Na spotkanie pierwszej z trzecią siłą rozgrywek przyszło nam poczekać dłużej niż początkowo zakładano - termin spotkania uległ zmianie ze względu na udział mistrzów Polski w klubowych mistrzostwach świata - IHF Super Globe. Kielczanie przywieźli z Arabii Saudyjskiej brązowe medale, ale zaległości trzeba było odrobić.
Kibice ostrzyli sobie zęby na ten pojedynek - puławianie niejednokrotnie pokazali, że są w stanie nawiązać walkę z utytułowanymi rywalami, a sportowa ambicja nie pozwalała im przyjechać do stolicy województwa świętokrzyskiego z myślą inną niż o zwycięstwie.
Szczypiorniści Azotów nie byli jednak przeciwstawić się żółto-biało-niebieskim. Gospodarze już w pierwszych minutach odskoczyli i błyskawicznie zbudowali przewagę czterech trafień (5:1). Przyjezdni starali się jak mogli i gdy wydawało się, że będą w stanie zneutralizować straty, rywale znów podkręcili tempo. Puławianie zdołali zmniejszyć dystans do dwóch bramek, ale taka różnica nie widniała na tablicy wyników długo.
Kielczanie grali konsekwentnie i spokojnie, każde potknięcie rywali karali szybkim kontratakiem i ani na moment nie odpuszczali. Przyniosło to efekt w końcówce pierwszej połowy - po dobrym fragmencie gry prowadzenie Łomży Industrii urosło do pięciu trafień.
ZOBACZ WIDEO: Hit sieci. Siedział na trybunach, wziął piłkę i zrobił to
Jeszcze lepiej w wykonaniu mistrzów Polski wyglądał początek drugiej części pojedynku - żółto-biało-niebiescy po wyjściu z szatni zaliczyli serię sześciu bramek z rzędu, co dało im przewagę jedenastu trafień.
Po tym ciosie puławianie już się nie podnieśli. Na domiar złego w w 53. minucie czerwoną kartkę za rzut w okolice głowy Mateusza Korneckiego zobaczył Dawid Fedeńczak.
Kielczanie z kolei mogli z dużym spokojem kontrolować wynik. W starciu przeciwko Azotom w szeregach siódemki z województwa świętokrzyskiego zadebiutował Elliot Stenmalm. Do gry po kontuzji wrócił także Dylan Nahi.
Łomża Industria Kielce - KS Azoty Puławy 39:24 (17:12)
Czytaj też:
Niesamowity potencjał rywali Polaków. Aż roi się od gwiazd
Norwegia nie ma sobie równych. Będzie walka o medale