Mieszkańcy Lubaczowa wyszli przed domy. Obudził ich wybuch

Materiały prasowe / Z Lubaczowa widać było ostatnio bombardowanie bazy wojskowej w Ukrainie.
Materiały prasowe / Z Lubaczowa widać było ostatnio bombardowanie bazy wojskowej w Ukrainie.

Walerij Sokolenko, dawny piłkarz ekstraklasy, pracuje na dwa etaty i codziennie jest na granicy. Z Lubaczowa, gdzie trenuje, widać było ostatnio bombardowanie bazy wojskowej w Ukrainie.

W tym artykule dowiesz się o:

- Najpierw myślałem, że to burza. Ale gdy naczynia zaczęły jeździć po blacie, a okna drżeć, wyszliśmy na zewnątrz - opowiada nam Robert Machczyński, prezes Pogoni-Sokół Lubaczów. Mieszkańcy przygranicznej miejscowości o godzinie 4 nad ranem zazwyczaj śpią. Hałas i wstrząsy sprawiły, że Machczyński i wszyscy jego sąsiedzi spotkali się na ulicy przed swoimi działkami. - Obok jest poligon, z początku myśleliśmy, że to ćwiczenia. Zobaczyliśmy jednak ogromną łunę. Nikt już nie poszedł spać. Czekaliśmy na dalsze informacje - opowiada prezes zespołu z V ligi.

Okazało się, że Rosjanie w niedzielę o świcie zbombardowali ukraińską bazę wojskową w Jaworowie, 40 kilometrów od Lubaczowa. W polskim mieście wybuchy zarejestrowała kamera. Prezes Pogoni-Sokół widział to jeszcze dokładniej, bo z działki, kilometr od granicy.

Kilka osób w mieszkaniu

W Lubaczowie starają się zachować spokój. W najbliższy weekend Pogoń-Sokół wznawia rozgrywki ligi okręgowej grupy Jarosław. Drużyna walczy o awans do IV ligi, w sobotę gra na własnym boisku z Sanem Gorzyce. Drużyna trenuje zaledwie 50 minut jazdy samochodem od miejsca, w którym spadły bomby.

- Nasz bramkarz, Iwan, jest Ukraińcem. Przyjął do swojego mieszkania pięciu rodaków. Tutejszy urząd pracy zrobił dla nich zbiórkę żywnościową. My, wewnątrz drużyny, też zrobiliśmy zrzutkę. Zebrane pieniądze przekazaliśmy Iwanowi, by mógł je przeznaczyć na swoich gości - mówi nam Robert Machczyński.

Trenerem Pogoni jest znany z polskich boisk Walerij Sokolenko. To były obrońca między innymi Górnika Łęczna i Polonii Bytom. W naszej ekstraklasie rozegrał 64 mecze.

Na zdjęciu: Walerij Sokolenko/fot. Mirosław Trembecki/PAP
Na zdjęciu: Walerij Sokolenko/fot. Mirosław Trembecki/PAP

- Codziennie ktoś u mnie nocuje, później jedzie dalej - zaczyna Sokolenko. - Jest spory ruch, ale razem z rodziną i znajomymi szukamy wolnych mieszkań, żeby nikt nie spał na ulicy, żeby moi bracia mieli co jeść i czuli się bezpiecznie. Nie tak, jak na Ukrainie - opowiada nam Sokolenko.

Trener Pogoni-Sokół rozciąga dobę, jakby była z gumy. Oprócz pracy na dwa etaty, zawozi ludzi na lotnisko i dworzec autobusowy. - Od wielu lat mieszkam w Polsce. Pracuję w Pogoni, prowadzę również grupy juniorskie w SMS-ie Jarosław. Jesienią grałem jeszcze w piłkę, w Stali Łańcut, ale nie byłem w stanie wszystkiego połączyć. Teraz odbieram ludzi z granicy, szukam im mieszkań, staramy się też pomóc dzieciom - relacjonuje.

Drużyna pomaga

Prezes Pogoni nie ukrywa - mało kto koncentruje się teraz na futbolu. - W ostatnim sparingu przed rozpoczęciem rundy Iwan był myślami bardzo daleko. Wpuścił trzy gole, "farfocle", co mu się nigdy nie zdarza. Nawet go nikt nie winił. Widzieliśmy, że na boisku był tylko ciałem - opowiada Machczyński.

- Iwan tylko krąży od granicy do Rzeszowa z Ukraińcami w samochodzie - kontynuuje nasz rozmówca. - Obok orlika, tam gdzie trenujemy, znajduje się sala gimnastyczna, do której przywożone są wszystkie potrzebne rzeczy dla Ukraińców. Całą drużyną pomagamy w rozładunku towaru, nawet kosztem skrócenia treningu - relacjonuje.

- Trener też jest rozbity. Niedawno odebrał swoich rodziców, którzy zdołali uciec z Czernichowa - komentuje prezes Pogoni.

Grał tam w piłkę

Czernichów to miasto rodzinne Sokolenki. Obecnie to jedno z najbardziej zniszczonych miejsc w Ukrainie przez ataki bombowe Rosjan.

- Mama i tata dojechali do mnie trzy dni temu - kontynuuje Sokolenko. - Jestem jedynakiem, to moja najbliższa rodzina. Trochę zeszło ze mnie ciśnienie, delikatnie się uspokoiłem, ale dalej chodzę w nerwach - opowiada. - Rodzice mówili, że nigdy nie czuli takiego strachu. Ukrywali się w bunkrze. Byłem w Czernichowie latem, pomyślałem wtedy: "Ale moje miasto się zmieniło, z roku na rok jest tu coraz piękniej". Odnowili ulice, parki, ławki, wszystko zrobili dla ludzi. Nie chce mi się wierzyć w to, co widzę na zdjęciach. Przecież ja tam w piłkę grałem, między blokami. Moja szkoła, stadion, wszystko leży. To teraz ruiny - mówi.

Sokolenko przyjmuje w swoim mieszkaniu w Polsce innych Ukraińców. - Codziennie ktoś stamtąd przyjeżdża: żony kolegów, rodzice kolegów. Trudno się z Czernichowa wydostać. 800 kilometrów jedzie się 3-4 dni. Ludzie przyjeżdżają wystraszeni, opowiadają straszne rzeczy. Widzieli ciała, byli pod ostrzałem. Ja nawet nie dopytuję, bo nie chcę, żeby się tym zadręczali - mówi Sokolenko.

Piłka w tle

Robert Machczyński przekonuje, że mimo bliskości granicy, na razie nikt w klubie nie popada w panikę. - Przeszła mnie raz myśl, czy nie trzeba się będzie zaraz pakować, ale na razie staramy się żyć swoim życiem. Pomagamy, jak możemy, organizujemy paczki i gdzieś w tle, na dalszym planie, szykujemy się do pierwszego meczu rundy wiosennej w najbliższą sobotę - kończy prezes Pogoni-Sokół.

Mariusz Lewandowski o piłkarzach z Ukrainy. "Niektórzy walczą"
Grecy w szoku po transferze Grzegorza Krychowiaka. "To niemożliwe"