W tym artykule dowiesz się o:
Jerzy Dudek
Za komuny fikcyjne górnicze etaty były normą. Wielu piłkarzy było w ten sposób kuszonych do gry w śląskich klubach i oficjalnie stawało się górnikami. Działacze z Górnego Śląska potrafili przyciągać największe polskie gwiazdy wypłatami, jakich nie potrafiło zaoferować wiele innych klubów.
Jerzy Dudek trafił na zmierzch górniczej epoki w śląskich klubach. Po transformacji ustrojowej kopalnie już nie wspierały tak chętnie futbolu, jak za komunizmu. Był ostatnim piłkarzem w historii Concordii Knurów, który dostał fikcyjny górniczy etat. I to wtedy, gdy skończył szkołę i dołączył do drużyny seniorów. Sam powtarzał, że jego największym sukcesem było wyrwanie się z kopalni, gdzie pracowała cała jego rodzina.
Jednak fikcyjny etat był dla Dudka powodem do... wstydu. - Przyjęto mnie do pracy jako normalnego górnika. Dostałem swój znaczek, kartę wypłat, hak. Tylko, że zamiast na dole pracowałem na stadionie. Później się okazało, że miałem szczęście i dostałem ostatni taki etat jako zawodnik Concordii! Wprost niewiarygodne, bo byłem dopiero czwartym bramkarzem w klubie. Piętnastego dnia każdego miesiąca szedłem do kopalni po wypłatę. Trochę zawsze było mi wstyd. Stałem w kolejce z prawdziwymi górnikami i widziałem, że oni muszą zjeżdżać na dół, ja nie. A pensję dostajemy taką samą - wspominał w swojej książce "Uwierzyć w siebie: do przerwy 0:3" były bramkarz reprezentacji Polski.
Kiedyś norma, dziś normalność Dzięki górnictwu i zaangażowania w sport, śląskie kluby stworzyły swoją potęgę. Lewe etaty mieli niemal wszyscy. To pomagało im uniknąć wojska czy mieć zapewnioną wysoką wypłatę. Pod ziemię zjeżdżać nie musieli. Również klubowi pracownicy mieli oficjalne zatrudnienie w kopalni.
ZOBACZ WIDEO: Hiszpański dziennikarz o losowaniu grup Euro 2020. "Myślimy Polska - mówimy Lewandowski. Reszta piłkarzy nie jest dobrze znana"
Dziś górnicze etaty to normalność wśród piłkarzy występujących w niższych śląskich ligach. I dodajmy: prawdziwe etaty. Zawodnicy III-ligowego GKS 1962 Jastrzębie w sezonie 2016/2017 sensacyjnie awansowali do ćwierćfinału Pucharu Polski, co okazało się dla nich problemem. Musieli sobie załatwiać wolne na kopalni, by jechać na mecz do Suwałk. Górników w śląskich klubach z niższych lig jest zdecydowanie więcej.
Andrzej Iwan
Piłkarze zatrudniani fikcyjnie na kopalniach mieli różne etaty. Cieślą dołowym był Andrzej Iwan. W swojej książce "Spalony" wspominał, że zarabiał gigantyczne jak na tamte czasy pieniądze. Miesięcznie było to 45 tysięcy złotych. - Witamy w Górniku. Witamy. Kim ja w zasadzie byłem? Aha! Witamy cieślę dołowego, Andrzeja Iwana. Nasze górnictwo będzie miało z niego wiele pożytku. Kopalnia Szczygłowice nie posiada się z dumy - ironizował.
Iwan w swojej karierze grał także w Wiśle Kraków. Tam zarabiał dużo mniej, choć i tam zawodnicy byli zatrudnieni na fikcyjnych etatach. Z górnictwem nikt nie mógł jednak konkurować.
Jan Banaś
Cieślą dołowym był także Jan Banaś. Zatrudniani na fikcyjnych etatach piłkarze Górnika mogli liczyć na więcej niż inni górnicy. Dostawali nie tylko wysokie pensje, ale również zapewniano im inne przywileje.
- Czasami to wstyd było stanąć w kolejce po wypłatę. Dostawaliśmy z piętnaście razy więcej niż ci biedni górnicy. Jak tylko zremisowaliśmy, to oni wściekali się pod kasą: "Na dół ich, pieronów". Później ktoś przejrzał na oczy i pensje odbieraliśmy już w klubie. Myśmy się źle czuli w kopalni, to przecież nie był nasz zawód. Powinni nam płacić za to, że byliśmy piłkarzami - wspominał w wywiadzie udzielonym "Przeglądowi Sportowemu".
Stanisław Oślizło
Jedną z legend Górnika Zabrze, która pracowała pod ziemią jest Stanisław Oślizło. Były reprezentant Polski był górnikiem jeszcze za czasów gry w klubie z Radlina. Wtedy dostał bilet do wojska, co było równoznaczne z transferem do Legii Warszawa. Oślizło w Legii grać jednak nie chciał. Wolał pracować na kopalni Marcel i tam odrobić wojsko.
Jak wspominał Oślizło, jego pracy w górniczym zakładzie przyglądali się wojskowi. Piłkarz był obserwowany przez żołnierza, który sprawdzał, czy zjeżdża pod ziemię. W 1960 roku Oślizło trafił do Górnika Zabrze i tam również dostał górniczy etat. Był jednak oddelegowany do gry w piłkę nożną. - Gdy występowałem na Roosevelta, wspierało nas Zabrzańskie Zjednoczenie Węglowe, które zrzeszało osiem kopalń i ich dyrektorzy dbali, by piłkarzom nie działa się krzywda - mówił w rozmowie z "Dziennikiem Zachodnim".
Włodzimierz Lubański
Z górnictwem związany był również Włodzimierz Lubański. Jego ojciec był sztygarem na kopalni "Sośnica", a także prezesem Górnika Sośnica. Gdy Lubański robił karierę jako junior, interesowały się nim największe lokalne kluby: Zagłębie Sosnowiec, Polonia Bytom czy Górnik Zabrze. I to właśnie minister górnictwa Jan Mitręga podjął decyzję, w jakim klubie będzie grał Lubański.
Wybór padł na Górnik, którego kibicem był Mitręga. "Ojciec piłkarza był sztygarem na kopalni Sośnica. Szykowaliśmy dla niego etat nadsztygara na sosnowieckiej kopalni Milowice i zmodernizowany fiński domek" - wspominał były prezes Zagłębia Franciszek Wszołek, którego cytowała strona Górnika.
Przez 20 z górą lat pracy w kopalni pan Lubański nigdy nie widział ministra. Ba! Nigdy nawet nie znalazł się w jego pobliżu. Zwykłych sztygarów nie prosiło się na ministerialne salony" - pisze Przemysław Słowiński w autoryzowanej biografii piłkarza. Po powrocie od ministra pan Władysław zaczął przekonywać młodego, że najlepszym wyborem jest Górnik. Minister prowadził krótkie negocjacje. Zapytał, czy ojciec młodego piłkarza nadal chce pracować w kopalni. Chciał. Etat dostał też Włodzimierz Lubański.
Marek Koniarek
Marek Koniarek jako piłkarz największe sukcesy odnosił z Widzewem Łódź i GKS-em Katowice. Gdy grał w śląskim klubie, był również górnikiem. Został zatrudniony na fikcyjnym etacie jako ślusarz dołowy. - Przyznam się, że nigdy nie byłem na kopalni - powiedział po latach. Zatrudnienie dawało mu jednak spore pieniądze i sukcesy. GKS dzięki temu przez dziesięć lat z rzędu grał w europejskich pucharach. Obecnie tuła się po II lidze.
O to, by Koniarkowi i innym piłkarzom GKS-u niczego nie brakowało, dbał prezes klubu, Marian Dziurowicz. To on załatwił, że każdą sekcją GKS-u opiekowała się inna kopalnia Katowickiego Gwarectwa Węglowego. - Piłkarze "pracowali" na Staszicu. Mieliśmy czternastkę, barbórkę i książeczki "G", za które w czasach kryzysu mogliśmy kupić luksusowe towary - dodał Koniarek.
Piotr Jegor
Zawodnicy zatrudnieni na etacie w kopalni nie mieli na co narzekać. Spełniane były wszystkie ich zachcianki. Gdy Piotr Jegor trafiał do Górnika Zabrze w lipcu 1988 roku dostał mieszkanie, Ładę 2107 i etat w kopalni. Zadbał o to ówczesny szef klubu, Jan Szlachta. Po zakończeniu kariery Jegor chciał nawet wrócić do kopalni, ale nie dostał pracy.
Jegor, jak i wielu innych piłkarzy na górniczych etatach, nigdy nie był pod ziemią. Żył na wysokim poziomie, zarabiał dobre pieniądze. Dla górników pracujących w najtrudniejszych warunkach było to nie do pomyślenia. Często negatywnie reagowali na wizyty piłkarzy po pieniądze. Dziś piłkarze z niższych lig są traktowani na równi ze wszystkimi. Dawne przywileje odeszły w niepamięć.