Nigdy nie przyznał się do choroby. Wszystko wyszło na jaw po tragedii

Getty Images / Na zdjęciu: Robert Enke z córką
Getty Images / Na zdjęciu: Robert Enke z córką

Nigdy nie przyznał się do swojej choroby, bał się napiętnowania. Dopiero jego tragedia otworzyła ludziom oczy i pokazała skalę problemu, jaką jest depresja. Ona doprowadziła do śmierci Roberta Enke.

Wydawało się, że jest już lepiej. Już nie trzeba było go zmuszać do wyjścia z domu. Po niedzielnym meczu, w telewizyjnym wywiadzie na jego twarzy pojawił się nawet uśmiech. W poniedziałek spędza czas z żoną i córką, wieczorem sam proponuje, że położy Leilę spać. Później gazety napiszą, że popełnił samobójstwo dla niej.

We wtorek, 10 listopada 2009 roku Robert Enke, bramkarz reprezentacji Niemiec rzucił się pod pociąg relacji Brema-Hannover. Żona wyjaśni, że tak naprawdę zabiła go depresja.

32-latek nigdy publicznie nie przyznał się do choroby, bał się napiętnowania. Dopiero jego śmierć pokazała skalę problemów, z jakimi mogą zmagać się pozornie szczęśliwi ludzie, skrywający swoje demony pod maskami bohaterów tłumów.

ZOBACZ WIDEO: Paulo Sousa wie, jak pozwolić wrócić Arkadiuszowi Milikowi do szczytowej formy

Załamanie

- Zadzwonił do mnie dziennikarz z "Bilda", zapytałem, o co chodzi. Powiedział, że Robert Enke nie żyje. "Niech pan sobie nie robi żartów" - odpowiedziałem. Kilka minut później okazało się to prawdą. To był szok - wspomina dramatyczne chwile były kolega Enke z szatni Hannoveru 96 Jacek Krzynówek.

Jeszcze tego samego wieczoru cała drużyna zebrała się w szatni. Były reprezentant Polski ujawnił, że w ciszy, przerywanej jedynie płaczem, siedzieli tam do godz. 4 nad ranem. Nikt nie mógł w to uwierzyć. Bo też nikt nie wiedział, z czym zmagał się ich kolega.

Zaczęło się sześć lat wcześniej. Gdy w 2002 roku Enke podpisał kontrakt z Barceloną, wydawało się że to początek drogi na szczyt. Transfer do Katalonii okazał się jednak początkiem jego wielkich problemów. Niemiec nie mógł sobie poradzić z presją. Gdy w meczu Pucharu Króla puścił trzy gole, a na konferencji prasowej Frank de Boer wskazał go jako winnego porażki, jego psychika powiedziała stop.

Nie pomogło wypożyczenie do Fenerbahce. Enke był na skraju wyczerpania psychicznego, nakładał na siebie tak wielką presję i nie dopuszczał żadnej pomyłki, że po jakimkolwiek błędzie był w totalnej rozsypce. Stracił jakąkolwiek chęć do treningów.

Na szczęście trafił wtedy na psychiatrę Valentina Marksera. 25-letni Enke rozpoczął wielomiesięczną terapię, po której udało mu się zaleczyć chorobę. Zniknął strach przed wyjściem na trening, znów zaczynał być sobą. W 2004 Enke wrócił do Niemiec, podpisał kontrakt z Hannoverem 96 i szybko stał się jedną z gwiazd Bundesligi.

Koszmar powraca

Szczęście i spokój trwa dwa lata. W 2006 roku, z powodu wrodzonej wady serca umiera jego dwuletnia córka Lara. Wtedy koszmar powraca.

- Po śmierci naszej córki Robert całkowicie się załamał. Tylko Leila i piłka dawały mu ukojenie. Mówiłam mu, że jeszcze możemy być szczęśliwi, ale on bardzo się bał. Nasze społeczeństwo nie jest tolerancyjne i jeśli ktoś cierpi na chorobę psychiczną, to jest piętnowany - ujawniała jego żona Teresa.

Reprezentant Niemiec bał się stygmatyzacji, ale jeszcze bardziej o swoją córkę. Leila była bowiem adoptowana, Enke bał się, że jeśli informacja o jego chorobie przedostanie się do mediów, może im zostać odebrana.

O jego problemach wiedziała żona i tylko kilka osób z najbliższego otoczenia. Gdy 10 listopada 2009 roku jego telefon przestaje odpowiadać, zaczyna się niepokoić. Dzwoni do klubu i pyta, o której dziś skończył się trening. W słuchawce słyszy, że dziś wszyscy piłkarze mają wolne. Jeszcze nie wie, że w sypialni czeka na nią pożegnalny list.

W tym czasie Robert Enke włóczy się samochodem po ulicach Empede. O godz. 18 uda się do najbliższego przejazdu kolejowego w Eilvese. Zna rozkład jazdy i wie, że o 18.15, bez zatrzymywania się, przejedzie regionalny pociąg pośpieszny do Bremy. To on zakończy jego życie.

Śmierć, która nie poszła na marne

Pożegnanie Roberta Enke było w Niemczech największą taką ceremonią od 42 lat, gdy żegnano zmarłego kanclerza Konrada Adenauera. Na stadionie Hannoveru 96 zjawiło się ponad 40 tysięcy kibiców, a trumnę z ciałem nieśli jego koledzy z drużyny.

Już dzień po pogrzebie wdowa po bramkarzu rozpoczęła akcję uświadamiającą skalę problemu depresji. Choroby cywilizacyjnej, która może dotknąć absolutnie każdego, nie zważającej na zasobność portfela czy społeczny status. Teresa Enke, aby śmierć męża nie poszła na marne, pomogła w stworzeniu fundacji mającej pomóc wszystkim potrzebującym.

Po 12 latach od tragedii Roberta Enke depresja nie jest już tematem tabu. Lista sportowców z pierwszych stron gazet, którzy przyznali się do cierpienia na chorobę ale przede wszystkim odpowiednio wcześnie zgłosili się po pomoc do specjalistów, jest już bardzo długa.

- Sportowcy mierzą się np. z problemem hipertrofii sukcesu - sportowiec pracuje na swoje osiągnięcie bardzo długo, potem odnosi sukces i pojawia się pytanie: "Co dalej?". Ponadto w karierze sportowca nie ma wentylu bezpieczeństwa, momentów długotrwałego odpoczynku i przerwy. Rozładowanie całego napięcia kumulującego się w trakcie kariery, sportowiec odkłada na później - twierdzi dr Halszka Witkowska zasiadająca w zarządzie Polskiego Towarzystwa Suicydologicznego (WIĘCEJ TUTAJ).

- Bramkarz jest szkolony całe życie, aby nie okazywać rozpaczy rozczarowania czy strachu przed przeciwnikiem. Ta umiejętność pozwalała Robertowi na kontrolowanie swojej depresji, ale zarazem pozwoliła mu na ukrycie bólu, z którym się zmagał, kiedy choroba przybrała na sile i doprowadziła do poszukiwania śmierci. Robert ukrył swoje zamiary tak dobrze, że nikt nie był w stanie mu pomóc - napisał Ronald Reng w biografii Roberta Enke "Życie wypuszczone z rąk".

Gdzie szukać pomocy?

Jeśli znajdujesz się w trudnej sytuacji i chcesz porozmawiać z psychologiem, dzwoń pod bezpłatny numer 116 123 lub 22 484 88 01. Listę miejsc, w których możesz szukać pomocy, znajdziesz też TUTAJ.

Źródło artykułu: