- To był człowiek instytucja. Od pierwszego dnia był dla mnie jakby gospodarzem całego Górnika Zabrze. Osobą, która łączyła pokolenia, osobą, która była od wszystkiego - wspomina w rozmowie z WP SportoweFakty Adam Marciniak, były piłkarz Górnika, obecnie występujący w ŁKS-ie Łódź.
Stanisława Sętkowskiego nie trzeba przedstawiać żadnemu kibicowi Ekstraklasy w Polsce. To on był inicjatorem tradycji wręczania kogutów najlepszym piłkarzom spotkań Górnika. To on odpowiadał za charakterystyczny dzwonek słyszalny z trybun w trakcie meczów zabrzan.
We wtorek pojawiła się jednak smutna informacja. Popularny "Leon" zmarł w wieku 82 lat.
ZOBACZ WIDEO: Trener Anglików wyłącznym winnym po porażce? "Zastanawiam się, jak to możliwe"
- To była nasza ikona. Tak jak Stanisław Oślizło to nasza piłkarska legenda, tak na co dzień kimś takim był Stanisław Sętkowski. Zresztą to, jaką był osobą, jak był postrzegany, pokazują wszystkie spływające kondolencje, posty zamieszczane przez piłkarzy, wszyscy, którzy grali w Górniku, gdzieś tam o Stasiu pamiętają - mówi w rozmowie z naszym serwisem Łukasz Milik, dyrektor akademii Górnika Zabrze.
Wtóruje mu Damian Kądzior. - To na pewno bardzo smutna wiadomość dla wszystkich polskich kibiców, nie tylko związanych z Górnikiem Zabrze. To była postać powszechnie znana, szanowana. Można powiedzieć, wieczny kibic Górnika, legenda tego klubu - mówi nam 6-krotny reprezentant Polski.
Znałeś Leona, to wiedziałeś wszystko
Stanisław Sętkowski urodził się 10 lutego 1939 roku w Częstochowie. Tam dorastał, ale w latach pięćdziesiątych przeniósł się do Zabrza. Górnik był jego wielką miłością. Na trybunach obecny był od zawsze. Z czasem stał się symbolem klubu.
- Moje pierwsze spotkanie z nim było na jednym z pierwszych treningów. "Leon" był akurat na obiekcie, przywitaliśmy się. Nie trzeba było mi go jednak przedstawiać, siłą rzeczy trochę lat w Ekstraklasie grałem i zawsze wiedziałem, że taka osoba jest częścią Górnika Zabrze - wspomina w rozmowie z nami Paweł Golański.
- Był osobą bardzo kontaktową, od razu zaczął opowiadać o sobie, natomiast ja mu powiedziałem: "Leon, ja cię bardzo dobrze znam, pewnie lepiej ja znam ciebie, niż ty mnie" - dodaje były piłkarz Górnika.
W podobnym tonie swoje pierwsze spotkanie z "Leonem" wspomina Adam Marciniak.
- Ja o jego osobie słyszałem już wcześniej. Jeszcze zanim przyszedłem do Zabrza, to wiedziałem, że ktoś, kto wygląda jak Bohdan Smoleń pracuje w Zabrzu. On sam od pierwszego dnia skracał dystans. Kazał do siebie mówić per "Leon", nie żaden pan - mówi nam 32-latek.
"Leon" był jednak nie tylko kibicem. Ciężko jednym słowem opisać rolę, jaką odgrywał dla piłkarzy. W zasadzie nie było rzeczy, której nie szło załatwić z pomocą pana Stanisława.
- Praktycznie po dwóch miesiącach w klubie, gdy trzeba było coś załatwić, to dzwoniłem od razu do niego. Miałem wrażenie, że go znam od lat. To też głównie dzięki niemu piłkarze w Zabrzu czuli się jak u siebie. Znałeś "Leona", to tak naprawdę od razu wiedziałeś, co, gdzie, jak i z kim. Wszystko wiedziałeś - dodaje Marciniak.
- To była taka osoba, która ci wszystko załatwi. Potrzebowałeś cokolwiek, coś naprawić, zrobić, to brał cię w poloneza i zawoził do odpowiedniej osoby. To był człowiek od wszystkiego. W klubie miał klucze chyba do wszystkich pomieszczeń - dodaje nasz rozmówca.
W Zabrzu mógł wszystko
Nie ma osoby, która wspominając pana Stanisława, nie napomknęła o jego wesołym i towarzyskim charakterze.
- Zawsze był pogodną osobą, tryskał humorem. Potrafił np. w żartach udawać, że nie słyszy, jak ktoś do niego mówi. Gdy kogoś widział, to zawsze mówił "by nie zapomnieć". Każdy się pytał: Czego? "Oddychać i chodzić" - przytacza Łukasz Milik.
O innym z "żartów" "Leona" przypomina także Adam Marciniak: - Zawsze wszystkim stawiał wycieraczki na sztorc, cały rok, nie mam pojęcia czemu. Mówił, żeby nie przymarzały, ale robił to nawet latem, zresztą sam też tak jeździł.
- Policja też była dla niego pobłażliwa. "Leon", gdy trzeba było gdzieś zajechać, a był jakiś zakaz czy coś, to on na znaki za bardzo nie patrzył. W Zabrzu mógł jednak robić wszystko, jeździć jak chciał - dodaje.
Miód, jajka i koguty
Nie ma chyba w Polsce kibica, który nie kojarzy słynnego "będę go zjadł" w wykonaniu Prejuce'a Nakoulmy. Pochodzący z Burkina Faso napastnik w ten sposób odpowiedział na pytanie, co zrobi z kogutem, którego otrzymał po jednym meczu z rąk pana Stanisława.
Kwestia uporania się z żywym jeszcze drobiem nie należała jednak do najprostszych.
- Zdarzyło mi się dwukrotnie go otrzymać - wspomina Damian Kądzior. - Zawsze mówiliśmy do pana "Leona", że z takim opierzonym kogutem to ciężko cokolwiek zrobić. Nigdy nie wiedziałem, co z tym począć. Dwa razy poprosiłem go, by został oskubany i przygotowany do zjedzenia. Raz pamiętam zabrałem tego koguta nawet na sylwestra, gdy jechaliśmy z rodziną i znajomymi do Zakopanego - dodaje.
- Każdy nowy zawodnik był zszokowany, nie za bardzo wiedział, co z tym zrobić. Ale też każdy wiedział, że taka jest nasza tradycja. Z tego ten klub słynął. Zresztą też piłkarze o tego koguta później walczyli - wspomina Łukasz Milik.
Pan Stanisław sam dbał o to, by wręczane przez niego ptactwo było jak najlepszej jakości. - Drób jest z mojego kurnika. Kupuję pisklęta i hoduję je najlepiej jak potrafię - mówił przed laty. Jednak na kogutach nie kończył się jego wkład w dietę osób związanych z Górnikiem.
- Jednym z jego rytuałów była codzienna wycieczka na pocztę o 13:00. Przychodził do nas po listy, pytał się, czy mamy coś do wysłania. Przynosił przy okazji jajka. Teraz już wiadomo, tych jajek więcej nie doniesie - mówi Milik.
- Zostawiałem mu kluczyki, to zawsze mi w samochodzie zostawił jakiś miód, jajka, wszystko świeże. Człowiek też zawsze coś tam podrzucił dla pana "Leona" czy to piwko, czy zostawił mu jakieś pieniążki w podziękowaniu za to, co robił - dodaje Damian Kądzior.
Bez dzwonka ani rusz
W określeniu Stanisława Sętkowskiego jako symbolu Górnika nie ma cienia przesady. "Leon" był stałym bywalcem trybun nie tylko w Zabrzu, ale i na meczach wyjazdowych.
- Zawsze wszędzie, gdzie mógł jechać, to jechał. Czekał, aby go zabrać, pytał się zawsze po trzy razy, o której i gdzie ma być. Zawsze wcześniej czekał, przygotowany na wyjazd - opowiada nam Milik.
- Był kibicem znanym w całej Polsce. Wiadomo, niektórzy go lubili bardziej, inni mniej, niektórych denerwował jego dzwonek, ale jednak zawsze miał go ze sobą. Nawet jeżeli na jakiś stadion nie chcieli go z nim wpuścić, to zawsze kombinowaliśmy tak, by go wnieść. Zawsze było tak zrobione, że ten dzwonek, symbol gry Górnika, był na meczu - dodaje.
- "Leon" zawsze wszędzie za nami jeździł. Za moich czasów, gdy grałem w Górniku, to wszędzie ten jego dzwonek było słychać. Dużo też o tym z chłopakami gadaliśmy, że to taka fajna tradycja tego klubu - wspomina z kolei Kądzior.
Dzwonek był nieodłącznym atrybutem pana Stanisława. Otrzymał go trzydzieści lat temu od jednego z ojców jasnogórskiego zakonu Paulinów, z którym znał się od dziecka. Ciekawą anegdotę na temat owego przedmiotu przytacza z kolei Adam Marciniak.
- Ten jego dzwonek był naprawdę mega głośny. Słyszałem, że Canal+ miał z tym problem, że jego dźwięk za bardzo przebijał się na wizji w trakcie komentarza. "Leon" zawsze sobie jednak radził, nie pamiętam meczu, by nie miał go ze sobą - opowiada zawodnik.
Uśmiech sam pojawiał się na twarzy
"Leon" był niesamowicie zżyty ze wszystkimi osobami w klubie. Jak wspomina Damian Kądzior, już sama jego obecność poprawiała humor.
- To była taka osoba, że jak słyszałeś pana "Leona" czy to w szatni, czy na parkingu, to od razu na twarzy pojawiał się uśmiech - mówi.
- Mój okres gry w Górniku może nie był zbyt długi, ale miałem okazję poznać "Leona" osobiście. Bardzo barwna postać, pozytywny człowiek. Bardzo był tam lubiany, za moich czasów szatnia także często widywała się na stadionie z "Leonem", to są bardzo miłe wspomnienia - dodaje Golański.
- Supergość, jego wszyscy tam kochali, piłkarze, pracownicy, kibice - wtóruje Marciniak.
Pan Stanisław nie zapominał także o dawnych zawodnikach swojego ukochanego klubu. Jak zdradza nam Adam Marciniak, niespodzianki czekały także na piłkarzy, którzy pojawiali się w Zabrzu już w nowych barwach.
- Pamiętam, że gdy przyjeżdżałem już jako piłkarz innych klubów, to też zawsze wręczał jakieś gadżety zawodnikom, którzy kiedyś grali w Górniku. Dawał też te koguty na święta tym chłopakom, których lubił - wspomina Marciniak.
- Byłem w Górniku tylko rok, ale zdążyłem bardzo go polubić, wydaje mi się też, że z wzajemnością. Zawsze coś tam gdzieś mi dawał. Zawsze się śmiałem, że jak trenowaliśmy, a ja mu zostawiałem kluczyki, to on moim autem jeździł po Zabrzu - mówi Kądzior.
- Trzeba się po prostu pomodlić za pana "Leona" i tyle. To wielka postać Górnika - kończy 29-latek.
Czytaj także:
- Szokująca kwota dla agenta Haalanda. To się w głowie nie mieści!
- Zaskakujące informacje ws. planów PSG. Chodzi o ściągnięcie Leo Messiego