Wielka żałoba na Śląsku. "O godz. 5:30 zadzwoniła jego żona"

Dramat w kopalni Pniówek, gdzie doszło do wybuchu, wstrząsnął Polską. Wśród ofiar jest działacz piłkarski, Dominik Godziek. – Po pierwszym telefonie od jego żony modliłem się, by wyciągnęli go żywego. Nie udało się... – mówi nam przyjaciel zmarłego.

Piotr Koźmiński
Piotr Koźmiński
Banner na budynku kopalnii Jastrzębskiej Spółki Węglowej Pniówek w Pawłowicach PAP / Zbigniew Meissner / Na zdjęciu: Banner na budynku kopalnii Jastrzębskiej Spółki Węglowej Pniówek w Pawłowicach
Dominik Godziek miał zaledwie 37 lat. Od lat jego pasją był futbol, a miejscem pracy kopalnia. Od dawna ta sama, KWK Pniówek. I to właśnie tam doszło do tragedii, która kosztowała życie co najmniej pięć osób.

W chwili, gdy piszemy te słowa, czyli w środowy wieczór, pod ziemią wciąż są uwięzieni górnicy i ratownicy. W sumie siedem osób. Akcja poszukiwawcza trwa cały czas, więc ostateczny bilans katastrofy nie jest jeszcze znany.

Niestety, co do Godzieka, szybko potwierdziły się najnowsze obawy.

– O 5:30 zadzwoniła do mnie jego żona, informując, że w kopalni był wybuch i że szukają Dominika. Nogi się pode mną ugięły, ale wtedy jeszcze wierzyłem, że uda się wydostać go żywego. Niestety, potem małżonka mojego przyjaciela potwierdziła najgorszy scenariusz – mówi nam Waldemar Wuzik, obecny prezes klubu LKS Brzeźce, z miejscowości położonej 9 kilometrów od Pszczyny.

Najpierw grał, potem prezesował

To właśnie w tym klubie grał Godziek, a potem, przez niemal 13 lat, był jego prezesem. – Czy to był mój przyjaciel? Powiem więcej: był dla mnie jak brat, którego nigdy nie miałem. Obaj graliśmy w tym klubie, choć ja jestem starszy, więc na boisku się minęliśmy. Ja byłem bramkarzem, a Dominik napastnikiem – wspomina Wuzik.

- Jakiś czas temu Dominik poprosił mnie, żebym zastąpił go w roli prezesa, bo był już trochę zmęczony tą funkcją. Niby to mały klub, niby tylko A-klasa, ale pracy zawsze było dużo. Zgodziłem się, ale pod warunkiem, że zostanie w roli wiceprezesa. I tak działaliśmy razem. Bez kłótni, bez sprzeczek. Owszem, jakaś mała wymiana zdań czasem się zdarzyła, ale to normalne. Obaj chcieliśmy tego samego - dobra naszego klubu – opowiada obecny prezes.

Dumą jest klubowa młodzież

Dumą obu działaczy stała się nie tyle drużyna seniorów, co grupy młodzieżowe. – Mamy ich siedem. Jak na mały klub, to naprawdę dobry wynik, bo oznacza setkę dzieciaków na zajęciach – wyjaśnia Wuzik. A warto podkreślić, że całe Brzeźce liczą niewiele ponad tysiąc osób.

O przyjacielu Wuzik mówi tylko dobrze. – Zawsze był otwarty, uśmiechnięty, ambitny, nie poddawał się. Staraliśmy się dawać naszemu klubowi maksimum. To nie tylko spędzone tu weekendy, ale i dwa, trzy dni w tygodniu. Nie ma co ukrywać: kosztem rodzin się to odbywało… - przyznaje obecny prezes.

Teraz, jak mówią na Śląsku, Godziek odszedł na wieczną szychtę. Tyle że stało się to za wcześnie. O wiele za wcześnie. 37-letni górnik i działacz piłkarski osierocił trójkę dzieci, dwóch synów i córkę.

Chachary zostają na ziemi

Zmarłego świetnie pamięta też Henryk Kula, prezes Śląskiego Związku Piłki Nożnej, członek zarządu PZPN. - Znałem go od 10 lat. Gdy miał 27, wciągałem go do działalności na naszym terenie. Trzy razy był wybierany do zarządu podokręgu tyskiego, co świadczy o tym, że był akceptowany. Liczyłem, że będzie jednym z tych, który kiedyś zastąpi nas, starszych - mówi nam Kula.

Kula doskonale zna blaski i cienie pracy w górnictwie. - Przepracowałem w tej branży 38 lat, pracowałem na terenie 28 kopalń Dużo przeżyłem, dużo widziałem... I jak to mówię: Pan Bucek zabiera do siebie tych najlepszych, a nas chacharów zostawia na ziemi - kończy przybity wydarzeniami z Pniówka śląski działacz.

Tragiczne wieści. Nie żyje Erwina Ryś-Ferens
Gigant wchodzi do gry o Lewandowskiego

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×