"Pędził jak szalony". Zabił niewinnego człowieka i zbiegł z miejsca wypadku

Piłeś? Nie jedź! Takiej zasady w 2003 roku nie uznawał Lee Hughes. Piłkarz w drodze do domu z zawrotną prędkością zderzył się czołowo z nadjeżdżającym autem i tym samym pozbawił życia niewinnego człowieka.

Jakub Tuchaj
Jakub Tuchaj
Lee Hughes PAP/EPA / Na zdjęciu: Lee Hughes
Rok przed wypadkiem w 2002 roku zasilił szeregi West Bromwich Albion. Klub zapłacił za niego ponad dwa miliony funtów, co jak na tamte czasy było rekordową kwotą. Mimo że był regularnie wystawiany w pierwszym zespole, to nie strzelił ani jednego gola w Premier League.

Po spadku do drugiej ligi Hughes grał jak z nut. Strzelił 12 bramek w 36 meczach. Dzięki temu West Brom zapewniło sobie awans. Szczęście nie trwało jednak zbyt długo, bowiem w 2003 roku doszło do feralnego zdarzenia, które na zawsze odmieniło życie Brytyjczyka.

Winne miały być hamulce

Nocą 23 listopada 2003 roku Lee Hughes wracał z pubu i nieopodal domu, w miejscowości Meriden, stracił kontrolę nad swoim Mercedesem CL55 AMG. Hughes nagle znalazł się na przeciwległym pasie i uderzył w jadący na wprost samochód. Jego pasażer, Douglas Graham, zginął na miejscu i osierocił czwórkę dzieci. Kierowca i żona Grahama odnieśli obrażenia, ale udało im się uniknąć śmierci.

Hughes i jego kolega, Adrian Smith, odjechali z miejsca wypadku. Na komisariat zgłosili się 36 godzin później. Piłkarz nie chciał odpowiedzieć na pytanie, dlaczego tak długo zwlekał z zameldowaniem się na policji. Zdaniem prokuratora powód był oczywisty: strach przed testem przeprowadzonym alkomatem.

Podczas procesu w sądzie Hughes został oskarżony o zbyt szybką jazdę na mokrej nawierzchni i został opisany jako jadący "jak szaleniec". Z uporem maniaka twierdził, że hamulce w jego samochodzie były zablokowane i to one miały być winne tej tragedii. Testy jednak wykazały, że hamulce były w idealnym stanie i miały zainstalowaną technologię zapobiegającą utracie kontroli przez kierowcę.

Zapytany, gdzie był w ciągu 36 godzin po opuszczeniu miejsca zdarzenia, Hughes przyznał, że przebył 20 mil do Smethwick. Prokurator powiedział sądowi, że oskarżony uciekł z miejsca zdarzenia, aby uniknąć testu. Hughes przyznał się później, że przed wypadkiem w pubie wypił dwa drinki.

9 sierpnia 2004 roku Hughes został uznany za winnego spowodowania śmierci przez niebezpieczną jazdę i został skazany na sześć lat pozbawienia wolności. Jego obrońca złożył apelację od wyroku, ale została ona odrzucona.

Żona tragicznie zmarłego Duglasa Grahama nigdy nie uwierzyła w resocjalizację Hughesa. Ponadto miała także pretensje do sądu, że wydał zbyt łagodny wyrok.

- Coś odebrano mojej rodzinie, czego nigdy nie można zastąpić. Wiemy, że teraz musimy po prostu spróbować pogodzić się ze stratą. Możemy mieć tylko nadzieję, że osoba zainteresowana przyzna, co zrobił mojej rodzinie - powiedziała po usłyszeniu wyroku.

Pomocna dłoń czwartoligowca

Podczas swojego pobytu w więzieniu grał w Staffordshire County Senior League dla więziennej drużyny futbolowej. Pomógł również w zorganizowaniu charytatywnego meczu piłki nożnej, z którego zebrano pięć tysięcy funtów na hospicjum dla dzieci. Ze względu na dobre sprawowanie został zwolniony w sierpniu 2007.

Po wyjściu pomocną dłoń podało mu Oldham Athletic. Wielkim zwolennikiem ściągnięcia piłkarza był Barry Owen, dyrektor klubu. - Nie zapominamy o winie Lee, ale uważamy, że powinien dostać drugą szansę. To bardzo dobry zawodnik i byłby dla nas sporym wzmocnieniem - tłumaczył Owen.

Sam piłkarz z chęcią podpisał kontrakt z Oldhamem. To była dla niego okazja nie do odrzucenia. Choć pensja wynosiła niespełna dwa tysiące funtów tygodniowo i znacznie odbiegała od poprzednich zarobków, to po tym co zrobił, nie mógł sobie pozwolić na odrzucenie takiej propozycji. Już nigdy nie znalazł zatrudnienia w poważnej piłce i do końca kariery grał w czwartoligowych zespołach.

Widmo recydywy

Co prawda Hughes zarzekał się, że wyciągnął wnioski i zmienił swoje życie. To w 2011 roku widmo kolejnej wizyty w zakładzie karnym znów pojawiło się na horyzoncie. Piłkarz został oskarżony o napaść seksualną. Ostatecznie okazało się, że była to "tylko" napaść. Sąd kazał mu zapłacić grzywnę w wysokości 500 funtów.

Więzienie odcisnęło również piętno na jego prywatnym życiu. Po wyjściu na wolność nie potrafił naprawić relacji ze swoją żoną Anną. W związku z tym para rozwiodła się. Oboje jednak twierdzą, że ze względu na swoje dzieci, rozstali się w przyjaznych warunkach. Na domiar złego w 2018 roku ogłosił bankructwo.

Czytaj także:
Szokujący raport biegłych lekarzy po śmierci Diego Maradony
Stanął ze śmiercią twarzą w twarz

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×