Salomonowy wyrok - czy za taki można uznać ten, który zapadł przed Sądem Okręgowym w Świdnicy, w sprawie pozwanej mamy 11-letniego Adasia? Kobieta jesienią ubiegłego roku, gdy sędzia piłkarski wyrzucił jej chorego syna z boiska z powodu gry w czapce, nazwała arbitra "człowiekiem bez serca". Ten po kilku miesiącach uznał, że naruszone zostały jego dobra osobiste i skierował pozew do sądu.
Wprawdzie Iwona Busse nie musi płacić zadośćuczynienia w wysokości 5 tys. zł, tak jak chciał dolnośląski sędzia. Nie musi publikować płatnego oświadczenia w ogólnopolskich i lokalnych mediach. Nie musi zwracać arbitrowi kosztów sądowych. Jednak nie można też mówić, że jest w pełni zwyciężczynią procesu toczącego się przed sądem w Świdnicy.
Prowadzący sprawę zadecydował, że matka Adasia musi przeprosić arbitra listownie, a także ma zaniechać komentowania sprawy w mediach. Czy to zwycięstwo? Jakby nie patrzeć, kobieta została uznana winną. Za to, że wyraziła swoją opinię, nie zdradzając przy tym danych personalnych arbitra.
ZOBACZ WIDEO: ME siatkarzy. Aleksander Śliwka o problemach reprezentacji Polski. "Zwycięstwo rodziło się w bólach"
- Czułem się ofiarą nagonki - stwierdził arbiter przed sądem, pytany dlaczego wniósł pozew kilka miesięcy od momentu zajścia i publikacji artykułów. Zapomniał przy tym, że jako sędzia jest osobą publiczną. Sam przyznał, że prowadzi też spotkania w wyższych rozgrywkach. Gdyby w decydującym meczu o awans czy mistrzostwo nieprawidłowo uznał gola, po czym w mediach wylałaby się na niego fala krytyki, to też poszedłby do sądu? Gdyby w takiej sytuacji ktoś nazwał go nie tyle "człowiekiem bez serca", co słabym sędzią, to też uznałby, że naruszone zostały jego dobra osobiste? Nie mówiąc już szerzej o tym, że przecież dobrze wszyscy wiemy, jakimi inwektywami są niekiedy obrzucani arbitrzy.
Arbiter swoim zachowaniem podczas meczu dzieci sam umieścił się w blasku fleszy. Podczas ogłaszania wyroku prowadzący sprawę słusznie zauważył, że zabrakło mu empatii.
Przepisy przepisami, ale 9 września 2020 roku w małej wsi na Dolnym Śląsku nie rozgrywano finału piłkarskiej Ligi Mistrzów. Futbol, zwłaszcza dziecięcy i młodzieżowy, ma kształcić pewne postawy i bawić, a nie prowadzić do płaczu na boisku. Dostrzegł to chyba sam PZPN, który wniósł o likwidację punktowania i tabel w rozgrywkach dziecięcych U8 - U11 w całej Polsce, widząc jak niektórzy traktują rywalizację na najniższym szczeblu juniorskim.
Skala krytyki, jaka pojawiła się po publikacjach prasowych, powinna dać sędziemu do myślenia, że jednak tamtego dnia na małym boisku w okolicach Szczytnej popełnił błąd. Refleksja może się i pojawiła, ale kilkumiesięczny proces myślenia zakończył się pozwem sądowym. Nie o takie wyciągnięcie wniosków chodziło.
Poniedziałkowy wyrok, choć nieprawomocny, jest w pewnym sensie niebezpieczny. Bo gdzie leży granica krytyki? Czy matka chorego chłopca, który wrócił do domu z płaczem, nie miała prawa surowo ocenić pracy arbitra? Jej słowa w mediach wywołały lawinę, owszem. Jednak ona za to nie ponosi odpowiedzialności, a już co najwyżej poszczególni internauci. To ich ewentualnie trzeba było wziąć na celownik, skoro arbiter uznał, że komentarze godzą w jego dobre imię. Wybrał jednak "łatwy cel".
Czytaj także:
Brutalna ocena polskiej kadry. "Drużyna się cofa, ale to nie wina Sousy"
Lee Dixon, legenda Arsenalu: Mam nadzieję, że Szczęsny przez niego zapłacze!