Pomimo że do 89. minuty Bayern Monachium w meczu z Augsburgiem miał cztery strzelone bramki, to na liście strzelców nadal nie było Roberta Lewandowskiego.
Snajper mistrzów Niemiec był dokładnie pilnowany, a gdy już doszedł do pozycji, to znakomicie interweniował bramkarz rywali Rafał Gikiewicz.
Na finiszu Polak zdołał jednak dopiąć swego. Leroy Sane uderzył, Gikiewicz odbił piłkę, wtedy dopadł do niej Lewandowski. Minął bramkarza i zdobył swoją upragnioną bramkę numer 41. Była to ostatnia akcja spotkania.
ZOBACZ WIDEO: Paulo Sousa z niespodzianką dla piłkarzy. "Będą mieli okazję odpocząć"
- Były takie momenty - 10, 15 minut w drugiej połowie - że zwątpiłem, czy ten rekord pobiję. Miałem okazje z lewej, z prawej, koledzy szukali mnie momentami na siłę. Ale w końcowych dziesięciu minutach zacząłem znowu wierzyć - przyznał na poniedziałkowej konferencji prasowej Lewandowski.
- Były takie momenty, że sam zaczynałem się do siebie śmiać. Zastanawiałem się, czy ten rekord jest do pobicia, czy jednak coś nad nim wisi - dodał.
Wydawało się, że Gikiewicz okaże się tego dnia przeszkodą nie do przejścia. Jego skuteczne interwencje mogły podciąć skrzydła. "Lewy" nie rozmyślał jednak nad tym, co wyczyniał w bramce polski golkiper.
- W czasie meczu byłem bardziej skupiony na swojej grze niż na interwencjach Rafała Gikiewicza. Po meczu śmialiśmy się, że zapracował na nowy kontrakt. Ostatecznie "Giki" nie zatrzymał ani nas, ani mnie - wyjaśnił.
Ostatecznie Bayern wygrał 5:2, a Lewandowski pobił rekord Gerda Muellera, który legendarny niemiecki napastnik ustanowił w sezonie 1971/1972.
Zobacz także:
Szalone plotki o Lewandowskim. Chce odejść z Bayernu i wskazał dwa kluby
Sensacja w reprezentacji Hiszpanii. Wielka gwiazda bez powołania