Remis jak zwycięstwo. Znów postawiliśmy się silniejszemu

Na MŚ jeszcze bardzo daleka droga, ale Paulo Sousa już teraz pokazał, że potrafi coś, czego nie umiał poprzednik. Za kadencji Portugalczyka walczymy z największymi jak równy z równym. I udowadniamy, że mityczne polskie piłkarskie DNA nie istnieje.

Dariusz Faron
Dariusz Faron
radość piłkarzy reprezentacji Polski PAP / Piotr Nowak / Na zdjęciu: radość piłkarzy reprezentacji Polski
Po pierwsze: wiara 

Za kadencji Paulo Sousy najbardziej cenię reprezentację za wiarę. Po raz kolejny odrabiamy straty z dużo silniejszym rywalem. Przecież po pierwszym golu Hiszpanów na Euro 2020 wydawało się, że na Estadio La Cartuja nie mamy już czego szukać, a kolejne bramki zawodników Luisa Enrique są kwestią czasu. Nie poddaliśmy się jednak, niwelując różnicę w umiejętnościach wolą walki i próbą gry w piłkę na tle dużo lepiej wyszkolonego rywala.

W środę mieliśmy powtórkę z rozrywki. Ilu Polaków wierzyło przy stanie 0:1, że wyrwiemy chociaż punkcik? Przynajmniej jedenastu. I za tę wiarę zostali nagrodzeni.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: bramka-marzenie! Można oglądać do znudzenia
Kilka godzin przed pierwszym gwizdkiem pisałem w felietonie, że kadra to głównie Robert Lewandowski, a reszta nie potrafi się nawet do niego zbliżyć. Że nie ma nikogo, kto choć trochę odciążyłby kapitana i wziął grę na siebie. Dziś pozostali reprezentanci Polski przepięknie zamknęli mi usta, bo punktu nie wywalczył "Lewy", tylko cała drużyna. Grzegorz Krychowiak był klasą dla samego siebie, podobnie jak Kamil Glik. Tymoteusz Puchacz szarpał niesamowicie na lewym skrzydle, błysk Jakuba Modera pozwolił w decydującej akcji dostarczyć piłkę Damianowi Szymańskiemu. Karol Świderski wniósł sporo ożywienia. Lewandowski miał z kim grać i świetnie to wykorzystaliśmy.

Sam kapitan po raz kolejny wykonał gigantyczną robotę. W dziewięciu spotkaniach za Sousy strzelił dziewięć goli, a w środowy wieczór dołożył trzecią asystę. Ale nie tylko za to należą mu się wielkie brawa. Był wręcz jak taran. Walczył, przepychał się, pracował dla zespołu. Gdy nie idzie, nie macha rękami i się nie obraża, tylko jako pierwszy daje sygnał do ataku i jako ostatni składa broń. To po prostu musi się podobać.

Po drugie: odwaga 

Druga rzecz po wierze w sukces, która najbardziej imponuje w drużynie Sousy, to odwaga. W środowy wieczór wcale się nie murowaliśmy, a mimo to pozwoliliśmy na stworzenie Anglikom jednej, w porywach do dwóch sytuacji. Okresy przewagi Synów Albionów brały się nie z naszej defensywnej taktyki, a z różnicy w umiejętnościach.
Portugalski selekcjoner pokazuje, że mityczne polskie DNA, które nakazuje nam z silnymi rywalami okopać się przed własną bramką, to po prostu bzdura.

Portugalczyk już na pierwszej konferencji zapowiadał, że będzie dążył do zmiany mentalności polskiego piłkarza i wychodzi mu to całkiem nieźle. Zremisowaliśmy z Anglikami na własnych zasadach. To cieszy dużo bardziej niż jakakolwiek wysoka wygrana ze słabeuszami.

Punktem z Anglią Sousa przynajmniej chwilę uciszył tych, którzy kpili, że to "dobry trener, tylko wyników nie ma". Z trzech spotkań wycisnęliśmy absolutne maksimum (siedem punktów), co sprawia, że nadal możemy myśleć o Katarze.

Może to czas, by spojrzeć na selekcjonera trochę łaskawszym okiem.

Tym bardziej że droga na mundial ciągle jest stroma, dużo bardziej niż ta na Euro 2020, gdy wystarczyło ogrywać słabeuszy i nie dawać się pokonać przeciętniakom. Oczywiście Sousa jeszcze niczego nie wygrał, a punkcik z wicemistrzem Europy bynajmniej nie jest powodem do huraoptymizmu.

Nareszcie mamy za to solidne podstawy, by po prostu uwierzyć w tę reprezentację. A ostatnio bywało z tym różnie.

Zobacz także: 
To może być ten moment. Niech ogień nie zgaśnie 
Gorsza sytuacja Polaków mimo remisu 

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×