Niemcy mają rozmach, inauguracja jakiej nie było. Polacy już w blokach

Materiały prasowe / Na zdjęciu: Andreas Wolff (Tom Weller/DeFodi Images via Getty Images), w ramce: Merkur Spiel-Arena w Dusseldorfie (EHF EURO 2024)
Materiały prasowe / Na zdjęciu: Andreas Wolff (Tom Weller/DeFodi Images via Getty Images), w ramce: Merkur Spiel-Arena w Dusseldorfie (EHF EURO 2024)

Oczy sportowej Europy będą zwrócone na Dusseldorf. Tamtejszy stadion stanie się areną inauguracji czempionatu szczypiornistów, a na trybunach ma zasiąść rekordowa liczba widzów. Polacy muszą wytrzymać jeszcze dzień w gotowości.

Niemcy postawili na ogromny rozmach i od dawna reklamują otwarcie imprezy jako rekord świata pod względem kibiców na meczu piłki ręcznej. I to od razu jaki! Stadion drugoligowej Fortuny ma pomieścić aż 54 tysięcy widzów. Jeśli rzeczywiście na trybunach zasiądzie tyle osób, to dotychczasowy rekord zostanie pobity aż o 10 tysięcy. Obecnie najlepszy wynik w historii także został ustanowiony na niemieckiej ziemi, w 2014 roku na stadionie we Frankfurcie zmierzyli się zawodnicy Rhein-Neckar Loewen i HSV.

Pod względem marketingowym wydaje się, że Niemcy trafili w dziesiątkę, już dawno inauguracja mistrzostw nie budziła takiego zainteresowania. Zdania są jednak podzielone, powoli przebąkuje się o przeroście formy nad treścią. Nic dziwnego, że w Niemczech pojawiają się takie opinie, piłka ręczna za naszą zachodnią granicą kojarzy się raczej z kameralnymi bundesligowymi halami niż arenami goszczącymi gwiazdy rocka. Chwilowo w takiej roli wystąpią Francuzi i Macedończycy oraz Niemcy i Szwajcarzy, czyli drużyny, które wyjdą na boisko w pierwszym dniu.

- Wolałbym zagrać przeciwko Niemcom w normalnej hali. Myślę, że piłka ręczna traci trochę na swojej wyjątkowości na stadionie piłkarskim - stwierdził szwajcarski gwiazdor Andy Schmid w podcaście "Hand aufs Harz". Nieco sceptyczny jest też Bob Hanning, jedna z najważniejszych osób w niemieckiej piłce ręcznej. Wiceprezes związku powiedział w rozmowie dla serwisu Dyn: - Obecnie to słuszna decyzja, przyciągnie uwagę mediów. Uważam jednak, że w dalszej perspektywie to nonsens, bo to nie ma nic wspólnego z piłką ręczną.

ZOBACZ WIDEO: Zobacz, gdzie Milik zabrał ukochaną. Jej zdjęcia zachwycają

Na starcie więcej uwagi przyciąga cała otoczka, ale turniej zapowiada się też znakomicie pod względem sportowym, bo dla niektórych drużyn z czołówki są ostatnią szansą na przedłużenie nadziei na igrzyska olimpijskie w Paryżu. W tym gronie także Polacy, ale podobne ambicje mają przecież Słoweńcy, Chorwaci czy Islandczycy. Nie będzie kontrowersją, jeśli napiszemy, że to zespoły na wyższym poziomie, przynajmniej na papierze.

Faworyci tradycyjni. Po jedne ze swoich ostatnich międzynarodowych krążków przyjechali wielcy świata piłki ręcznej Duńczyk Mikkel Hansen czy Francuz Nikola Karabatić. W ciemno można stawiać, że któryś z nich wróci z Niemiec z krążkiem. Złota bronią Szwedzi, tradycyjnie dysponujący szerokim składem. Po przeciętnych latach przed własną publicznością spróbują odbić się Niemcy (choć kadra dość odmłodzona). Tych wielkich europejskiego handballa jest więcej - Hiszpanie czy Norwegowie niezmiennie przyjeżdżają w składzie godnym pozazdroszczenia.

Gdzie w tym wszystkim umieścić Polaków? Gdyby w losowaniu dopisało nam szczęście, to można byłoby siąść z drabinką i odważniej sprawdzić możliwe dalsze losy Biało-Czerwonych. Na razie jednak trzeba pokonać główną przeszkodę, jaką bez wątpienia będą Słoweńcy. Ci feralni Słoweńcy, którzy tak boleśnie wybili z głowy dobry wynik w trakcie "polskich" mistrzostw świata 2023 (23:32). Rywale z Bałkanów będą prawdopodobnie głównymi kontrkandydatami do wyjścia z grupy, o ile ekipa pod wodzą Urosa Zormana nie sprawi niespodzianki i ogra Norwegów. Sporej części kadrowiczów nie trzeba będzie nawet motywować na to starcie, wynik z ubiegłorocznych mistrzostw na pewno stanowi zadrę.

Nim Polacy zagrają potencjalny mecz o wszystko, zaczną turniej spotkaniem z Norwegami. Skandynawska piłka ręczna niespecjalnie leży naszym kadrowiczom, przynajmniej na to wskazuje rezultat sprzed dwóch lat. Wprawdzie mistrzostwa stały pod znakiem absurdalnych absencji koronawirusowych, ale porażka 31:42 była lekcją piłki ręcznej. Wynik tak tego nie oddaje, Skandynawowie przetrzepali Polakom skórę.

Na zakończenie teoretycznie najłatwiejszy rywal z Wysp Owczych. Słowo "teoretycznie" jest tutaj bardzo na miejscu, bowiem Farerowie to bodajże zespół robiący największe postępy w ostatnich latach. Tylko osoby niebędące na czasie są zdziwione, gdy tamtejsze reprezentacje juniorskie dają Polakom lekcje. Farerowie zaznaczyli swoją obecność na europejskiej mapie, Elias Ellefsen a Skipagotu i Oli Mittun są kandydatami na gwiazdy piłki ręcznej, ale zwycięstwo na zakończenie to absolutny cel minimum dla Polaków.

Przed startem w polskich szeregach jednak nastroje całkiem optymistyczne, choć przecież trener Marcin Lijewski w swojej premierowej wielkiej imprezie nie skorzysta z wielu symboli reprezentacji. Z orzełkiem na piersi nie występują już Przemysław Krajewski i Tomasz Gębala, w obronie zabraknie Piotra Chrapkowskiego, a kontuzja barku wyeliminowała jednego z najlepszych prawoskrzydłowych świata Arkadiusza Morytę. Ostatnie testy w Hiszpanii wypadły jednak naprawdę dobrze. Wprawdzie gospodarze okazali się lepsi, ale Polacy zagrali świetne zawody ze Słowakami (ci akurat są europejskimi średniakami) i przede wszystkim zachwycili z zawsze groźnymi Serbami. Rzucili im aż 38 bramek (33:38) i po raz pierwszy od dawna pokonali reprezentację z szeroko pojętej czołówki.

Trzeba jednak pamiętać, że pod wieloma względami to nowy zespół, mający sporo zalet (jak bramkarze w formie czy w końcu odpowiednio wykorzystywany Kamil Syprzak), ale i niepozbawiony wad, z graczami bez wielkiego obycia międzynarodowego. W sparingach świetnie pod względem rzutowym wypadli Szymon Sićko, Ariel Pietrasik i Damian Przytuła. Na prawej stronie takich armat nie ma, z konieczności gra tam Michał Daszek, a coraz odważniej próbowany jest nowicjusz Jakub Powarzyński, występujący raczej w środku lub na lewej stronie. Takich debiutantów pojawi się więcej, m.in. brylujący w Chrobrym Paweł Paterek, zupełną nowością jest obsada skrzydeł z Mikołajem Czaplińskim i Jakubem Szyszko. Ten drugi ma wejść w buty Moryty i w Hiszpanii pokazał, że może udźwignąć presję. Na finiszu ze składu wypadł z kolei Arkadiusz Ossowski, którego zastąpił Piotr Jędraszczyk. Jego pierwotna nieobecność była zaskoczeniem, wydawało się, że po MŚ 2023 na dłużej zdominuje polski środek.

Jeśli Biało-Czerwoni chcą jeszcze pomarzyć o Paryżu, to w Niemczech nie mogą zająć miejsca niższego niż dziewiąte, zakładając że przed nimi znajdą się wszystkie reprezentacje pewne wyjazdu do Francji albo mające zapewnione kwalifikacje olimpijskie. Zadanie karkołomne, ale może brak wielkiej presji tym razem nie będzie ciążył kadrowiczom i w spotkaniu ze Słoweńcami zrobią krok do czołowej dziesiątki kontynentu.

Plan pierwszego dnia ME 2024:

Grupa A
10 stycznia (godz. 18:00) / Francja - Macedonia Północna
10 stycznia (godz. 20:45) / Niemcy - Szwajcaria

---> SZCZEGÓŁOWY TERMINARZ

Czytaj także:
Trzydziestu zawodników Orlen Superligi szykuje się na mistrzostwa Europy
Wielcy nieobecni ME 2024. Nie zabrakło Polaków

Źródło artykułu: WP SportoweFakty