"Lewy" tak nas wszystkich rozpieścił tym, że co chwila walczy o jakiś prestiżowy tytuł w jednym czy drugim plebiscycie, że już trochę trudno emocjonować się tym, czy w kolejnym konkursie "piękności" będzie pierwszy czy drugi. Pewnie, że wszyscy chcemy, żeby wygrał, bo zawsze chcemy, żeby wygrał nasz, Polak. I to jest w sumie zrozumiałe: podbijamy sobie bębenek narodowej wielkości, zaspokajamy własne ego, pewnie też po części leczymy kompleksy i liżemy stare rany z całych dziesięcioleci, gdy Polaków na takie salony nie zapraszano. Bo byliśmy za słabi.
Ale dzisiaj mamy tego "rodzynka", wiec czujemy się silni i czujemy, że jesteśmy w elicie, czyli na właściwym miejscu. Zupełnie nie chcemy pamiętać, że Lewandowski to - niestety - przypadek w polskim futbolu odosobniony. Żaden inny Polak - w przewidywalnej przyszłości - nie jest w stanie do tych salonów nawet się zbliżyć, stanąć choćby w przedsionku takich imprez jak The Best FIFA Awards czy Złota Piłka "France Football". Powinno nas to trochę martwić, zważywszy że Robertowi właśnie leci 34. rok życia. Ale dopóki "Lewy" wygrywa, wolimy wołać "chwilo trwaj" i walić w patriotyczny bęben.
Podobnie jest z indywidualnymi rekordami strzeleckimi Roberta, których pewnie pobił już z pięćset i jeszcze z pięćset pobije. Praktycznie po każdym meczu dowiadujemy się, że Lewandowski pobił jakiś kolejny, nieziemski rekord, i aż się czasem dziwię, kto wymyśla i zbiera te wszystkie rekordy, bo przecież o połowie z nich większość z nas nigdy wcześniej nie słyszała. Ale rekordy Roberta oczywiście są istotne i potrzebne, bo dzięki nim też nam się robi na sercu cieplej.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: takiego wejścia na stadion jeszcze nie widzieliście!
A ja bym te wszystkie - tak ważne, prestiżowe - rekordy i tytuły zamienił na jeden jedyny - tylko jeden i wcale nie chcę więcej - sukces Lewandowskiego z reprezentacją Polski. Bo do tej pory największym osiągnięciem najlepszego piłkarza świata w kadrze pozostaje ćwierćfinał mistrzostw Europy w 2016 roku. Co ani naszych, ani Roberta ambicji nie zaspokaja. A wręcz przeciwnie, pozostawia poczucie sporego niedosytu.
Bez sukcesu z reprezentacją te wszystkie tytuły w plebiscytach, te seryjnie bite rekordy skuteczności strzeleckiej, zdadzą się psu na budę. Do historii polskiej piłki przeszli ci, którzy potrafili pokazać swą wielkość w kluczowych momentach, na przykład na mundialach: Grzegorz Lato, Kazimierz Deyna czy Zbigniew Boniek.
Patrzymy na "Lewego" i mamy nieodparte przekonanie, że on już przerósł klasą sportową tamtych starych mistrzów, tyle tylko że z reprezentacją kompletnie nie potrafi tego potwierdzić. Co akurat jest bardziej kamyczkiem do ogródka kolegów "Lewego" z kadry, niż do niego samego. No ale prawda jest taka, że Robert z reprezentacją nic nie ugrał. Na dużych turniejach był zaskakująco bezradny, choć oczywiście strzelał piękne gole na przykład Szwecji w ostatnim Euro, jakby nie był tym samym wielkim Lewandowskim z Bayernu, jakim go zna cały świat.
Pod koniec marca Robert stanie do najważniejszego sprawdzianu w ostatnich latach, do meczów barażowych o wejście do mistrzostw świata, które zostaną rozegrane w Katarze. I dopiero tutaj Lewandowski może zrobić milowy krok ku nieśmiertelności.
O ile rekordy i plebiscyty mnie nie grzeją, o tyle batalia o mundial rozpala mnie do czerwoności. Bo do historii nie przechodzi się w smokingu i z muszką pod szyją. Legendą zostaje się w spoconej koszulce z białym orzełkiem na piersiach. O ile obok tego orła zawiśnie... medal.
Że co? Że to mrzonki i marzenia? Tak, pewnie że tak. A czy kiedyś marzeniem nie było to, by Polak był wybierany najlepszym piłkarzem świata? Czy nawet jeszcze kilka lat temu ktoś z was był w stanie sobie wyobrazić, że Lewandowski będzie piłkarzem z tej samej półki co Messi albo Cristiano Ronaldo? Ba że będzie tych gigantów zostawiał w pobitym polu?
Pisałem o tym w książce "Lewandowski. Jak wygrać marzenia", że po karierze Roberta zostanie nam ważna spuścizna, swoiste dziedzictwo, które pozostawi potomnym. Kolejne pokolenia młodych ludzi w Polsce - niekoniecznie piłkarzy czy sportowców, ale ogólnie rzecz biorąc tych najambitniejszych - będą studiować na przykładzie Lewandowskiego, jak odnaleźć drogę do sukcesu. Jakich dokonać wyborów, jakie podejmować decyzje, jakich nie bać się wyrzeczeń, żeby zajść tak daleko, na sam szczyt. I z kariery Roberta już można czytać jak z otwartej księgi. Te rady są konkretne, bez lania wody, choć oczywiście nie są receptą na sukces dla każdego.
Te prawdy są uniwersalne: że w sporcie nie ma drogi na skróty; że talent nic ci nie da, jeśli nie dołożysz do niego pracy; że bez wiary w siebie i konsekwencji niczego się nie osiągnie; są porady jak szukać motywacji do pracy; jak ważny jest trening; czego uczą nas porażki itp.
Pewnie gdzieś już te prawdy słyszeliście. Tak, one nie są odkrywcze, nie są wyjątkowe. Wyjątkowe jest to, że jeden człowiek - Robert - potrafił zastosować je wszystkie jednocześnie, w tym samym czasie i był w tym do bólu konsekwentny.
Żeby ta spuścizna po Robercie w pełni dotarła pod strzechy i była lepiej słyszana, to "Lewy" musi te sukcesy odnoszone w smokingach zamienić na te wygrywane w koszulce z orłem na piersi. Słowa uczą, ale przykłady pociągają. Stawiajmy Lewemu wymagania na miarę jego talentu. Plebiscyty są ważne, ale do historii przechodzą bohaterowie z medalami na szyi.
Czytaj także:
Panie i panowie, oto najlepszy piłkarz świata!
O włos! Znamy szczegółowe wyniki FIFA Best