W tym artykule dowiesz się o:
Rekordzista reprezentacji Polski pod względem rozegranych w niej spotkań kontraktu z Wisłą Kraków jeszcze nie podpisał, ale to tylko formalność (więcej o tym TUTAJ) i w poniedziałkowym meczu z Górnikiem Zabrze "Kuba" wystąpi w barwach Białej Gwiazdy po 4278 dniach przerwy. Gdy 27 maja 2007 roku żegnał się z Wisłą przed transferem do Borussii Dortmund, złożył kibicom obietnicę, że jeszcze kiedyś zagra przy Reymonta 22. Dotrzymał słowa w najlepszym możliwym momencie, bo pomógł Wiśle wizerunkowo i finansowo w najtrudniejszym momencie w jej 113-letniej historii. Nie tylko uwiarygodnił nowe otwarcie, ale też pożyczył klubowi 1,3 mln zł na przetrwanie.
Powrót Błaszczykowskiego do Wisły ma jednak wymiar nie tylko marketingowy, ale przede wszystkim sportowy. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że piłkarza o takim CV w Lotto Ekstraklasie nie było. Błaszczykowski jest 105-krotnym reprezentantem Polski, który występuje w drużynie narodowej nieprzerwanie od blisko czternastu lat - to jeden z najdłuższych stażów w historii. Był kapitanem kadry w 30 meczach, reprezentował Polskę na Euro 2012 i 2016 oraz MŚ 2018. Z Borussią zdobył dwa mistrzostwa i dwa Superpuchary oraz Puchar Niemiec, w Bundeslidze rozegrał 235 spotkań, a w rozgrywkach UEFA wystąpił 45 razy.
Teoretycznie "Kuba" jest materiałem na gwiazdę Lotto Ekstraklasy, ale historia najnowsza polskiej ligi pokazuje, że te rozgrywki mogą być bardzo niewdzięczne dla zasłużonych weteranów, którzy wrócili do kraju tuż przed emeryturą. Owszem, część z nich, jak Tomasz Frankowski, Arkadiusz Głowacki, Tomasz Hajto, Marcin Wasilewski czy Michał Żewłakow, dobrze sobie radziła, ale inni na ekstraklasie połamali sobie zęby. Kto może być przestrogą dla Błaszczykowskiego?
Niski lot "Żurawia"
Kibice Wisły Kraków nie tak dawno przeżyli spore rozczarowanie powrotem swojego dawnego idola. Latem 2010 roku przy Reymonta 22 wiązano spore nadzieje z wracającym do Białej Gwiazdy po pięciu latach przerwy Maciejem Żurawskim. Mowa w końcu była o byłym kapitanie Białej Gwiazdy i reprezentacji Polski, symbolu największych sukcesów "ery Cupiała", dwukrotnym królu strzelców polskiej ligi i jednym z najskuteczniejszych zawodników w historii Wisły (150). "Żuraw" wrócił do Wisły bogatszy o trzy mistrzostwa Szkocji, które wywalczył z Celtikiem Glasgow i mistrzostwo Cypru, po które sięgnął z Omonią Nikozja.
34-letni wówczas napastnik brutalnie zderzył się z rzeczywistością. Nie pomógł Wiśle ani w przegranym dwumeczu el. Ligi Europy z Karabachem Agdam, ani na starcie ligowego sezonu. Dopiero kiedy Robert Maaskant odsunął go na boczny tor, krakowianie zaczęli serię zwycięstw, która wywindowała ich na szczyt tabeli, na którym pozostali do końca rozgrywek. Wkład Żurawskiego w wywalczenie mistrzostwa był znikomy - w 21 występach strzelił tylko jednego gola. Po sezonie 2010/2011 zakończył profesjonalną karierę.
ZOBACZ WIDEO Krzysztof Piątek dogoni osiągnięciami Roberta Lewandowskiego? "To inny typ zawodnika"
Z boiska do gabinetu
Jakub Błaszczykowski zagra w Wiśle Kraków pół roku po występie na mistrzostwach świata. W przerwie zimowej sezonu 2002/2003 identyczny status miał Marek Koźmiński, który wrócił do Polski jako 45-krotny reprezentant Polski, uczestnik MŚ 2002 w Japonii i Korei Południowej.
10 lat wcześniej nie wyjechał z Polski jako gwiazda ligi, ale był za to świeżo upieczonym srebrnym medalistą Igrzysk Olimpijskich w Barcelonie. Przez dekadę z powodzeniem grał we Włoszech w barwach Udinese, Brescii i Ascoli. Dziś Serie A jest mocno spolonizowana, ale na przełomie wieków obecny wiceprezes PZPN był polskim rodzynkiem w Serie A.
Przed rundą wiosenną sezonu 2002/2003 zasilił Górnika Zabrze, którego prezesem był jego ojciec Zbigniew. Jego powrót do Polski był sporym wydarzeniem - "Koza" miał tylko 32 lata, więc był w sile piłkarskiego wieku. Wiosną zagrał jednak tylko w 11 meczach, zbierając słabe recenzje, a po sezonie zakończył karierę, by zostać... większościowym właścicielem klubu z Roosevelta 81. Akcji klubu pozbył się w 2007 roku.
Wujek coś o tym wie
Jakub Błaszczykowski jest piłkarzem świadomym i twardo stąpającym po ziemi, ale dobrych rad od Jerzego Brzęczka na pewno wysłucha. A selekcjoner, który prywatnie jest wujkiem "Kuby", ma coś do powiedzenia na temat trudności związanych z powrotem do Lotto Ekstraklasy.
Srebrny medalista IO 1992 i były kapitan pierwszej reprezentacji Polski był w latach 1995-2007 ważną postacią drużyn austriackiej (Tirol Innsbruck, Linzer ASK, Sturm Graz) i izraelskiej (Maccabi Hajfa) ekstraklasy, dla których rozegrał blisko 400 meczów. Do Polski wrócił przed sezonem 2007/2008 jako 36-latek i 42-krotny reprezentant Polski. Miał być liderem mającego duże ambicje Górnika Zabrze, ale nie był w stanie prowadzić gry zespołu na poziomie, jakiego od niego oczekiwano.
Odszedł z Roosevelta 81 półtora roku później, gdy Górnik był w połowie drogi do I ligi, z której nie udało mu się już zawrócić. Rundę wiosenną sezonu 2008/2009 Brzęczek spędził w ekstraklasowej Polonii Bytom, a pół roku później zakończył karierę.
Konflikt z Nawałką
Górnik Zabrze to nie jest dobre miejsce dla weteranów. Kolejnym po Marku Koźmińskim i Jerzym Brzęczku byłym reprezentantem Polski, który na Roosevelta 81 rozmienił się na drobne, był Ireneusz Jeleń (29A). Swego czasu był czołowym napastnikiem Ligue 1, gwiazdą AJ Auxerre i ulubieńcem kibiców tego klubu. W szczytowym momencie kariery miał nawet trafić do Olympique Marsylia. Na Veldrome ostatecznie nie wylądował, ale w 2011 roku przeniósł się z Auxerre do LOSC Lille - świeżo upieczonego mistrza Francji.
Jego bilans we francuskiej ekstraklasie to aż 49 bramek w 153 występach, ale po słabym sezonie w Lille (jeden gol w 13 meczach) pożegnał się z Ligue 1 i zdecydował się na powrót do Polski. Chętni na jego usługi nie walili drzwiami i oknami. Najpierw związał się z Podbeskidziem Bielsko-Biała z rodzinnych stron, ale dla Górali rozegrał tylko siedem spotkań i nie strzelił ani jednego gola.
W przerwie zimowej sezonu 2012/2013 przeniósł się do prowadzonego przez Adama Nawałkę Górnika Zabrze. Dla 14-krotnego mistrza Polski zdobył dwie bramki w 12 meczach, a po zakończeniu rozgrywek odszedł z klubu. Rozstanie tłumaczył różnicą zdań z trenerem, który pięć miesięcy później został selekcjonerem reprezentacji Polski.
- Spojrzenie trenera na moją rolę w zespole było zupełnie inne niż moje. Wydaje mi się, że nie byłbym w stanie wpasować się do jego koncepcji gry drużyny. Nie zgadzam się z trenerem pod wieloma względami, a te miesiące pracy pod jego okiem dały mi dużo do myślenia. Dlatego też musieliśmy się pożegnać, ale rozstajemy się w zgodzie - mówił. Angażu w ekstraklasie jednak już nie dostał. Drzwi do elity zostały przed nim zatrzaśnięte, gdy miał tylko 32 lata.
Miłe złego początki
Gdy latem 2010 roku Robert Lewandowski odszedł z Lecha Poznań do Borussii Dortmund, na Bułgarską 17 w jego miejsce ściągnięto doświadczonego Artura Wichniarka i perspektywicznego Artjomsem Rudnevsem. Łotysz się sprawdził, natomiast powrót Wichniarka do Lecha i Polski w ogóle był sporym rozczarowaniem.
Wichniarek przez ponad dekadę grał z powodzeniem w niemieckiej Bundeslidze (49 bramek) i na jej zapleczu (37) w barwach Arminii Bielefeld i Herthy Berlin, więc w Poznaniu wiązano z nim spore nadzieje. 33-letni wówczas napastnik spełnił je tylko w debiucie - w pierwszym meczu el. Ligi Mistrzów z Interem Baku zapewnił Kolejorzowi wyjazdowe zwycięstwo 1:0.
Później do siatki rywali już nie trafił, a na boisku pojawiał się coraz rzadziej. W trakcie rundy na moment został nawet odesłany do zespołu Młodej Ekstraklasy, który pełnił wtedy funkcję rezerw. A w listopadzie, po ledwie czterech miesiącach, rozwiązał kontrakt za porozumieniem stron. Bilans jego ostatniego sezonu w polskiej ekstraklasie to tylko siedem występów i zero bramek.
Po odejściu z Lecha związał się jeszcze z II-ligowym niemieckim FC Ingolstadt 04, ale po sezonie 2010/2011 zakończył karierę. Zdecydował się na ten krok ze względu na problemy z kręgosłupem.
Smutne zakończenie
Arkadiusz Radomski z kraju wyjechał jako 17-latek i od razu zaczął grać regularnie w holenderskim II-ligowym BV Veendam. Szybko trafił do Eredivisie, w której występował w sumie przez dziesięć sezonów, z przerwą na trzyletni związek z Austrią Wiedeń.
Był jednym z niewielu polskich piłkarzy, którzy na przełomie wieków tak długo utrzymywali się w lepszych ligach od rodzimej ekstraklasy, a do tego cieszył się w nich dużą estymą. Dość powiedzieć, że był kapitanem SC Herenveen, NEC Nijmegen i Austrii Wiedeń.
Kiedy latem 2010 roku będący wówczas dyrektorem sportowym Cracovii Tomasz Rząsa namówił swojego przyjaciela na transfer do Pasów, wydawało się, że 30-krotny reprezentant Polski da ekipie z Kałuży 1 nową jakość. Janusz Filipiak zainwestował wtedy w budowę zespołu kilkanaście milionów złotych, a Radomski miał być symbolem nowej, godnej gry na nowoczesnym obiekcie Cracovii.
Tymczasem przez dwa sezony był symbolem nieudolności krakowian i rozpaczliwej walki o utrzymanie. Za pierwszym razem misja ratunkowa się udała, ale w sezonie 2011/2012 Pasy spadły z ekstraklasy, tracąc szansę na utrzymanie w niej po porażce w derbach z Wisłą. Radomski spadku doświadczył z opaską kapitańską na ramieniu i był to ostatni wpis do jego sportowego CV - latem 2012 roku zakończył karierę.