Triumf w cieniu tragedii. Zbigniew Boniek nigdy nie zapomni tego meczu

PAP / Maciej Sochor / Na zdjęciu: Zbigniew Boniek strzelający bramkę Albanii
PAP / Maciej Sochor / Na zdjęciu: Zbigniew Boniek strzelający bramkę Albanii

W maju 1985 roku Polska wygrała z Albanią 1:0 w eliminacjach mistrzostw świata. Decydującą bramkę zdobył Zbigniew Boniek, który dobę wcześniej był bohaterem finału Pucharu Europy. W tle rozgrywała się najgłośniejsza tragedia w historii futbolu.

Piłkarzom reprezentacji Polski nie szło w tych eliminacjach. Dwie wygrane z Grecją to było za mało by marzyć o mundialu. Remis z Albanią u siebie i porażka z Belgią stawiały nas w sytuacji trudnej.

Przegląd Sportowy: "Obawialiśmy się o wynik w Tiranie, ale wszystko skończyło się znakomicie. W kolejnym meczu grupy 1 strefy europejskiej eliminacji mistrzostw świata Mexico 86 reprezentacja Polski wygrała z Albanią 1:0. Jedyną, jakże cenną bramkę, zdobył w 24. minucie Zbigniew Boniek pięknym strzałem z 18 metrów.

(…)

Bohaterem meczu był Zbigniew Boniek. Doleciał do Tirany awionetką z Brukseli o godzinie 13. Przyjechał rozbity psychicznie, wstrząśnięty tragedią w Brukseli, której był świadkiem. Zacytujmy jego wypowiedź dla Corriere della Sera: - Mógł to być dla mnie jeden z najpiękniejszych dni. Sport jest zawsze sportem i finał powinien być chwilą zbratania między dwoma narodami. Tymczasem, gdy wyszedłem na boisko i spojrzałem na trybuny, łzy stanęły mi w oczach. Jesteśmy profesjonalistami, graliśmy jak potrafiliśmy, ale czy tak być musiało?

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: kabaret! Najbardziej absurdalna prezentacja koszulek w historii futbolu

Boniek gra znakomicie w środę w meczu Juventus – Liverpool 1:0, w czwartek był najlepszy na boisku w Tiranie. Nic więcej nie trzeba dodawać.

Karny, którego nie było

Dzień wcześniej doszło do tragedii na stadionie Heysel. Dodatkowo piłkarze Juventusu w kontrowersyjnych okolicznościach zostali mistrzami Europy. Wygrali 1:0 z Liverpoolem po bardzo wątpliwym rzucie karnym. Faulowanym zawodnikiem był Zbigniew Boniek, choć piłkarze z Anglii zawsze uważali, że sędzia podyktował karnego, bo Liverpool nie mógł wygrać meczu po tym co wydarzyło się na trybunach.

Kenny Dalglish pisze w autobiografii:
"Ten karny to był żart. Gillespie złapał Bońka oczywiście poza za polem karnym, jednak wyglądało na to, ze Daina (szwajcarski sędzia – red.) nie mógł doczekać się by gwizdnąć karnego dla Juventusu.
- Nie ma opcji, że to był karny – zagadnąłem sędziego wiele lat później.
- Niektórzy z nas o tym wiedzą – odpowiedział.

UEFA musiała wiedzieć, że nie było mowy o karnym. Musieli wiedzieć, że zdarzenie miało miejsce poza polem karnym. Nie ma wątpliwości, że rozumieli, iż mecz musi się jak najszybciej zakończyć".

W tym czasie zawodnicy nie mieli jeszcze świadomości na temat rozmiarów tragedii, ale wiedzieli, że sytuacja jest dramatyczna.

Wszystko było przerażające

Sam Boniek rzadko odnosił się do sytuacji. W wywiadzie udzielony, Andrzejowi Personowi z tygodnika "Sportowiec" mówił:

"Przed siódmą pojechaliśmy na stadion. Po dziesięciominutowej krótkiej odprawie zaczęliśmy się rozbierać. Nagle do szatni wbiegło kilka osób i z przerażeniem zaczęło opowiadać, co się dzieje na stadionie. Początkowo mówiono o dwóch zabitych osobach, później informacje były sprzeczne. Kiedy jednak po chwili nasza szatnia zapełniła się tłumem rannych i pokaleczonych osób, stało się jasne, że miała miejsce tragedia.

Włoska szatnia była najbliższym schronieniem uciekających. Masażyści bez przerwy udzielali pomocy, my oddawaliśmy swoje dresy, spodnie, buty, bo ludzie wpadali podarci, bez ubrania, niektórzy nawet bez skarpet. Większość stanowili młodzi chłopcy i dziewczęta. Wszystko to było przerażające. Ogólny zamęt w naszej szatni trwał do dwudziestej pierwszej. Wcześniej przyszli działacze UEFA i miejscowy notable z prośbą, żeby wyjść i ratować sytuację, bo Włosi szykują się do odwetu.

(…)

Wyjście na boisko zrobiło na nas wstrząsające wrażenie. Tuż przy szatni spotkałem zapłakaną dziewczynkę, może dwunastoletnią, która mówiła, że na trybunach zginął jej ojciec i nie wie co ma robić. Podeszliśmy do sektora włoskiego. Ludzie płakali, część szykowała się do vendetty. Wiało grozą.

Po powrocie do szatni zdecydowaliśmy, że nie będziemy grać! W tym momencie znów pojawili się ludzie z UEFA. Mieli przygotowany apel, który odczytał Sciera. Jednocześnie błagali nas, żebyśmy zagrali, bo oni nie będą w stanie w tej sytuacji wyprowadzić ludzi ze stadionu.

Po długiej naradzie zdecydowaliśmy się zagrać. Co tu dużo mówić, zrobiliśmy to tylko dla kibiców Juventusu".

Najgorsze było to, że zawodnicy Juventusu odbyli po meczu rundę honorową, zaś na ulicach Turynu świętowano zwycięstwo jeszcze w późnych godzinach nocnych.

Boniek z twarzą

A co z Bońkiem? On chyba jako jeden z niewielu zachował twarz w tej sytuacji. Nie bawił się z zespołem. Według relacji ówczesnej prasy, po meczu wrócił do hotelu z drużyną, gdzie zjadł kolację i wsiadł w taksówkę. Pojechał na lotnisko, ominął odprawę celną, udał się prosto na płytę. Tam były już tłumy ludzi, Zibi krążył po płycie z walizką w ręku i szukał właściwego samolotu. W końcu go znalazł i po godzinnym oczekiwaniu ruszył - wraz z dwoma pilotami - w dalszą podróż.

O 6 rano był w Pizie, gdzie samolot musiał uzupełnić paliwo. Zibi przespał się w okolicznym hotelu i trzy godziny później znowu zameldował się na lotnisku. O 13 był w Tiranie. Kilka godzin później, dzień po wyczerpującym fizycznie i psychicznie występie w finale Pucharu Europy, zdobył jedyną bramkę w wygrany przez Polaków spotkaniu. Spakował się i poleciał do Włoch, do rodziny.

To pewnie najbardziej wstrząsające wydarzenie z jego życia. Jeszcze długo włoska telewizja nie dawała o nim zapomnieć, transmisje z pogrzebów robiły wrażenie, ale sam Zibi przyznał, że popłakał się, gdy zobaczył relację ze szkoły w Cagliari, gdzie jedna ze szkolnych ławek została przykryta włoską flagą. Tak uczczono pamięć niespełna 11-letniego Andrei Casuli, który zginął na trybunach wraz ojcem Giovannim.

Boniek przekazał pieniądze, około 80 tysięcy dolarów, rodzinom ofiar, choć wcześniej poprosił o zgodę Bonipertiego. Nie chciał stawiać się ponad kolegami z drużyny, mimo że bez problemu mógł to zrobić, bo przecież już się z Juventusem żegnał. To jeden z tych wielu momentów, gdy zachował się jak powinien, choć wcale nie musiał. Informację przekazał na początku czerwca podczas konferencji prasowej, na której też oficjalnie pożegnał się z klubem.

Koncert Zibiego

Wracając do meczu z Albanią z 1985 roku, korespondent "Przeglądu Sportowego", Maciej Polkowski, pisał, że Albańczycy obawiali się Bońka, jeszcze w ciągu dnia wyrażali nadzieję, że nie zjawi się w obliczu tragedii na Heysel. A jednak zjawił się na 4 godziny przed meczem. I zagrał koncertowo.

- Wasza drużyna wygrała zasłużenie. Spodziewałem się, że również dobrze zagra Boniek, ale to co zaprezentował, przeszło moje oczekiwania – powiedział selekcjoner Shyqyri Rreli.

"Przegląd Sportowy": "Jak zwykle, chętny do rozmowy Zbigniew Boniek zwierzył się, że były to bodaj dwa najtrudniejsze dni w jego sportowej karierze. Musiał dać z siebie maksimum w dwóch ważnych spotkaniach. Jednocześnie przyznał, że nadal nie może dojść do siebie po tym, co się wydarzyło na jego oczach w Brukseli".

W tamtym meczu nie mógł zagrać kapitan Władysław Żmuda. Był to pierwszy raz, gdy Zbigniew Boniek został kapitanem drużyny narodowej. Wziął na siebie odpowiedzialność i drużyna zmieniła oblicze. To zwycięstwo dało Biało-Czerwonym pierwsze miejsce w grupie i praktycznie zapewniło awans do mundialu. Wiele lat później to Boniek naciskał, by kapitanem kadry narodowej zrobić Roberta Lewandowskiego. To odmieniło "Lewego" i całą drużynę Adama Nawałki.

Mecz 4. kolejki eliminacji MŚ 2022 Polska - Albania w czwartek o godz. 20:45. Transmisja w TVP 1 i TVP Sport oraz w Polsacie Sport. Relacja tekstowa na WP SportoweFakty.

Boniek - prezes znakomity i beznadziejny

Źródło artykułu: