Breno Borges do Bayernu Monachium trafił w wieku 18 lat z FC Sao Paulo w 2008 roku. Bawarski klub zapłacił za niego 12 mln euro, ale zawodnik nie był w stanie na stałe wywalczyć sobie miejsca w pierwszym składzie, przez co nie zaistniał na niemieckich boiskach.
Spodziewano się po nim naprawdę dużo, miał być ostoją defensywy Bawarczyków na długie lata. Niestety, jego karierę zdominowały kontuzje i operacje tym samym Brazylijczyk nie mógł znaleźć optymalnej formy.
"Wszystko płonęło"
20 września 2011 roku po tym, jak Breno Borges dowiedział się, że jego kontuzja jest na tyle poważna, iż musi się poddać czwartej już operacji kolana - załamał się. Zdesperowany, w towarzystwie swojego agenta, najpierw wysączył kilka piw, a następnie zmienił trunek na wino Porto. Jak się później okazało, taka mieszanka alkoholu była tragiczna w skutkach.
ZOBACZ WIDEO: Co oni zrobili?! Takiego rzutu wolnego jeszcze nie było
Wówczas pod willę podjechał jego przyjaciel Rafinha. Po chwili pijany Brazylijczyk, krzycząc wybiegł z domu z nożem, bowiem uroił sobie, że Rafinha jest prześladowany i musi mu pomóc. Żona, Renata, nie była w stanie uspokoić męża.
- Mówiłam mu, żeby się uspokoił, bo dzień później miał mieć operację. Ale mnie nie słuchał. Wpadł w szał i krzyczał, że "chcą porwać Rafinhę". Wziął olbrzymi nóż i uciekł z domu - komentowała na łamach portalu "Globoesporte".
Żona ruszyła w pogoń po okolicy, aby znaleźć pijanego męża. Jednak prawdziwa tragedia spotkała ją, kiedy wróciła z powrotem. Stanęła przed domem i zobaczyła jak 30 zastępów strażackich próbuje gasić gigantyczny pożar, za którym stał jej mąż. Okazało się bowiem, że Borges wrócił do domu.
- Wszystko płonęło. Krzyczałam do policjantów, by weszli i wyciągnęli Breno. Klęczałam na ulicy i błagałam strażaków, by weszli do domu, ale mówili, że już za późno. Przez dwadzieścia minut opłakiwałam zmarłego męża. Wtedy jeden z policjantów powiedział, że żyje - przypomina żona, Renata Borges.
Sam Breno ponoć nie pamięta niczego z tej feralnej nocy. Najpierw odwieziono go do szpitala, a następnie na dwanaście dni do aresztu. W tym czasie Bayern zapłacił kaucję w wysokości pół miliona euro.
W czerwcu 2012 roku piłkarz za umyślne podpalenie wynajmowanej luksusowej monachijskiej willi, został ukarany pozbawieniem wolności na okres trzech lat i dziewięciu miesięcy.
Śledztwo wykazało, że Breno działał w pojedynkę, a do tego w tak nieprzemyślany sposób, że w płomieniach mogły stanąć inne, znajdujące się nieopodal wille. Adwokat Breno prosił o karę dwóch lat więzienia w zawieszaniu. Z kolei prokurator domagał się kary natychmiastowego osadzenia w więzieniu na pięć i pół roku.
- Chciałbym przeprosić za tamtą noc. Nie byłem wzorem godnym do naśladowania. Jestem jedynie człowiekiem, który wierzy w Boga i dziękuję za ochronę mojej rodziny. - mówił przed sądem Brazylijczyk.
Po tym jak obrońcy zawodnika wnieśli apelację, sąd zmniejszył 23-latkowi karę i Brazylijczyk z zakładu karnego wyszedł po 2 latach i 5 miesiącach. Wyrok odbył w systemie pół otwartym, to znaczy, że mógł opuszczać zakład karny. Po tym czasie został warunkowo zwolniony.
"Powrót syna marnotrawnego"
Bayern Monachium wyciągnął do Borgesa pomocną dłoń jeszcze, jak ten odsiadywał wyrok. Dzięki monachijczykom Brazylijczyk był trenerem drużyny do lat 23. Pracował na pół etatu, pięć godzin dziennie. Każdego popołudnia będzie wracał do więzienia, odsiadując zasądzoną w zeszłym roku karę.
- Czas spędzony w więzieniu, te trzynaście miesięcy, były dla mnie naprawdę trudne. Dziś jestem inną osobą. W więzieniu wiele się nauczyłem. Jestem bardzo szczęśliwy, że Bayern nadal we mnie wierzy. Dziękuję władzom klubu za daną mi szansę - powiedział na konferencji prasowej Breno Borges.
Breno Borges po zakończeniu kary powrócił do Brazylii. W grudniu 2012 - jeszcze jako więzień - został zakontraktowany do klubu Sao Paulo FC. W 2015 roku zasilił klubu, a na boisko powrócił 9 sierpnia 2015 w derbowym meczu przeciwko Corinthians Paulista.
W 2017 roku podpisał trzyletni kontrakt z Vasco da Gama.
Czytaj także:
Wyszedł z klubu i bił przypadkowych ludzi. Skandalista nie może wyjść na prostą
"Pędził jak szalony". Zabił niewinnego człowieka i zbiegł z miejsca wypadku