"Żyć trzeba umić, a nie kitrać jak frajer" - rapuje "Sokół", ale akurat Mariusza Piekarskiego uczyć tego nie musi. To kolorowy ptak, jeden z największych nie do końca spełnionych polskich talentów piłkarskich. Czerpał i znów czerpie z życia pełnymi garściami. Był czas, że nie miał na czynsz i pożyczał nawet, by doładować kartę w telefonie.
Dziś lata po Europie prywatnym odrzutowcem i pociąga za sznurki w polskiej piłce. - Jedni wrzucają zdjęcia jajecznicy, inni jak stoją nad wodospadem. Ja wrzucam foty jak ruszam w podróż. Nie chcę wzbudzać złych emocji - chcę pokazać, że warto pracować, że trzeba wierzyć w sukces, mieć cele i marzenia. I nie wstydzę się tego, że doszedłem do jakichś pieniędzy - tłumaczy.
W jego stajni są reprezentanci Polski i sam Czesław Michniewicz - od poniedziałku opiekun drużyny narodowej. Chwali się, że dał zarobić Legii ponad sto milionów złotych, a kolejne zarządy klubu słuchają jego głosu doradczego. Stanisława Czerczesowa podpowiedział szefom klubu "między tatarkiem a winkiem". Również Michniewicz przejął Legię z jego polecenia. Przysług za umieszczenie klienta w fotelu selekcjonera sobie nie przypisuje.
ZOBACZ WIDEO: Jaki będzie sztab Michniewicza? Znamy szczegóły
- Selekcjonera wybrał prezes Kulesza i zarząd PZPN - podkreśla. Zawsze uśmiechnięty, z południowym luzem, ale gdy dziennikarze zadają Michniewiczowi niewygodne pytania o przeszłość, nazywa to "szczekaniem". - A jak to inaczej nazwać? Wolę, żeby pies mnie raz ugryzł niż przez rok stał mi pod oknem i szczekał - broni się.
Król życia
Jeśli życie bywa jak przejażdżka kolejką górską, to on wykupił dożywotni karnet na King Da w New Jersey. W krótkim czasie dwa razy przeszedł drogę od pucybuta do milionera. Za pierwszym razem jego sen ziścił się w Brazylii. Jako piłkarz III-ligowej Polonii Gdańsk dorabiał w stoczni. Po transferze do ekstraklasowego Zagłębia Lubin nie było lepiej.
- Ledwo wiązałem koniec z końcem. Jak jechałem do domu z Lubina, to z powrotem brałem od mamy słoiki oraz pieniądze na paliwo. Brakowało mi na jedzenie. Jako piłkarzowi Ekstraklasy - wyznał niedawno. Zarabiał wtedy trzy tysiące dolarów rocznie. I nagle z tej ponurej rzeczywistości połowy lat 90. w Polsce trafił do bajkowej krainy.
Trzy lata po rozwożeniu wody meleksem po stoczni w Gdańsku zagrał na najsłynniejszym stadionie na świecie. Wybrał się z kadrą U-23 na tournee po Ameryce Południowej. W Cariacice Polska uległa Brazylii 1:3, ale Piekarski na tle Roberto Carlosa, Rivaldo czy Ronaldo wypadł tak dobrze, że zainteresował się nim sam Juan Finger.
To był potężny agent, który przeprowadził transfer Luisa Figo z Barcelony do Realu. Umieścił w Madrycie też Robinho. Piekarskiego wykupił z Zagłębia za 270 tys. dolarów i via Rentistas Montevideo zacumował go w Atletico Paranaense w Kurytybie. Debiut? Przeciwko Flamengo na legendarnej Maracanie.
- Dostałem kontrakt na 200 tys. dolarów rocznie. Część dostałem z góry i można było szaleć. Ja takich pieniędzy nawet na filmach nie widziałem. Nie byłem na to mentalnie gotowy. Koledzy z drużyny myśleli, że pochodzę z bogatej rodziny, bo bardzo dużo wydawałem - wspomina.
Jak "Wielki Szu", nie kolekcjonował pieniędzy, tylko żył. Grał w Brazylii trzy lata. Fortunę wydał m.in na... telefon satelitarny w samolocie. - Chciałem zobaczyć, jak to działa. Karta szła przez słuchawkę i sobie rozmawiałem z Polską. Dla małolata to frajda. Życie sprawiało dużo radości - mówi z właściwym sobie wdziękiem.
Był królem życia. Za grę zbierał świetne recenzje. W szatni Flamengo, największego klubu w Ameryce Łacińskiej, siedział dosłownie obok legendarnego Romario, mistrza świata 1994 roku. - Najlepszy na boisku, najlepszy na parkiecie. Dużo nie tańczył, ale był konkretny - uśmiecha się.
Nie oszczędzał na samochodach, które zmieniał co kilka miesięcy. Przez całą karierę doliczył się ich 25. W Brazylii zainwestował w dyskotekę, choć nie widział jej na oczy. Gdy kryzys walutowy sprawił, że wartość brazylijskiego reala w stosunku do dolara spadła trzykrotnie, nie musiał się zbytnio martwić, bo zgłosiła się po niego Bastia. Dostał najwyższy kontrakt we francuskim klubie.
A na Korsyce miał... lokaja ("To był chłopak z Białegostoku. Był mi winny trochę kasy, to odpracował") i trzy samochody równocześnie. BMW, porsche i peugeota 406 z klubu. - Peugeotem zwoziłem śmieci, bo mieszkałem na wzniesieniu, a kontener postawili dużo niżej - opowiadał beztrosko.
Gdy dotkniesz dna, odbijaj się
We Francji zaczęły się jego problemy ze zdrowiem. Do tego przed drugim sezonem podpadł trenerowi, przedłużając sobie wakacje o tydzień. Zatęsknił za Polską i uznał, że w Legii Warszawa odbuduje formę i przeczeka gniew trenera. Został przy Łazienkowskiej trzy lata. Do wielkiej piłki już nie wrócił. Przynajmniej jako zawodnik.
Odchodząc z Bastii, zrezygnował z 1,5 mln dolarów rocznej pensji. W Legii zarabiał dziesięć razy mniej, ale poziomu życia nie obniżył. W mieszkaniu urządził sobie siłownię, wstawił do niego solarium. A gdy wylądował w Warszawie, samochód kupił jeszcze na Okęciu. Mitsubishi 3000 GT. - Żeby się czymś poruszać. Miałem jeździć taksówką? - pytał.
Pomógł Legii zdobyć mistrzostwo Polski (2002), ale tyle samo czasu co na boisku, spędził w gabinetach lekarskich. Mógł trafić do stawiającego fundamenty pod potęgę Szachtara Donieck, ale transfer uniemożliwił uraz. Wylądował na Cyprze, ale szybko wrócił z kolejną kontuzją. I w wieku 27 lat został zmuszony do zakończenia kariery.
Zderzenie z "życiem po życiu" było brutalne. Uzbierana w trakcie kariery kupka zaczęła topnieć, bo nie spodziewał się, że zostanie emerytem w tak młodym wieku: - Miałem 27 lat, gdy ostatni raz dostałem pieniądze z klubu. Już nie ma "kap, kap" co miesiąc. Trzeba było się nagle, z dnia na dzień ogarnąć.
- Na koncie była bieda. Zawitała do mnie "Golec uOrkiestra". Od Jacka Zielińskiego wynajmowałem mieszkanie na Tarchominie i nie płaciłem za nie przez rok. Tysiąc złotych miesięcznie, a nie było mnie stać. Pożyczałem pieniądze, żeby doładować kartę "Sami Swoi", bo ledwo wiązałem koniec z końcem - nie ukrywa.
- Nie stać mnie było prawie na nic, ale nie panikowałem. Wiedziałem, że swoją wiedzę skonsumuję. Bo byłem lekkoduchem, ale też sporo przeżyłem, wielu ludzi poznałem, zawsze byłem sprytny. Byłem pewny, że sobie poradzę - mówi.
Głowę do interesów na mniejszą lub większą skalę miał od zawsze. Jako nastolatek trudnił się m.in. kontrabandą. Z Markiem Citką przemycali Marlboro z Polski do Niemiec: - Przed granicą nakładaliśmy kartony na siebie i owijaliśmy się bandażami. Ależ w tym było gorąco! A my jeszcze zakładaliśmy jakieś kurtki, żeby nic nie było widać. Zarabialiśmy sporo jak na 15-letnich małolatów.
Odświeżył kontakty i za ostatnie (albo pożyczone) pieniądze ruszył do Brazylii szukać piłkarzy. Wrócił z Edsonem i Rogerem, którzy podbili Ekstraklasę w barwach Legii. Ten drugi trafił nawet w reprezentacji Polski. To uwiarygodniło Piekarskiego na rynku i otworzyło mu drzwi do nowego życia.
Wielu piłkarzy roztrwoniło fortuny, które podnieśli z murawy. Niewielu udało się dorobić jej drugi raz. Piekarski w "życiu po życiu" radzi sobie lepiej niż na boisku. - Chcę dobrze i wygodnie żyć, ale nikt mi niczego nie przyniósł na tacy. Nie miałem, ale chciałem mieć. Szukałem sposobu, jak zarobić, jak wrócić do poziomu z czasów gry w piłkę. Nie załamywałem się, nie poszedłem w alkohol, nie zabiłem się. Wierzyłem, że zrobię w końcu transfery, dzięki którym wyjdę na prostą - mówi.
Rosyjska ruletka
Dziś kieruje agencją UNIDOS - jedną z największych grup menedżerskich w Polsce. Sam jest najbardziej wpływowym agentem w kraju. Bo jak inaczej nazwać kogoś, kto wskazuje trenerów Legii Warszawa, ściąga zagranicznego inwestora do Lechii Gdańsk czy reprezentuje selekcjonera reprezentacji Polski?
W jego stajni są reprezentanci kraju. Obecni jak Sebastian Szymański, Karol Świderski, Jacek Góralski, Maciej Rybus czy Damian Szymanski i byli jak Michał Pazdan czy Artur Jędrzejczyk. W przeszłości przeprowadzał też transfery Kamila Grosickiego czy Igora Lewczuka.
Kierunek Lyon i starcie Orłów Nawalki OL Rybka -Rennes Turbo Grosik pic.twitter.com/D23i27DFPb
— Mariusz Piekarski (@sportmar_mario) December 11, 2016
Mówi się o nim, że kiedy robi interesy, to zarabiają wszyscy dookoła. Asystentowi wypłacił kiedyś 38 tys. zł premii, bo bonus był uzależniony od jego zysku. Nie żałował, nie próbował wykręcić się z umowy. Jego podopieczni też nie mogą narzekać na zarobki. Lgną do niego, bo wiedzą, że zadba przede wszystkim o ich interesy. Z Jędrzejczyka uczynił najlepiej opłacanego piłkarza w historii polskiej ligi.
A na zarzuty, że transferuje swoich klientów głównie do Rosji i do innych wschodnich lig, odpowiada: - Traktujmy zawód piłkarza właśnie jako zawód. Oni nie grają dla przyjemności czy chwały. Piłka może im pozwolić urządzić sobie życie, a często ich dzieciom i wnukom. Kolejne pokolenia mogą żyć z tego, co wypracuje dziadek. Razem ze mną.
Nie chce, by jego podopiecznych po zejściu z boiska spotkało to, co jego: - Rybus uczciwie pracował na to, że dziś jest zabezpieczony finansowo. Jeśli jego syn będzie miał dzieci, to i one pewnie będą żyły z tych pieniędzy. Nie ma w tym nic złego. Im więcej zadowolonych ludzi na świecie, tym mniej jadu i hejtu. Nie zajmują się głupotami, bo są spełnieni. To recepta na szczęśliwe życie. Ja jestem lekarzem, który ją wypisuje.
A realizować można ją wszędzie. Nawet w Czeczenii za pieniądze Ramzana Kadyrowa, lokalnego dyktatora, namiestnika Moskwy, któremu przypisuje się torturowanie przeciwników politycznych czy zlecenie zabójstwa dziennikarki Anny Politkowskiej. W jego Tereku/Achmacie Grozny Piekarski umieścił Macieja Rybusa, Marcina Komorowskiego, Konrada Michalaka i Damiana Szymańskiego.
- Klubem zajmuje się człowiek-lord, prawa ręka Kadyrowa. Samego Kadyrowa nie poznałem, nie miałem z nim kontaktu - zastrzega. A jego piłkarzom życie w Czeczenii i rozterki związane z grą w klubie Kadyrowa rekompensowały zarobki i niecodzienne bonusy. Maciej Rybus na przykład po wbiciu w dniu urodzin dwóch goli Dynamu Moskwa dostał... mercedesa.
Między tatarem a lampką wina
Kadyrowa nie poznał ("A chciałbym"), za to z wizyt w Groznym została mu znajomość ze Stanisławem Czerczesowem. W 2015 roku to właśnie za jego sprawą Rosjanin trafił na Łazienkowską 3.
- Gdzieś tam w luźnej rozmowie - między tatarem a lampką wina - podałem jego nazwisko. Ludzie lubią sobie przypinać ordery, ale nikt przede mną nie wypowiedział tego nazwiska w kontekście Legii. Czuję się architektem sprowadzenia Czerczesowa i nikt tego mi nie zabierze - podkreśla.
Dobra atmosfera:) pic.twitter.com/2jziCFi6p9
— B(L)1916 (@BL_1916) October 6, 2015
Czerczesow poprowadził Legię do dubletu na stulecie istnienia. Piekarski ma również swój udział w mistrzostwie z 2006, do którego dużą cegłę dołożyli Edson i Roger. Maczał też palce w ostatnim tytule i powrocie Legii do Europy. To z jego polecenia na ławkę klubu z Warszawy trafił Michniewicz.
Jeszcze wtedy formalnie nie był klientem jego agencji. Teraz podkreśla, że są przyjaciółmi, a papier w ich relacji nie ma większego znaczenia. Z Michniewiczem znają się 29 lat. Poznali się w Polonii Gdańsk. Nowy selekcjoner odszedł z niej do Amiki Wronki, w której poznał osławionego Ryszarda F. Jego kontakty z uznawanym za ojca chrzestnego piłkarskiej mafii "Fryzjerem" wzbudzają kontrowersje. Więcej TUTAJ.
Piekarski ma luz i duży dystans. Nie ma w środowisku osoby, która powiedziałaby o nim więcej złego niż dobrego. Ma długi lont, ale też potrafi eksplodować. Działania dziennikarzy, którzy chcą drążyć temat związków Michniewicza z Forbrichem, nazwał na Twitterze "szczekaniem", co odbiło się szerokim echem.
Zawsze macie problem,myślę że od jutra trzeba zacząć to do czego został powołany więc bierzcie się do roboty dzisiaj i działajcie zamiast szczekac ciągle
— Mariusz Piekarski (@sportmar_mario) February 1, 2022
- Może zabrzmiało to mocno... - mówi nam Piekarski, dodając: - Ale występ Szymona Jadczaka na konferencji też był mocny. Poza tym jak to inaczej nazwać? Wolę, żeby pies mnie raz ugryzł niż przez rok stał mi pod oknem i szczekał.
- Nie ma dowodów, nie ma zarzutów, a cały czas kręcimy się wokół tego, że rozmawiali. Każdy z nas zna takich ludzi, którzy męczą telefonami, którzy mówią różne rzeczy... Jeśli ktoś rozmawiał z kimś, kto trafił do więzienia, to nie znaczy, że szedł jego drogą. Pytacie, o czym rozmawiali, a liczy się to, co zrobił. To jest najważniejsze - kończy Piekarski.
Archiwalne wypowiedzi Mariusza Piekarskiego pochodzą z książki "Szamo", wywiadów dla "Magazynu Futbol", "Przeglądu Sportowego", kanału "Foot Truck" oraz portali legia.net i futbolfejs.pl.