Rozstanie reprezentacji Polski z Paulo Sousą delikatnie mówiąc, nie należało do najprzyjemniejszych na świecie. Mówiło się, że dla prezesa Cezarego Kuleszy informacja o chęci odejścia Portugalczyka ze stanowiska selekcjonera reprezentacji Polski spadła nowemu zarządzającemu PZPN-em jak z nieba.
Widać było, że obaj panowie nie przepadają za sobą, więc Kulesza bardzo chętnie na pewno zakończyłby tę współpracę. Gdy jednak nadarzyła się okazja, zachował się tak, aby PZPN stracił na tym jak najmniej.
Sousa w momencie rozstania zrzekł się trzech kolejnych pensji, jakie zarobiłby w Polsce, dodatkowo nie dostał żadnej premii za awans na mistrzostwa świata w Katarze oraz zapłacił karę równą około połowie tego co zarobił przez 11 miesięcy pracy w Polsce.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: awantura na boisku. Trener posunął się za daleko
Według wiedzy sport.pl wynagrodzenie Sousy za prowadzenie reprezentacji Polski wynosiło około 70-80 tysięcy euro miesięcznie, co czyniło go najlepiej zarabiającym selekcjonerem w historii. Portugalczyk pobierał dwa razy większą pensję niż Jerzy Brzęczek. W momencie zerwania umowy Sousa zgodził się przelać sumę 400 tysięcy euro na konto PZPN-u w dwóch transzach, czyli więcej niż się spodziewano.
Pierwszą w styczniu oraz drugą w marcu. Marcową transzę przelał właściwie w momencie awansu kadry Michniewicza na MŚ w Katarze. Początkowo wydawało się, że tę sumę pokryje jego nowy pracodawca - Flamengo Rio de Janeiro. Finalnie okazało się jednak, że to Sousa z własnej kieszeni musiał zapłacić za swoją ucieczkę z Polski.
Zobacz też:
Coraz bliżej sprzedaży Chelsea FC. Na pomoc Ukraińcom może trafić 3 mld funtów!
Słynny piłkarz odmówił Michniewiczowi. "Swoją drogę już wybrałem"