Trener Magdeburga: Nie mogę się otrząsnąć po śmierci dziennikarza. Tak, chciałem zakończyć mecz!

Do wielkiej tragedii doszło w trakcie finału Ligi Mistrzów piłkarzy ręcznych. Na trybunach zmarł legendarny kielecki dziennikarz. - To prawda, chciałem przerwać mecz i uznać wygraną Kielc - mówi nam Bennet Wiegert, trener zwycięskiego Magdeburga.

Piotr Koźmiński
Piotr Koźmiński
Paweł Kotwica Twitter / Barlinek Industria Kielce / Na zdjęciu: Paweł Kotwica
Finał Ligi Mistrzów między SC Magdeburg a Barlinek Industria Kielce był niezwykle emocjonujący, do wyłonienia zwycięzcy potrzebna była dogrywka, ale sportowe emocje i tak zeszły w cień ze względu na wielką tragedię, jaka wydarzyła się na trybunach.

W trakcie meczu zmarł Paweł Kotwica, ikona dziennikarska w świecie piłki ręcznej.

Nazajutrz po tragedii dziennik "Bild" poinformował, że Bennet Wiegert, trener Magdeburga, widząc, że coś złego dzieje się na trybunach, chciał przerwać mecz i uznać zwycięstwo kielczan.

Tałant Dujszebajew, szkoleniowiec polskiej drużyny, miał jednak stwierdzić, żeby zostawić tę decyzję odpowiednim osobom, bo ona nie należy do trenerów.

Jak to wszystko wyglądało od kulis? WP SportoweFakty skontaktowały się z trenerem Magdeburga.

Piotr Koźmiński, dziennikarz WP SportoweFakty: Ciężko się otrząsnąć po tej tragedii, ciężko znów myśleć o sporcie. A jak pan się czuje zaledwie dzień po wielkim zwycięstwie swojej drużyny, ale przede wszystkim po tragedii ludzkiej…

Bennet Wiegert, trener Magdeburga, zwycięzcy Ligi Mistrzów: Wciąż jestem w szoku, wciąż łapię się za głowę, myśląc o tym, co się wydarzyło w hali. Trudno w to uwierzyć, trudno znaleźć odpowiednie słowa, aby wyrazić myśli. To pokazuje też, jak cienka jest granica między radością a dramatem. I że jedno może następować zaraz po drugim… Bo przecież z jednej strony mieliśmy piękny dzień piłki ręcznej, wielkie święto, ale z drugiej to wszystko momentalnie zeszło na drugi plan i przestało mieć znaczenie.

No właśnie. Kiedy po raz pierwszy zorientował się pan, że na trybunach dzieje się coś złego?

Zwrócili mi na to uwagę moi zawodnicy, którzy zaczęli krzyczeć: "Beno, Beno, coś się dzieje!". Potem podszedł do mnie Krzysiek Lijewski i powiedział mi, że chodzi o jednego z nich. W sensie, że to polski dziennikarz, związany z Kielcami.

Znał pan zmarłego osobiście?

Nie, nie. Nigdy go nie spotkałem, bo dla mnie to była pierwsza konfrontacja z Kielcami w Kolonii. Ale wiem, że był niezwykle szanowany w Polsce, w Kielcach zwłaszcza. A po rozmowie z Lijewskim zrozumiałem, że cały zespół Kielc go znał.

A czy prawdą jest, że zaproponował pan wtedy Talantowi Dujszebajewowi, aby zakończyć to spotkanie i uznać wygraną Kielc?

Tak, to prawda. W trakcie tych tragicznych wydarzeń podszedłem do niego i powiedziałem: Talant, dla mnie będzie OK, jeśli skończymy ten mecz. Uznajemy wasze zwycięstwo.

Przy jakim to było wyniku?

Wydaje mi się, że Kielce prowadziły wtedy 22:20. W każdym razie na pewno w tamtym momencie polski zespół był na prowadzeniu.

Jak Dujszebajew zareagował na tę propozycję?

Talant ma większe doświadczenie ode mnie i okazało się, że miał rację. Powiedział mi, że taka decyzja nie należy od nas, żeby zostawić ją odpowiednim osobom, które są do tego powołane. Sugerował, abyśmy jako trenerzy po prostu skupili się na boisku. Na tym, co mamy do zrobienia. W sensie: żeby zostawić decyzję osobom, które miały ku temu uprawnienia. I w sumie miał rację, bo z tego, co zrozumiałem, co mi wytłumaczono po meczu, to takich decyzje nie mogą podejmować trenerzy. Są odpowiednie procedury, odpowiednie osoby. I taką osobą nie jest szkoleniowiec.

Zapewne tak jest, natomiast pański gest był szeroko komentowany i doceniony w Polsce.

Jestem trenerem piłki ręcznej, ale przede wszystkim jestem człowiekiem. I staram się być dobrym człowiekiem. Sam mam rodzinę, żonę, dwie córki. I gdy tylko na trybunach zaczęło się poruszenie, to starałem się sprawdzić, czy z nimi wszystko w porządku. Bo one też były cały weekend w tej hali. Natomiast jedyne, co mogliśmy zrobić, to odwołać pomeczowe konferencje prasowe.

Po przerwie ostatecznie zadecydowano, że gra będzie kontynuowana.

Tak. Natomiast nam łatwiej było zaakceptować taką decyzję, bo przekazano nam, że z dziennikarzem jest już lepiej. Mówiono, że jeśli coś takiego miało się zdarzyć, to dobrze, że w Kolonii, gdzie jest bardzo dobra opieka lekarska i tak dalej. Zatem wznawiając grę, wierzyliśmy, że wszystko będzie dobrze. Dopiero po spotkaniu, w trakcie świętowania, przekazano nam informację, że niestety dziennikarz zmarł. To był szok. To był wielki cios.

Trudno po czymś takim rozmawiać o piłce ręcznej, choć proszę przyjąć gratulacje za wygranie Ligi Mistrzów.

Dziękuję, natomiast doskonale rozumiem, że to nie czas, aby rozmawiać o piłce ręcznej. Wciąż jestem w szoku, a co dopiero rodzina, przyjaciele, społeczność polskiej piłki ręcznej? Bardzo, ale to bardzo współczuję… Piotr, ubierz to jakoś w takie słowa, które wyrażą moje emocje. A emocje są ogromne. Przecież to był młody człowiek, ledwie 51 lat, prawda? Jeszcze raz: najszczersze kondolencje dla rodziny i wszystkich, którzy znali zmarłego.

Rozmawiał Piotr Koźmiński, dziennikarz WP SportoweFakty

Trener Magdeburga chciał przerwać mecz
Zasłabł w trakcie meczu. Polski dziennikarz nie żyje

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×