13 pkt. w pięciu meczach - ekipa Macieja Skorży zaczęła rozgrywki od rozczarowującego remisu z Radomiakiem Radom (0:0), ale później wygrała cztery razy z rzędu i dziś jest liderem PKO Ekstraklasy. Siłę potwierdziła w niedzielę, z łatwością pokonując przy Bułgarskiej dotychczasowego wicelidera, Lechię Gdańsk (2:0).
To wszystko dzieje się w czasie, gdy władze klubu zebrały największą krytykę w trwającej już kilkanaście lat erze Amiki, a najzagorzalsi kibice ogłosili bojkot i od początku sezonu nie prowadzą zorganizowanego dopingu na stadionie.
Odżyły nadzieje na tytuł
Powrót do Poznania Macieja Skorży, który jako ostatni - w 2015 roku - sięgał z "Kolejorzem" po mistrzostwo Polski, miał być próbą powtórzenia sukcesu i to w szczególnym czasie. Już za rok poznaniacy będą świętować stulecie klubu.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: co za strzał! Wyskoczył w powietrze i... (ZOBACZ)
- Musimy zbudować zespół gotowy walczyć w ekstremalnie trudnym sezonie pod względem presji. Poznańscy kibice są w bardzo ścisłej czołówce, jeśli chodzi o wymagania. Doskonale pamiętam, co się działo w ostatnim mistrzowskim sezonie, jak drużyna była traktowana, gdy w 15. minucie meczu byliśmy bez sytuacji strzeleckiej i już zaczynały się gwizdy. Kibic na Lechu jest mega wymagający - mówił Skorża w majowej rozmowie z WP SportoweFakty.
Wtedy te słowa odbierano z przymrużeniem oka. Mało kto wierzył, że nowemu-staremu trenerowi uda się przekonać władze do klubu sypnięcia gotówką na transfery i zbudowania zespołu, który wreszcie spełni oczekiwania. Jednak to zadanie - i to w stosunkowo krótkim czasie - udało się zrealizować.
Rekordowy zakup
Nie wiemy jeszcze, co Lech osiągnie na finiszu, ale po dość długim nabieraniu prędkości na letniej giełdzie transferowej, pod koniec okienka "Kolejorz" może się pochwalić bardzo solidnymi wzmocnieniami. Sprowadził Radosława Murawskiego (ten ruch potwierdzono już zimą), Joela Pereirę, Artura Sobiecha, Barry'ego Douglasa, a ostatnio Adriela Ba Louę.
Iworyjski skrzydłowy trafił do Poznania z Viktorii Pilzno za 1,2 mln euro. Takiej sumy na jednego zawodnika Lech nie wydał jeszcze nigdy. Dotąd najdrożsi byli Rafał Murawski, gdy w 2011 roku wracał na Bułgarską z Rubina Kazań, oraz Pedro Tiba, którego w 2018 roku ściągnięto z SC Braga. Obaj kosztowali po 1 mln euro.
- My w tej chwili nie możemy sobie na takie ruchy pozwolić - mówił tuż po hicie w stolicy Wielkopolski rozgoryczony opiekun Lechii Gdańsk Piotr Stokowiec, uzasadniając poniekąd gładką porażkę swojej drużyny (0:2).
Czas najwyższy, by Lech zaczął nie tylko drogo sprzedawać, ale też drogo kupować. Środki wydane na Ba Louę i tak są skromne w porównaniu do tego, ile klub ze stolicy Wielkopolski potrafił zainkasować za swój najbardziej wartościowy transfer. Latem ubiegłego roku Jakuba Modera sprzedano do Brighton and Hove Albion za 11 mln euro.
Bojkot... zbojkotowany
"Kocioł" nie dopinguje zawodników Lecha, w mediach społecznościowych nawoływano do opuszczania meczów, co miało zmobilizować władze klubu do realnych działań na rynku transferowym, ale kilka dobrych wyników sprawiło, że deklaracjami najzagorzalszych fanów mało kto się już przejmuje.
14 652 kibiców na starciu z Lechią nie jest może wynikiem imponującym, lecz to niemal 50 proc. więcej niż na pierwszej potyczce z Radomiakiem (10 177). Na trybunach nie jest już cicho, o co zresztą apelował niedawno trener Skorża. - Kibice pomagają nam na wyjazdach. Zawodnicy ich świetnie słyszą i czują wsparcie. Chcielibyśmy mieć taki sam komfort u siebie. Z utęsknieniem czekamy, aż stadion przy Bułgarskiej znów będzie tętnił życiem - mówił i powoli zaczyna tego doświadczać, bo w niedzielę trybuny reagowały najbardziej entuzjastycznie od długiego czasu.
Teraz zadanie numer jeden to zachowanie koncentracji. - Jeśli utrzymamy poziom i obecną atmosferę w szatni, zwycięstw będzie znacznie więcej. Musimy być jednak świadomi, że potrzebujemy bardzo ciężkiej pracy. Nie ma się co skupiać na dalekiej przyszłości. Lepiej żyć z meczu na mecz - zaznaczył skrzydłowy Michał Skóraś.
Dobry start jest jednak bardzo istotny. - Najważniejsze to być na 1. miejscu na koniec rozgrywek, jednak lepiej mieć udany początek niż słaby. Pamiętamy co się działo w poprzednim roku i teraz, kiedy potrafimy wreszcie regularnie wygrywać, jest znacznie milej - przyznał Mikael Ishak, który w potyczce z Lechią otworzył wynik.
Wyrzuty sumienia Dariusza Żurawia
Gdy w kwietniu zarząd "Kolejorza" zwalniał Dariusza Żurawia, wielu twierdziło, że ta zmiana nastąpiła zdecydowanie za późno. Czas pokazał, że mieli rację. Poprzedni szkoleniowiec nie dość, że w końcówce ubiegłego roku stracił szatnię po tym jak na wyjazdowe starcie fazy grupowej Ligi Europy z Benficą Lizbona (0:4) wystawił rezerwowy skład, to później nie potrafił dostrzec potencjału Niki Kwekweskiriego, zaś w przerwie zimowej sezonu 2019/2020 bez żalu pozwolił odejść na wypożyczenie Joao Amaralowi.
Wtedy uzasadniano ten ruch sprawami rodzinnymi Portugalczyka, ale w taką wersję wydarzeń wierzyli tylko naiwni. Prawda była prozaiczna: Żuraw nie potrafił znaleźć wspólnego języka z tym piłkarzem, uznał go za niepotrzebnego i przyłożył rękę do poważnego osłabienia drużyny.
Skorża tego błędu już nie popełnił. Gdy latem Amaral wrócił do Poznania, szybko dostał sygnał od nowego trenera, że ten na niego liczy i dziś spłaca zaufanie bardzo dobrą postawą.
Niewykluczone, że właśnie ta umiejętność Skorży - porozumienie z każdym zawodnikiem - okaże się decydująca w walce o najwyższe cele. Początek sezonu wygląda imponująco i póki co niewiele wskazuje, że Lech miałby się zatrzymać.
Czytaj także:
Brutalna napaść pseudokibiców Legii Warszawa. Nie oszczędzili nawet 13-latka
Kibice Śląska Wrocław nie zobaczą derbów