Wiesław poznał Grażynę ponad 20 lat temu w Grecji. Stamtąd pojechali szukać swojej szansy do Francji. Całe życie ciężko pracowali fizycznie, żeby zarobić na chleb. Przez trzy lata tułali się po różnych miejscach, dziś się ustabilizowali, mieszkają na przedmieściach Paryża.
Beata wyjechała do Anglii w 1997 roku, by uczyć się języka. Po jakimś czasie wróciła na stałe. Marzyła o dyplomacji, ale na razie zarabiała na życie jako opiekunka, kelnerka. Potem poznała pochodzącego z Kapsztadu Llewellyna, przyszłego męża. Założyli rodzinę. Dziś Beata prowadzi salon fryzjersko-kosmetyczny w Londynie, zatrudnia osiem osób.
Dariusz pochodzi ze Świnoujścia, jego żona z Limanowej. Poznali się na emigracji w Danii. Tam się ustatkowali, założyli rodzinę, zamieszkali w Esbjergu.
ZOBACZ WIDEO: Jakub Świerczok pewny na boisku i poza nim. Dobrze wybrnął z odpowiedzią na trudne pytanie
Na co dzień ich dzieci grają dla Paris Saint-Germain, Chelsea FC i FC Midtjylland. Za to dziś na specjalnym turnieju spotykają się w Starym Sączu jako zawodnicy drużyny "Polonia The Best Player" na turnieju Sokolik Cup.
- Od lat, gdy organizowaliśmy turnieje Sokolika czy Steel Cup w Rzeszowie, spotykaliśmy polskich zawodników w różnych klubach. Było ich kilkunastu i często odgrywali w klubach naprawdę istotne role. Pomysł dojrzewał i w końcu postanowiłem, że postaramy się zebrać w jednym miejscu tylu, ilu się da – mówi nam Tomasz Popiela z fundacji "Ja też mam marzenia".
Popiela pozyskał sponsorów i wsparcie Polskiego Związku Piłki Nożnej, również wsparcie kancelarii premiera RP. Na drodze stanęła jedynie pandemia, która uziemiła wielu małych piłkarzy, zwłaszcza tych z Anglii. Bo żeby stamtąd dojechać, trzeba jednak odbyć wiele kosztownych testów, do tego zaliczyć 10 dni kwarantanny. Dlatego na pokładzie samolotu z Londynu przyjechała tylko jedna zawodniczka. 9-letnia Skyla z mamą Beatą.
Jacy bracia, taka siostra
Mała Skyla kocha futbol, który jest obecny w jej życiu od zawsze. Wszystko zaczęło się przez męża pani Beaty. Llewellyn był fanatykiem futbolu, kibicował Liverpoolowi. – Dla niego nie istnieje nieważny mecz, ogląda wszystko, a dzieci razem z nim – śmieje się pani Beata. Jej dzieci grały więc w piłkę zaraz po tym, jak zaczęły chodzić. Starsi bracia Skyli to 13-letni Hayden i 11-letni Khai. – Ze względów logistycznych mąż jeździł z chłopcami na treningi i zabierał córkę ze sobą. Oni trenowali, a ona biegała sobie, bawiła się i obserwowała. W pewnym momencie zaczęła kopać. To było naturalne – mówi pani Beata.
Podzielili się rolami. Ona prowadzi małe przedsiębiorstwo w Hounslow, dzielnicy na obrzeżach Londynu, graniczącej z lotniskiem Heathrow. Mąż pracuje na pół etatu i wozi dzieci na treningi. Zaczęło się od Haydena, który miał na tyle duży talent, że zgłosiło się do niego kilka klubów. Do ósmego roku życia mógł ćwiczyć w kilku, o ile treningi ze sobą nie kolidowały. W tygodniu był więc na zajęciach w Arsenalu, Chelsea i Queens Park Rangers. Ale mając lat 8, musiał wybrać. Zdecydował się na Arsenal, ale dla rodziców było to nie do przeskoczenia.
- To były dwie godziny od nas, czasem stali w korkach i nie wyrabiali się na trening. Tymczasem Hayden dostał propozycję z Fulham. To już „tylko” 45 minut jazdy, ale nie mamy bliżej domu żadnej topowej akademii. Klub zobaczył, że młodszy Khai też ma spory talent, więc zaproponowali, że jego też chętnie wezmą. To nam bardzo ułatwiło życie – mówi Beata.
Chłopcy są w klubie już 5 lat. W ich ślady poszła Skyla, która na razie gra w Ashword Town, ale dwa razy w tygodniu trenuje w Chelsea, który ma mocną sekcję dziewczynek. Do tego trenuje tumbling, czyli skoki na ścieżce. Na sobotę została zaproszona na treningi testowe do Chelsea, ale wybrała wyjazd do Polski. – Bardzo mi zależy na tym, żeby dzieci znały mój kraj. Wierzę, że Skyla jeszcze dostanie szansę – mówi Beata.
Mieli mniej niż nic
Marzenia o wielkim klubie już spełnił Daniel Wojteczko. Ma 12 lat i jest zawodnikiem Paris Saint Germain. – Choć proszę zaznaczyć, że do wielkiego futbolu jeszcze daleko – śmieje się Wiesław, ojciec chłopca.
Na stadion w PSG mają tak blisko, że jeżdżą rowerem. Mieszkają w Saint-Germain-En-Laye, mieście położonym na zachód od Paryża, na osiedlach zamieszkałych głównie przez imigrantów z krajów Afryki Środkowej i Północnej. Gdy przyjechali do Francji, nie mieli gdzie mieszkać. – Trzy lata walczyliśmy o przetrwanie. Zaczynaliśmy od zera. Ja pracowałem fizycznie, żona też, nie mieliśmy gdzie mieszkać, zajmowaliśmy różne pustostany – opowiada Wiesław.
Nie mieli wiele, ale mieli siebie. Po 10 latach wzięli ślub, niedługo później urodził się Daniel, z czasem jego siostra. – Wiedziałem, że Daniel będzie grał, od kiedy skończył dwa lata – twierdzi ojciec. – Wiadomo, że każdy chce zrobić z syna piłkarza i ja tu nie jestem wyjątkiem. Ale czasem widzisz, jak dziecko się porusza i wiadomo, że ma to coś.
Wiesław ma pojęcie o piłce, sam grał w klubach białostockich: Jagiellonii, Włókniarzu, Hetmanie. Zaczynał nawet w seniorach, w III lidze, ale sytuacja materialna zmusiła go do porzucenia marzeń i zajęcia się pracą.
Jego syn będzie miał inne możliwości. Jako 5-latek Daniel grał w lokalnym klubie Colin. Mając 6 lat poszedł na testy do Paris Saint-Germain. – Było tam tysiąc dzieci podzielonych na grupy po pięćdziesięciu małych zawodników. Z grupy Daniela wybrano dwóch chłopców, między innymi jego. W sumie to było 25 osób z całego naboru. Rok po roku było ich coraz mniej, wskakiwali nowi. Daniel się ostał, chyba jako jedyny z tego naboru – mówi Wiesław.
- Jest dobry technicznie, dużo grał na małych boiskach z kolegami z osiedla. Do tego ma świetną szybkość i wydolność, zawsze jest w czołówce, gdy są testy – opowiada ojciec. – Jak już mówiłem, do kariery daleko, ale wierzę, że zostanie piłkarzem. On ciężko pracuje, ma to w genach, po mnie i po żonie. To jego marzenie, cel, on już sobie tak postanowił.
Przeprowadzili się dla syna
Dariusz Borko do Danii przeprowadził się w roku 2007. Podobnie jego żona Agnieszka, choć wtedy nie mieli pojęcia o swoim istnieniu. Poznali się już na miejscu, w nadmorskiej miejscowości Esbjerg. Oskar zaczynał jako 5-latek, gdy miał 8 lat przeszedł do lokalnego klubu Esbjerg FB. Od jakiegoś czasu z utalentowanego awansował na bardzo utalentowanego. – Kiedyś zobaczyłem, że Oskar irytuje się, bo robi cały czas te same rzeczy i daje się łatwo rozszyfrować. Postanowiłem mu pomóc. Nie grałem w piłkę, ale zawsze kochałem sport. Siedziałem w internecie, dużo czytałem, szukałem informacji. Zaczęliśmy bardzo dużo pracować. 1,5-2 godziny dziennie przeznaczamy na trening. Pewnie dużo, ale to są nasze dwie godziny, ojca z synem – mówi pan Dariusz.
Wkrótce zrozumieli, że ich wyobrażenia o talencie syna nie są tylko myśleniem życzeniowym zakochanych rodziców, gdy któregoś dnia podczas letniej szkółki piłkarskiej zaczepił ich człowiek, który przedstawił się jako skaut FC Barcelony i zaprosił chłopca na testy. Zdał je celująco. Gdyby nie pandemia, Oskar byłby już zawodnikiem klubu z Katalonii. – Z jednej strony trochę szkoda, z drugiej widocznie tak miało być, bo przecież dzięki temu jesteśmy cały czas w czwórkę, a tak musielibyśmy się rozdzielić.
Oskar przeszedł więc do Midtjylland, jednego z najlepszych klubów w Danii. – Kocha piłkę i chce zostać piłkarzem, jego ukochanym piłkarzem jest Bruno Fernandes, on sam gra trochę jak Arjen Robben – cieszy się ojciec.
Czego nie robi się dla dziecka? Dariusz i Agnieszka Borko sprzedali dom i przeprowadzili się ponad 100 kilometrów na północ do Ikast, by ich syn mógł uczęszczać do akademii klubu Mitdjylland. – Ktoś z boku powie, że zwariowaliśmy, ale naszych znajomych to nie zdziwiło. Jeden lubi iść do restauracji a my? Wie pan, te treningi i mecze Oskara to całe nasze życie.
Sport i patriotyzm
W te wakacje Skyla, Daniel i Oskar biorą udział w projekcie "Polonia The Best Player". Oskar i Skyla są w już w Starym Sączu, Daniel przyjeżdża w sierpniu. Do pięknego miasteczka położonego w województwie małopolskim przyjadą dzieci z Anglii, Irlandii, Niemiec, Danii, Norwegii, Hiszpanii, Francji i Stanów Zjednoczonych.
Tomasz Popiela z fundacji "Ja też mam marzenia" mówi: – W tym roku w programie weźmie udział około 40 dzieci. Myślę, że setki a nawet tysiące polskich zawodników grają w klubach na Zachodzie. Dla wielu z nich taki przyjazd to znakomita okazja, by poznać kraj. Myślę, że będziemy ten projekt rozwijali, będziemy zacieśniali więzi młodych Polaków z zagranicy z ojczyzną ich bądź ich rodziców. W przyszłości chcemy też projekt rozszerzyć na biedniejsze kraje, na dzieci ze Wschodu, między innymi byłych republik radzieckich. Bo dla nas ma on znaczenie chyba bardziej patriotyczne niż sportowe. Ale kto wie, może spośród tych młodych zawodników ktoś kiedyś założy biało-czerwoną koszulkę? Potencjał na to na pewno jest.
Turniej Sokolik Cup trwał w ten weekend (5-6 czerwca) w Starym Sączu. Drugi trudniej, dla starszych roczników (tam zagra m.in. Daniel Wojteczko) zostanie rozegrany w sierpniu.