Rząd postanowił przeznaczyć duże pieniądze na sport. Niestety nie na rozwój sportu amatorskiego i młodzieżowego. Będzie to kasa wpompowana w prywatne przedsiębiorstwa, głównie kluby PKO Ekstraklasy. Kasa, która pójdzie na rozwój (podobno) profesjonalnego sportu.
Według portalu Interia, pieniądze będą dostawały kluby za awans do pucharów, za miejsca w tabeli i tak dalej.
"Corocznymi bonusami mają więc być nagradzane trzy pierwsze drużyny Ekstraklasy, a także zdobywca Pucharu Polski (...) O ile za trwający sezon 2021/22 ma to być 8 mln zł dla mistrza Polski, po 5 mln zł dla wicemistrza i trzeciej drużyny ligi oraz 6 mln zł dla zdobywcy Pucharu Polski, o tyle od rozgrywek 2022/23 kwoty wzrastają. Mistrz, który wystartuje w kwalifikacjach do Champions League, otrzyma aż 30 mln zł. Po ok. 20 mln zł dostaną kluby startujące w eliminacjach Ligi Europy, a triumfator Pucharu - ok. 25 mln zł."
ZOBACZ WIDEO: Co oni zrobili?! Takiego rzutu wolnego jeszcze nie było
Tak naprawdę mamy do czynienia z programem typowo wizerunkowym, PR-em. Nie powiem, że tanim, bo akurat bardzo drogim. Program rządowego wsparcia dla polskiego sportu powinien nazywać się: "Jak łatwo przepuścić kilkaset baniek".
Rząd i Ministerstwo Sportu kompletnie nie rozumieją, na czym powinno polegać wsparcie dla sportu. Nie rozumieją też, na czym polegają faktyczne problemy sportu. Ich myślenie jest proste: "Masz tu kasę i sobie kup". To myślenie krótkowzroczne, chwilowe, na tu i teraz. Nie ma nic wspólnego z prawdziwym rozwojem. Nie jest to oczywiście program wyłącznie zły. Ma swoje plusy. Znajdą się też pieniądze na tzw. nowoczesne centra naukowo-badawcze - ma to być 150 mln.
Ale żeby plusy nie przysłoniły minusów, spójrzmy na fakty. Polska jest dziś w europejskim ogonie, jeśli chodzi o amatorskie uprawianie sportu. Według ostatnich dostępnych badań, mniej niż 25 procent Polaków uprawia sport. Są w Europie kraje, gdzie sport regularnie uprawia ponad 60 procent społeczeństwa.
Poważnym problemem w Polsce jest nadwaga i otyłość. I o tym też pisaliśmy wielokrotnie, ale nie zaszkodzi przytoczyć jeszcze raz. Wg. NFZ aż 25 procent mężczyzn i 23 procent kobiet cierpi na otyłość i odpowiednio 68 procent mężczyzn i 53 procent kobiet ma nadwagę.
W Polsce brakuje programów promujących masowe uprawianie sportu - co też się składa na przytoczone wyżej dane. Pandemia nie poprawi tej sytuacji. Zresztą już wcześniej z klas 1-3 wychodziły dzieci zapuszczone, zaniedbane, prowadzone przez przypadkowych nauczycieli.
To jest jedna strona medalu. Druga jest taka, że w polską piłkę od lat pompuje się coraz więcej pieniędzy a ona i tak jest na dnie. Budżety klubów są coraz wyższe, kontrakty telewizyjne też, wszystko idzie do przodu. Poza tym, co najważniejsze – poziomem sportowym.
Wniosek jest prosty: nie ma takich pieniędzy, których polski działacz sportowy nie potrafiłby przepalić w piecu. Kiedyś mówiliśmy, że polską piłką rządzą leśne dziadki. Na ich miejsce wskoczyli wspaniali menedżerowie w garniturach od najlepszych włoskich projektantów odmierzający czas do meczu ligowego na swoich pięknych szwajcarskich zegarkach. Efekt taki, że opakowane wszystko jest pięknie, ale sportowo zaliczyliśmy spektakularny zjazd, jakiego nie powstydziliby się Beat Feuz czy Lindsey Vonn.
Oczywiście większe pieniądze to możliwości lepszych ruchów, ale za długo w tym siedzimy, żeby wiedzieć, że nic z tego nie będzie. Kibice w Polsce w większości już dawno zrozumieli, że ile byś nie dosypał do klubowej kasy, to niewiele to zmieni. Patrzymy na Anglików, Niemców, myślimy, że nigdy ich nie dogonimy, bo oni to mają wielkie pieniądze. Ale prawda jest taka, że nas w klasyfikacjach lig europejskich wyprzedzają ligi, gdzie są znacznie mniejsze pieniądze.
Pieniądze, które zostaną dosypane do portfeli prywatnych przedsiębiorców. To kasa, która może pozwoli na podpisanie kilku przepłaconych piłkarzy więcej, ale nie są to pieniądze, które pozwolą się nam liczyć na rynku międzynarodowym. Przez cztery sezony rząd wpompuje w polską piłkę ligową 300 mln złotych. Przedstawiane jest to jako przełom! Hm, tyle wydał w tym oknie transferowym np. londyński Tottenham Hotspur.
Dlatego dosypywanie kolejnych pieniędzy bogatym właścicielom klubów oznacza tak naprawdę palenie w piecu pieniędzmi podatników. Polski sport potrzebuje wsparcia i dobrych programów na dole.
Przykładowo mała Słowenia w latach 80. (jeszcze jako część Jugosławii) wprowadziła program rządowy SLOFIT, dzięki któremu Słoweńcy mają zdrowe i wysportowane społeczeństwo. To program polegający na regularnych testach i co za tym idzie informacjach do rodziców na temat zdrowego trybu życia. Słowenia ma 2 miliony mieszkańców a są od nas lepsi w piłkę ręczną, koszykówkę, hokeja i niewiele słabsi w piłkę nożną. Nie zrobili tego, ładując forsę do kieszeni prywatnych przedsiębiorców, właścicieli Olimpii Lublana, NK Domzale czy innego klubu, ale pompując kasę w sport amatorski i sport dzieci.
Spójrzmy na Islandię. Malutki kraj, który w piłce nożnej w ostatniej dekadzie ma niewiele mniejsze sukcesy od naszych, liczy się w piłce ręcznej, zakwalifikował się niedawno dwukrotnie do mistrzostw Europy w koszykówce. A to kraj mający tylu mieszkańców co Bydgoszcz. Tyle tylko że wiele lat temu wpompowano duże pieniądze w sport amatorski i młodzieżowy. Każdy dzieciak musiał uprawiać pływanie i dowolnie wybraną inną dyscyplinę sportu (spośród kilku wskazanych). A przecież te pieniądze rząd mógłby dać właścicielom klubów KR, Vikingur czy Stjarnan. Wtedy islandzkie kluby kupiłyby sobie 30-letnich zawodników ze Słowacji i może przeszłyby dwie rundy dalej w eliminacjach do europejskich pucharów.
Zamiast tego Islandczycy zainwestowali w młodzież, do klubów sportowych uczęszcza ponad 90 procent dzieci. To znaczy tyle, że jeśli ktoś ma talent, zostanie wyłowiony. To podstawa sukcesu. Masowość, jakość szkolenia i selekcja. W Polsce niestety to są wciąż rzeczy z pogranicza czarnej magii.
Zobaczmy też na Danię. Tam inwestuje się ogromne pieniądze choćby w infrastrukturę sportową. W samej Kopenhadze jest dziś ponad 120 ogólnodostępnych pełnowymiarowych boisk, z których mogą korzystać i amatorzy, i małe kluby sportowe. Ile jest na przykład takich boisk w naszej stolicy? ZERO!
Tu są kierunki do inwestowania. Wychowujmy mistrzów, zamiast ściągać emerytowanych średniaków. Za 10 lat przyniosłoby to znacznie większe efekty, niż władowanie do prywatnej kieszeni kolejnych 20 albo 30 mln złotych, które zostaną wydane na pensje 30-letnich anonimowych emerytów sportowych, dla których ludzie i tak nie przyjdą na stadion.
Niestety, w Polsce od lat niewiele się zmienia, wciąż PR jest ważniejszy niż wieloletni plan rozwoju. Premier ma dobrych doradców od wizerunku, ale niestety słabych, jeśli chodzi o programy dla sportu.