Rzucają broń? "Matki płaczą nad synami, którzy wracają w trumnach"

PAP/EPA / Na zdjęciu: Kijów
PAP/EPA / Na zdjęciu: Kijów

- Przedwczoraj pocisk uderzył niedaleko domu brata. A gdy coś upadnie na podłogę, trzyletnia wnuczka żony od razu chce biec do piwnicy. Będzie walczyć z traumą długo po zakończeniu wojny - mówi nam Andrzej Michalczuk.

W tym artykule dowiesz się o:

Urodzony w Kijowie piłkarz był ważnym ogniwem wielkiego Widzewa. W latach 1992-2002 wychowanek Dynama rozegrał dla łodzian 223 spotkania. Sięgnął po dwa tytuły mistrza kraju, występował też w Lidze Mistrzów. Po zakończeniu kariery został w Polsce, pracuje dziś w firmie produkującej namioty.

Na łamach WP SportoweFakty Michalczuk opowiada o koszmarze wojennym najbliższych. Jego brat wraz z rodziną nadal są w Kijowie. Codziennie budzą ich wybuchy. Żona ze swoją córką i wnuczką uciekły ze stolicy na zachód kraju.

- Najbardziej żal mi dzieci. Nie zapomnę scen, które zobaczyłem na dworcu w Warszawie. Jestem stary chłop, a nie potrafiłem powstrzymać łez - opowiada były piłkarz.

ZOBACZ WIDEO: Poruszające sceny z kijowskiego metra. Ukraińców odwiedził mer miasta


Dariusz Faron, WP SportoweFakty: Wojna rozdzieliła wiele rodzin. Jak jest u państwa?

Andrzej Michalczuk, wychowanek Dynama Kijów, były zawodnik Widzewa Łódź: Jestem w Łodzi, natomiast żona ze swoją córką i wnuczką przebywają w Ukrainie. Pamiętam, jak zadzwoniła wczesnym rankiem, że zaczęła się wojna. Obudziły ją wybuchy, w mieszkaniu trzęsły się szyby. Uciekły z Kijowa na zachód kraju. Wydaje mi się, że są teraz w bezpiecznym miejscu. Codziennie rozmawiamy telefonicznie. Słyszę w głosie żony ogromny niepokój. Chciałaby jak najszybciej wrócić do Kijowa, więc na razie do mnie nie dołączy. W stolicy mam brata z córką i synem. Mieszkają niedaleko wyjazdu na Irpień i Hostomel, gdzie toczą się ciężkie walki. Dzwoniłem do nich kilka godzin temu, cały czas słychać wybuchy. Dwa dni temu w budynki na Obołoniu trafiły rakiety. Jedna uderzyła blisko domu brata.

Nie uciekają? 

Namawiałem bratanicę, Lenę, żeby przyjechała do Polski, ale powiedziała, że nie zostawi ojca. Z kolei bratanek, 23-letni Siergiej, wstąpił do obrony terytorialnej. Pytam go, czy dostał broń, a on na to: "wujek, jeśli Rosjanie tu przyjdą, będę ich dusił gołymi rękami!". Brat i szwagierka oczywiście się martwią, ale ich syn zdecydował, że chce walczyć i trzeba to uszanować. Poza tym nie każdy członek obrony terytorialnej codziennie chwyta za karabin. Można też działać w transporcie czy pomagać w budowaniu okopów. Właśnie tym ostatnio zajmował się bratanek.

Jak rodzina radzi sobie psychicznie?

Jakkolwiek to zabrzmi, do wojny można się przyzwyczaić. Na początku bliscy uciekali do piwnicy, gdy tylko zawyła syrena. Teraz najpierw patrzą w okno, alarm nie wywołuje paniki. Najgorzej jest z dziećmi. Wnuczka żony ciągle płacze, nie może spać. Bardzo się o nią martwię, ma dopiero trzy latka. Ostatnio w mieszkaniu coś spadło na podłogę, a Margerita podskoczyła i krzyknęła: "Babciu! Uciekajmy!". Gdy przyjeżdżałem do Kijowa, zawsze zabierałem ją na spacer. Nieraz wskazywała samolot na niebie i mówiła: "Dziadzio takim leci!". Była bardzo wesołą dziewczynką, ale niedawno jej bezpieczny świat przestał istnieć. I nawet nie ma jak jej wytłumaczyć, dlaczego tak się stało. Trudno uwierzyć, że takie rzeczy dzieją się w XXI wieku w Europie.

Wojna odcisnęła już na niej silne piętno.

Tak. Dla takich maluchów koszmar nie skończy się wraz z ostatnim wystrzałem. To będzie wieloletnia trauma. Ostatnio pojechałem na Warszawę Wschodnią, żeby odebrać znajomych córki i pomóc im znaleźć mieszkanie. Okropny widok. Podjeżdża pociąg, w środku głównie kobiety i dzieci. Siedzą cicho, patrzą zdezorientowani. Niektórzy nie wiedzą nawet, czy wysiąść. Znajomi przybyli z czterema dziewczynkami i jednym chłopakiem, dzieci mają od dwóch do jedenastu lat. Maluchy tuliły się do mamy, chowały za torbami. Widać było, że bardzo się bały. Uśmiechnęły się dopiero, gdy zobaczyły rówieśników bawiących się na dworcu zabawkami. Jestem stary chłop, ale kiedy obserwowałem tę scenę, nie mogłem powstrzymać łez. Coś strasznego...

Jak według relacji pana najbliższych wygląda teraz codzienność w Kijowie?

Niektóre sklepy maja spore problemy z dostawą towarów, ale można dostać podstawowe produkty i leki w aptece. Bratanica sprawdza na bieżąco, gdzie iść na zakupy. Nie ma co porównywać tego do Charkowa czy Mariupolu, gdzie doszło do klęski humanitarnej. W Kijowie życie jakoś się toczy. Nie wiadomo, gdzie i o której godzinie spadnie bomba, ale nie biorę pod uwagę scenariusza, że Rosjanie zdobędą naszą stolicę.

Jak ocenia pan dotychczasowy przebieg wojny? 

Putin po prostu się przeliczył. Może myślał, że skoro w Chersoniu, Charkowie czy Mikołajowie ludzie mówią po rosyjsku, będą czekać na żołnierzy z kwiatami. Wie pan, co mnie boli najbardziej? Że w Rosji duża część społeczeństwa popiera agresję na Ukrainę. Propaganda wyłączyła im mózgi. Nie mówię o wszystkich Rosjanach, ale wielu powtarza kłamstwa o operacji specjalnej i ochronie rosyjskiej ludności w Donbasie. Cieszę się, że są tacy ludzie jak piłkarz Fiodor Smołow, który publicznie sprzeciwił się wojnie. Cóż, może większość się boi. Wszyscy widzimy, jak to wygląda. Jeśli ktoś w Rosji otwarcie protestuje przeciwko napaści na Ukrainie, od razu zawija go policja. Straszą, biją i Bóg wie co jeszcze. A tymczasem rosyjskie matki płaczą nad synami, którzy wracają w trumnach. Nie dziwię się, że młodzi Rosjanie rzucają broń. W imię czego mają ginąć? 

Co pan czuje, gdy słyszy, że niektórzy żołnierze Putina rzekomo nie wiedzieli, po co jadą do Ukrainy?

W Rosji wszystko jest możliwe, ale każdy żołnierz wie, gdzie jedzie i po co. Odbyłem służbę wojskową jeszcze w czasach ZSRR. Trwała wtedy radziecka interwencja w Afganistanie. Pamiętam strach mojej mamy, bym nie został wysłany na front.

Pan się nie bał?

Grałem w piłkę w Dynamie Kijów. Obiecywano mi, że będę mógł kontynuować karierę.

Skoro ma pan wojskowe doświadczenie, nie myślał pan, by po wybuchu wojny walczyć za Ukrainę?

Myślałem. Nie mam jednak ukraińskiego obywatelstwa. Przyjaciel uświadomił mnie, że jeśli to zrobię, mogę mieć w Polsce kłopoty z prawem. Jakoś bardzo się w to nie zagłębiałem, ale mocno mnie to zniechęciło. Uznałem, że będę pomagał w inny sposób. Razem z Widzewem prowadzimy zbiórkę dla ofiar wojny, pomagam też rodakom po ich przyjeździe do Polski. 

Przed otrzymaniem polskiego paszportu był pan obywatelem Związku Radzieckiego. Często zadawał pan sobie w życiu pytanie: kim ja właściwie jestem?

Odpowiem panu anegdotą. Pamiętam, jak przenosiłem się z Chemika Bydgoszcz do Widzewa. Pojechałem na stary stadion, a potem do hotelu. Kierownik Tadeusz Gapiński w rozmowie z recepcjonistkami nazwał mnie "ruskim". Od razu zareagowałem: "Panie kierowniku, jaki ja ruski?! Ja Ukrainiec". Polska była wówczas dla mnie lepszym światem. Półki w niektórych sklepach też świeciły pustkami, ale nie tak jak w Ukrainie. Nie wybiegałem daleko w przyszłość, chciałem po prostu grać w piłkę. Nie przypuszczałem, że zdobędę dwa mistrzostwa Polski, zagram w Lidze Mistrzów, a w Polsce zostanę ponad trzydzieści lat. Jestem dumny ze swoich osiągnięć. Proszę sobie wyobrazić, że dziś o fotkę najczęściej proszą młodsi kibice. Słyszeli o mojej grze od ojców albo oglądali mnie na YouTube. Starsi mówią: panie Andrzeju, my już mamy niejedno wspólne zdjęcie.

Na zdjęciu: Andrzej Michalczuk (z prawej)/ fot. PAP/Cezary Pecold
Na zdjęciu: Andrzej Michalczuk (z prawej)/ fot. PAP/Cezary Pecold

Mówi pan, że Polska była lepszym światem. Opowie pan o dzieciństwie w Kijowie?

Rodzice pracowali w miejskim przedsiębiorstwie komunikacyjnym. Mama w administracji, a tata był kimś w rodzaju konserwatora. O pustych półkach już
wspomniałem, zresztą w latach 80. podobnie wyglądało to w Polsce. Żyliśmy skromnie, ale wielkiej biedy nie było. Nie chodziliśmy w podartych spodniach ani nie głodowaliśmy. Po lekcjach lecieliśmy z bratem, Wową, grać w piłkę. Marzyłem o grze w pierwszej drużynie Dynama. Wszyscy trenerzy w Kijowie mówili, że młodszy brat ma większy talent niż ja i osiągnie więcej. Cóż, życie potoczyło się inaczej. Bardzo bolą mnie obrazki, które dziś widzę, bo czuję do Kijowa wielki sentyment. To moje miasto.

Kiedy ostatni raz był pan w Ukrainie? 

Miesiąc przed wybuchem wojny, spędzam w Kijowie każdego Sylwestra i Święta Bożego Narodzenia. Coraz częściej myślę, że powinienem wrócić. Większość życia spędziłem w Polsce, ale to tam się wychowałem. Czuję się, jakby Rosjanin wszedł do mojego domu w brudnych butach. A gdy widzę w telewizji zbombardowane budynki, ranne dzieci... To jest masakra... Następną podróż do Kijowa planowałem na maj lub czerwiec. I wie pan co? Myślę, że dojdzie to do skutku. Wygramy tę wojnę. Ukraina będzie jeszcze silniejsza niż przed jej wybuchem. A Rosjanie długo nie wrócą do rzeczywistości sprzed ataku.

Zobacz także: 
Grecy w szoku po transferze Krychowiaka 
Polski klub na granicy wojny. Bombardowania obudziły prezesa