją sezonu może zostać Warta Poznań, która wróciła do Ekstraklasy po 25 latach.

Tutaj faktycznie zaskoczenie jest ogromne, bo jeśli spojrzymy na skład poznaniaków, praktycznie nie ma tam piłkarzy, którzy zdążyli już coś dużego osiągnąć. Jest jednak Łukasz Trałka, a jak mówiłem, jego przywództwo jest bezcenne. On decyduje o tempie gry i formie wielu rozwiązań na boisku - zarówno w kreowaniu, jak i defensywie. To przedłużenie ramienia trenera Piotra Tworka, który stwarza odpowiedni klimat i buduje morale tego zespołu.

Wyczyny Rakowa czy Warty to sygnał, że do sukcesu w Ekstraklasie nie trzeba mieć bajecznego budżetu. Wystarczy dobrze zbudować skład i konsekwentnie robić swoje.

Z całym szacunkiem dla Marka Papszuna i Piotra Tworka, ale to co robią ich zespoły, to po prostu umiejętne wykorzystanie słabości innych. Raków i Warta pokazują, że nawet chłop pańszczyźniany bez ziemi może walczyć o największe zaszczyty. Mam wielki szacunek do ludzi zarządzających tymi klubami, ale pytanie na ile to będzie trwałe. Kiedyś pan inżynier Adam Słodowy miał program w telewizji pod tytułem "Zrób to sam". I robił z pudełka zapałek radio tranzystorowe, tyle że ono miało bardzo słaby zasięg i krótką używalność. Nie chcę okazywać braku szacunku, zupełnie nie o to mi chodzi. Miernikiem są jednak europejskie puchary, a tam wyprzedzają nas drużyny z Cypru czy Luksemburga. W 40-milionowym narodzie nie stać nas na zbudowanie jednej czy dwóch eksportowych ekip. Czesi mają Slavię Praga, u nas jakoś nie idzie.

Z czego to wynika?

Problemem jest szkolenie na dole piramidy. Coraz mniej młodych ludzi dostaje szansę na poziomie I ligi czy Ekstraklasy. Cały piłkarski plankton i odrzut z Europy zagospodarowuje tę lukę, korzystając często z pomocy dobrych menedżerów. Poziom wyszkolenia tych obcokrajowców jest zazwyczaj mierny, a blokują miejsce dla młodzieży. Bublem była też reforma z 37 kolejkami i podziałem punktów przed fazą finałową. Większej głupoty nie dało się wymyślić. Moi przyjaciele z innych krajów pytali z niedowierzaniem, jak mogliśmy na coś takiego wpaść. Gdy pracowałem jeszcze w Lechii Gdańsk, w 2012 roku wyrażaliśmy jako trenerzy swoje opinie. Mówiliśmy, że to zły projekt, który utrudni życie młodzieży. Teraz ci, którzy to uchwalili, nie przyznają się do błędu. Kreowanie sztucznych emocji rzutowało na poziom, skutki odczuwamy do dziś.

Czytaj także:
To już oficjalne. Wszystkie mecze Polaków na Euro 2020 w innych miastach!

Komentarze (0)