Bartosz Białkowski i jego niebywała determinacja. "Nie spocznę, dopóki nie osiągnę celu"

Getty Images / Nathan Stirk / Na zdjęciu: Bartosz Białkowski
Getty Images / Nathan Stirk / Na zdjęciu: Bartosz Białkowski

Bartosz Białkowski to od dłuższego czasu czołowy bramkarz na zapleczu Premier League. Polak ani myśli jednak osiąść na laurach. - Niezależnie od tego, co osiągniesz, zawsze chcesz więcej - mówi nam 33-latek.

17 czystych kont w The Championship to najlepszy wynik w dotychczasowej karierze Bartosza Białkowskiego. Doskonała postawa między słupkami Millwall w ostatnich miesiącach nie mogła przejść bez echa. Polak po raz drugi z rzędu został wybrany najlepszym zawodnikiem sezonu w swoim klubie, a także otrzymał nominację do nagrody golkipera sezonu w plebiscycie London Football Awards. To wszystko robi wrażenie, ale nie pozwala samemu zainteresowanemu w pełni zaspokoić swoich ambicji.

Polski bramkarz to niezwykle zasłużona persona w świecie Championship. Świadczy o tym przede wszystkim 277 występów w tych właśnie rozgrywkach. Nawet legendarny status nie jest jednak w stanie zastąpić smaku angielskiej elity. - Gra w Premier League to ostatnie marzenie, które chcę spełnić. Nie spocznę, dopóki tego nie osiągnę - deklaruje w rozmowie z WP SportoweFakty Białkowski.

ZOBACZ WIDEO: Listkiewicz wskazał zawodnika, którego brakuje w kadrze. "Obecnie najlepszy polski piłkarz po Lewandowskim"

Michał Grzela, WP SportoweFakty: Sprawiasz wrażenie człowieka przywiązanego do Millwall. Chcesz za wszelką cenę wypełnić swój kontrakt z klubem, czy gdyby na stole pojawiła się oferta z Premier League, poważnie byś się zastanowił?

Bartosz Białkowski, bramkarz Millwall FC: Czuję się bardzo dobrze w Millwall. Oczywiście, gra w Premier League wciąż jest moim marzeniem i mimo upływających lat nadal do tego dążę. Wiem, że z każdym kolejnym rokiem będzie coraz trudniej, ale liczę, że z Millwall uda mi się tego dokonać. W piłce jednak nigdy nic nie wiadomo. Jeśli klub będzie chciał mnie sprzedać, wtedy pozwolę sobie na przeanalizowanie wszystkich za i przeciw, a następnie podejmę ostateczną decyzję. Na razie jestem jednak zadowolony z tego, w jakim miejscu się znajduję.

Zdecydowałbyś się na transfer do Premier League tylko pod warunkiem regularnej gry?

Do Millwall przyszedłem trzy dni przed pierwszym meczem sezonu. Wiedziałem, że zacznę od miejsca na ławce rezerwowych. I rzeczywiście tak było, ale ze względu na nieszczęście kolegi z zespołu jeszcze w pierwszej połowie wspomnianego przed momentem spotkania zająłem miejsce między słupkami. Nie oddałem go do dziś. To dowód na to, że zawsze walczę o swoje i lubię stawiać czoła wyzwaniom. Żadnej deklaracji nikt jednak ode mnie nie usłyszy.

Można powiedzieć, że Premier League to dla ciebie swego rodzaju obsesja. Jesteś w stanie sobie w ogóle wyobrazić porzucenie tego marzenia?

Chcę grać tak długo, jak zdrowie mi na to pozwoli. Wobec tego można powiedzieć, że nie spocznę, dopóki nie osiągnę swojego celu. Kiedyś opowiadałem już tę historię, ale w tym miejscu aż prosi się o jej ponowne przywołanie. Występując w League One, powiedziałem Jarkowi Kolińskiemu z "Przeglądu Sportowego", że chcę zagrać w reprezentacji Polski. Pamiętam jego minę w tamtym momencie. Ja jednak robiłem swoje i w 2018 roku wybiegłem na boisko z orłem na piersi. Gra w Premier League to ostatnie marzenie, które chcę spełnić.

Mówisz o grze w reprezentacji. Nie czułeś się nieco zapomniany przez kadrę po mistrzostwach świata w Rosji i odejściu Adama Nawałki?

Wiedziałem, że pojawił się nowy selekcjoner ze swoją wizją. Ja też nie miałem na tyle mocnej pozycji, żeby być pewniakiem do reprezentacji. Bramkarzy mamy naprawdę kapitalnych. Dlatego nie mam żalu o to, że kontakt się urwał.

Myślisz, że uda ci się rozegrać kiedyś jeszcze jedno spotkanie w Biało-Czerwonych barwach, na przykład za kadencji Paulo Sousy?

Nie. Uważam, że teraz nie jestem nawet brany pod uwagę i jest to temat zamknięty. Nie mam z nikim żadnego kontaktu, a gdyby jakiekolwiek zainteresowanie moją osoba było, to zapewne wyglądałoby to nieco inaczej.

Sezon 2020/21 był jedyny w swoim rodzaju. Niemal od początku do końca rozgrywaliście po trzy mecze tygodniowo. Jak duży wpływ miało to na funkcjonowanie zespołu?

Tak naprawdę czujemy się, jakbyśmy zagrali dwa sezony z rzędu. Po zakończeniu zeszłorocznych rozgrywek czasu na regenerację było bardzo niewiele. Zanim się obejrzeliśmy byliśmy już w trakcie kolejnego sezonu. Samo nasilenie meczów faktycznie było ogromne. Dało się to odczuć - mieliśmy sporo kontuzji w zespole. Pojawiły się też zakażenia koronawirusem. Swoją droga, to było szczęście w nieszczęściu. Zachorowania przypadły akurat na okres Świąt Bożego Narodzenia, więc po raz pierwszy odkąd przyjechałem do Anglii, spędziłem ten czas w domu, a nie na boisku.

Po zakończonym sezonie pojawiło się uczucie całkowitej satysfakcji?

Nie. Niezależnie od tego, co osiągniesz, zawsze chcesz więcej. Jest mała satysfakcja z tego, że indywidualnie udało mi się pobić rekord czystych kont w sezonie. Otrzymałem również nagrodę dla najlepszego zawodnika sezonu w Millwall. Drużynowo nasze cele były jednak wyższe. Chcieliśmy złapać się do play-offów, a to się nie udało.

Co dzieli Millwall FC od ekip, które w tym roku walczyły o awans do Premier League?

Przepaść jest ogromna. Problemy związane z głębią składu sprawiły, że momentami musieliśmy radzić sobie bez niektórych zawodników. Brakowało nam systematyczności. Ponadto, kluby, które spadają z angielskiej ekstraklasy, mają do dyspozycji finansowy parasol ochronny. To pozwala im zatrzymać najlepszych zawodników, czy najzwyczajniej w świecie płacić wysokie pensje. Pamiętam, że jak graliśmy z AFC Bournemouth, na ławce rezerwowych Wisienek siedział Jack Wilshere. Nie trudno się domyślić, że Anglik zarabia zdecydowanie więcej aniżeli przeciętny piłkarz Championship. To pokazuje, że te zespoły, który uplasowały się w czubie tabeli, mają większe możliwości finansowe. Nam w tym aspekcie trochę brakuje, ale klub chce iść do przodu i zainwestować latem trochę pieniędzy w zawodników oraz infrastrukturę.

Millwall będzie chciało namieszać w sezonie 2021/22. 

Takie jest plan. Zawsze chcemy zająć jak najwyższe miejsce na koniec sezonu, najlepiej co najmniej w play-offach. Jednocześnie zdajemy sobie sprawę z tego, że w lidze jest kilka większych klubów, które dysponują bardziej okazałymi zasobami. Mamy jednak tę siłę, że tworzymy jedność. Mogę z ręką na sercu powiedzieć, że atmosfera w tej drużynie jest po prostu kapitalna. Walką do samego końca potrafimy przechylać szalę zwycięstwa na naszą korzyść.

Na boisku walczycie o swoje, a na trybunach, gdy pozwalają na to okoliczności, wasi kibice tworzą dość wulgarną, aczkolwiek oryginalną atmosferę.

Zanim zasiliłem szeregi Millwall przyjazd na The Den nigdy nie należał do najłatwiejszych. Kibice bardzo entuzjastycznie podchodzą tutaj do meczów, starają się wręcz przytłoczyć swoim zachowaniem drużynę przeciwną. Mnie to akurat motywowało, ale to kwestia indywidualna. Jeśli chodzi o tę kulturę kibicowską w Anglii, to pamiętam historię, którą opowiedział mi kolega z Southampton. W meczu Wimbledonu z Millwall siedział na ławce rezerwowych, spojrzał na jednego z fanów The Lions, a ten pokazał mu spod kurtki maczetę. Teraz jest zdecydowanie spokojniej, ale jakaś namiastka tego typu atmosfery pozostała z nami do dziś.

Występujesz w Anglii od 15 lat, w Championship rozegrałeś bez mała 300 meczów. Nie czujesz znudzenia tym samym miejscem?

Nie. Podoba mi się ta liga, właściwie wszystko, co jest z nią związane. Darzę sympatią nawet ten brak przerwy świątecznej i momentami szaloną częstotliwość rozgrywania spotkań. To duży wysiłek fizyczny, ale czuję satysfakcję z tego, co robię. Dzięki dłuższej przerwie wakacyjnej jestem też w stanie wygospodarować czas na odpoczynek. Teraz, gdy sezon dobiegł już końca, robię z tego użytek.

Gdzie na mapie piłkarskiej Europy należałoby umieścić Championship?

To bardzo wymagające liga. Ciężko zestawić ją z innymi rozgrywkami, ale w moim przekonaniu nie ma na świecie lepszej 2. ligi. Umieściłbym ją nawet w czołowej "10" w Europie. Kluby wydają tu ogromne pieniądze i płacą sowite pensje, a to przyciąga świetnych piłkarzy. Ostatnio przeglądałem składy zespołów, z którymi mierzyłem się na początku swojego pobytu i uświadomiłem sobie, jak wielu znakomitych graczy przewinęło się przez Championship w tym czasie. Chociażby w moim debiucie dostępu do bramki Crystal Palace strzegł Gabor Kiraly, a w ataku grał Andy Johnson.

Do Anglii zawitałeś jako bardzo młody chłopak otoczony bardziej doświadczonymi kolegami. Jak odnajdujesz się, będąc po drugiej stronie barykady?

Przychodząc do Southampton miałem o tyle łatwiej, że wtedy w klubie było oprócz mnie trzech Polaków - Tomasz Hajto, Kamil Kosowski i Grzesiek Rasiak. Rzeczywiście, oni mi pomagali. Teraz, choć w Millwall jestem polskim rodzynkiem, zdarza się, że to ja pomagam innym. Najlepszy przykład to treningi, gdzie korzystając ze swojego obycia, starasz się ukierunkować młodych piłkarzy. Warto być dla nich wsparciem, ale muszę przyznać, że ich świadomość jest nieporównywalnie wyższa do tej, którą ja dysponowałem w ich wieku. Więcej wiedzą i bardziej profesjonalnie podchodzą do wielu spraw.

Championship to dziś lepsza liga niż w momencie twojego przyjazdu na Wyspy?

Cała dyscyplina zrobiła porządny krok naprzód i Championship nie stanowi wyjątku. Poziom reprezentowany przed drużyny, jakość wewnątrz nich, sposób, w jaki konstruują akcje. To wszystko stoi na wyższym poziomie niż kilkanaście lat temu i widać to gołym okiem.

Czytaj także: Urbański bije rekordy. Czegoś takiego w historii polskiej piłki jeszcze nie było
Czytaj także: Legia Warszawa zawalczy o Europę. Wyboista droga do marzeń

Komentarze (0)