To dzieje się we Lwowie. Ukraińcy w strachu

Miron Markiewicz opowiada nam o życiu w bombardowanym Lwowie. Legendarny ukraiński trener mówi też, że mimo to nadal organizowane są turnieje piłkarskie w mieście.

Mateusz Skwierawski
Mateusz Skwierawski
Miron Markiewicz Getty Images / Na zdjęciu: Miron Markiewicz
Markiewicz stracił już na froncie kilku kolegów z piłki. Nadal walczy między innymi jego były współpracownik z klubu Dnipro Dniepropietrowsk - Wołodymyr Jezierski - obecnie szkoleniowiec młodzieżowej reprezentacji Ukrainy do lat 19. Markiewicz pomaga we Lwowie jak może. Przerobił własną restaurację na stadionie w punkt, w którym gromadzi wszystkie potrzebne rzeczy: ubrania, lekarstwa, dodatkowo kucharze z jego baru przygotowują posiłki dla potrzebujących. Wszystko to Miron Markiewicz wysyła busami na front, do miast, gdzie toczy się regularna wojna. Ale we wtorek i jego miasto zostało ostrzelane.

Lwów stara się żyć

71-letni trener prowadził niegdyś reprezentację Ukrainy, dziewięć lat pracował w Metaliście Charków, a Dnipro Dniepropietrowsk doprowadził do finału Ligi Europy w 2015 roku. Teraz przebywa z rodziną we Lwowie. Niedawno brał udział w turnieju piłkarskim. Do miasta przyjechało 30 drużyn, nawet ukraińska kadra młodzieżowa.

Markiewicz grał w drużynie oldbojów i zdobył puchar w swojej kategorii wiekowej. - Jestem już w poważnym wieku, ale zapraszają mnie, to miłe. Na boisku staram się nic nie zepsuć - uśmiecha się trener. - Mamy w planach kolejne takie turnieje, ale może nie w najbliższym czasie. Zobaczymy, co będzie po 9 maja - zawiesza głos Markiewicz.

Każdy sobie pomaga

Szkoleniowiec nawiązuje do ostatnich ataków na obwód lwowski. Rosjanie w tym tygodniu ostrzeliwali stacje kolejowe i energetyczne. Część Lwowa została bez prądu i wody. - Jest nieprzyjemnie, ale cóż - nic z tym nie zrobimy, bo takie są teraz realia - komentuje nasz rozmówca. - W trudnych chwilach każdy sobie pomaga, jednoczymy się. Nas naprawdę nie da się złamać. Spodziewaliśmy się rakiet. Nie pierwszy raz "przyleciały". Powiem panu, że my na nie czekamy każdego dnia - komentuje.

- Codziennie są po dwa lub trzy alarmy bombowe, ludzie schodzą do bunkrów. Rozumiem ich. Cywile się boją, bo w każdej chwili coś się może wydarzyć. Ja się jednak nie chowam, nie idę do schronu. Obserwuje wszystko z powierzchni - zaskakuje.

I opowiada, jak wygląda codzienne życie we Lwowie. Podczas wojny miasto było już kilkukrotnie ostrzeliwane przez Rosjan. - Oni bombardują konkretne punkty, albo miejsca powiązane z wojskiem - tłumaczy. - Nie ma wielkich zniszczeń w mieście. Nawet wojsk rosyjskich tu nie ma. Czasem, choć na chwilę, można o wojnie zapomnieć i wtedy lecą rakiety... - przerywa.

Boją się tego dnia

Mimo wszystko trener nie traci wigoru. - Już to mówiłem: oni myślą, że my ze strachu umrzemy. Wolne żarty! Niech Ruscy się boją. Teraz to oni sami nie wiedzą, co robić. Myśleli, że do nas wejdą, jak do siebie. O nie, nie. My żyjemy i żyć będziemy dalej. W maju chciałbym jeszcze w piłkę pograć, a po wojnie wrócić do zawodu trenera - przekonuje.
Miron Markiewicz podczas turnieju we Lwowie w ostatni weekend (fot. Instagram - lvivfootball) Miron Markiewicz podczas turnieju we Lwowie w ostatni weekend (fot. Instagram - lvivfootball)
- Przed jedną datą czujemy jednak spory niepokój - wraca do tematu. - Mianowicie jest w nas spora obawa, co wydarzy się 9 maja. Wtedy oni mają swoje święto, dzień zwycięstwa, fetują pokonanie Hitlera. Niestety, ale przygotowujemy się na "coś specjalnego". W Ukrainie wszyscy mówią, że tego dnia nie będzie u nas spokojnie - kończy Markiewicz.

Zamienił mikrofon na broń. Historia Wadima Skiczko - głosu Ukrainy
"Ha ha! Nie ma szans". Ależ odpowiedział Rosjanom

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×