Zadzwonili po karetkę. Gdy przyjechała, rodzina nie mogła uwierzyć

- Artur miał jeszcze sporo do zrobienia. Nikt nie był przygotowany na to, co się stało - mówi Wojciech Kupiec, brat zmarłego Artura, byłego zawodnika Legii.

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski
Artur Kupiec Newspix / PIOTR KUCZA/FOTOPYK / Na zdjęciu: Artur Kupiec
Obudził się jak zawsze wcześnie rano. O 6.15. Tym razem jednak Artur Kupiec, były zawodnik Legii Warszawa, miał poważne problemy z oddychaniem. Dusił się. Jego syn, Wiktor, z wykształcenia fizjoterapeuta, rzucił się na pomoc ojcu, zaczął robić mu sztuczne oddychanie. Żona powiadomiła pogotowie.

- Zobaczyłem, że bratowa dzwoni o 7.05. Przeczuwałem coś złego - mówi Wojciech Kupiec, brat Artura. - Nikt z nas nie mógł się tego spodziewać. Artur normalnie żył, nie chorował, nie skarżył się na nic. Koroner stwierdził problemy z krążeniem i oddychaniem - dodaje.

"Przyjechali bez lekarza"

Rodzina ma pretensje do pogotowia. - Wiedzieli dobrze, jaka jest sytuacja. Wiedzieli, że pacjent jest reanimowany. Nie dość, że przyjechali jakieś pół godziny od zgłoszenia, gdzie każda minuta ma znaczenie... to jeszcze bez lekarza. Tak, mamy żal - mówi pan Wojtek.

Dopiero co planowali wspólne święta, mieli je spędzić jak zawsze u rodziców z rodzinami. - Trudno powiedzieć, co było przyczyną. Pracował w szkole, ale od sierpnia nie był w żadnym klubie, więc nie miał żadnych dodatkowych stresów związanych z pracą trenera - przyznaje.

Wcześniej Kupiec był trenerem Broni Radom. Może tym razem była to mniej udana przygoda, ale i tak pozostanie na zawsze ważnym szkoleniowcem w historii klubu. Zaczynał swoją karierę właśnie tu, a mając 18 lat odszedł do Legii.

- Grał w Legii w dwóch okresach klubu. Najpierw tuż po upadku komuny, gdy drużyna walczyła o miejsce w dolnej połówce tabeli i jednocześnie doszła do półfinału Pucharu Zdobywców Pucharów. Wchodził w końcówkach, jako obiecujący zawodnik, zagrał kilka minut między innymi w słynnym meczu z Sampdorią w Genui - opowiada Adam Dawidziuk, dziennikarz serwisu Legia.net.

Kupiec zmienił wówczas Wojciecha Kowalczyka, bohatera spotkania, z którym zresztą podczas wyjazdu mieszkał w pokoju hotelowym. Te pięć minut wystarczyły, żeby za premię mógł sobie kupić Fiata 126 P. Potem opuścił Legię, grał m.in. w Hutniku Warszawa, FC Piaseczno oraz Polonii Warszawa. Potem jeszcze na chwilę zagrał w Legii.

- Klub był po wyprzedaży. Potrzebował świeżej krwi. Artur był w tym czasie bardzo solidnym rezerwowym, dostawał swoje szanse - mówi brat piłkarza.

- To był bardzo solidny zawodnik. Nie miał wielkiego talentu, ale był rzetelny, pracowity, miał znakomity charakter. Do tego nie sprawiał problemów. Taki zawodnik idealny, z którym każdy trener chce pracować - wspomina Marek Zub, który prowadził zawodnika trzykrotnie.

Trzy awanse

Po zakończeniu kariery Kupiec prowadził Broń Radom. - To był zdecydowanie jeden z najlepszych trenerów ostatnich dwóch dekad - uważa Sylwester Szymczak, dziennikarz "Echa Dnia".

- Klub był w fatalnej sytuacji, Artur to poukładał. Trzy razy awansował z drużyną w ciągu 10 lat. Raz też spadł, ale bilans był zdecydowanie na plus. Odmienił ten zespół, sprawił, że Broń wyszła z cienia Radomiaka - dodaje dziennikarz.

Po kilku latach przerwy wrócił do Broni, ale to już nie była ta sama praca. Dlatego po roku zarząd mu podziękował. - Artur kochał futbol, to było jego życie. Szkoda, że nie może śledzić postępów syna. Wiktor zapowiada się na jeszcze lepszego trenera niż ojciec - kończy Wojciech Kupiec.

Artur Kupiec miał 49 lat.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×