Polska przystępowała do tegorocznych mistrzostw Europy w Niemczech od starcia z najmocniejszym - reprezentacją Norwegii. I dobrze. Po pierwszym dniu i meczu z jednym z faworytów możemy pójść dalej. Porażki nikt nie chciał, ale trzeba było brać na to pewną poprawkę i wkalkulować w ryzyko tego turnieju.
Biało-Czerwoni zaskoczyli determinacją. Norwegowie popełniali błąd za błędem. Obudzili się dopiero po 6 minutach od wznowienia, kiedy przegrywali już 0:3. Niemoc Skandynawów przełamał z koła dopiero Sebastian Barthold.
Jak to bywa w tak utytułowanych drużynach, obudziliśmy lwa. Trochę jednak na własne życzenie. Zaczęło się od "dwójki" Michała Olejniczaka. Pogrozić palcem powinniśmy też arbitrom z Czarnogóry. Jakub Szyszko był faulowany na skrzydle.
W 17. minucie tablica świetlna wskazała już stan 10:6. Wydawało się, że 5. zespół ostatnich mistrzostw Europy złapał wiatr w żagle i za chwilę "odjedzie" na dobre. Biało-Czerwoni jeszcze raz, także dzięki interwencjom Jakuba Skrzyniarza, postanowili postraszyć. Niestety, nie wykorzystali aż 3 szans na złapanie kontaktu. Efekt? Najgorszy z możliwych. Do przerwy zeszliśmy z bagażem aż 5 bramek. Na tym etapie i z takim przeciwnikiem błąd podwójnego kozłowania w kontrze po prostu nie może się zdarzyć.
ZOBACZ WIDEO: Jest w dziewiątym miesiącu ciąży. Zobacz, skąd "wrzuciła" nagranie
Drugą część rozpoczynaliśmy od ataku pozycyjnego. Była zatem okazja, by zniwelować przewagę, ale podanie w stopę otrzymał Dawid Dawydzik. Kolejne ataki? Lepiej przemilczeć, za wyjątkiem dużej urody trafienia Szymona Sićki. Nasz rozgrywający zdjął przysłowiową pajęczynę. Dopiero co wyszliśmy z szatni, a już przegrywaliśmy 11:19. Lijewski podrapał się po głowie. Ale na czasie przekazał bardzo konkretne uwagi.
Norwegowie zacieśnili środek, a Biało-Czerwoni, jakby na siłę, właśnie tamtędy próbowali kończyć swoje ataki. Z drugiej jednak strony Skandynawowie to drużyna, która potrafi bronić i to przeciwko najlepszym. Bardzo dobrą robotę wykonywał także Torbjorn Bergerud. Na 10 minut przed końcem bronił ze skutecznością bliską 38 procent.
Ostatecznie Biało-Czerwoni rozpoczęli mistrzostwa od bardzo wysokiej, zdecydowanie za wysokiej przegranej. Tutaj trzeba dodać, że zrobiliśmy dużo, by to spotkanie tak wyglądało. Teraz przed Polakami mecz o wszystko ze Słowenią (13 stycznia), która mocno namęczyła się przeciwko Farerom.
ME 2024 mężczyzn, grupa D, 1. kolejka:
Norwegia - Polska 32:21 (15:10)
Norwegia: Severas, Bergerud - Sagosen 6 (2/2), Barthold 4, Jakobsen 1, Overby 2, Bjornsen 4, Gullerud 3, Grondahl 1 (0/1), Johannessen 4, O'Sulivan, Reinkind 1, Lyse 1, Gulliksen, Blonz, Rod 5.
Karne: 2/3.
Kary: 2 min. (Gullerud - 2 min.).
Polska: Kornecki, Skrzyniarz - Przytuła 1, Olejniczak 1, Bis, Sićko 5, Paterek 2, Pietrasik 3, Powarzyński 1, Syprzak 2 (2/2), Kosmala, M. Gębala 2, Szyszko 1, Urbaniak 1, Dawydzik, Czapliński 2.
Karne: 2/2.
Kary: 8 min. (Olejniczak - 8 min., Bis - 2 min.).
Czerwona kartka: Michał Olejniczak w 55. minucie meczu z powodu gradacji kar.
Sędziowie: Ivan Pavicević, Milos Raznatović (obaj z Czarnogóry).
Czytaj więcej:
--> Emocje w polskiej grupie. To nie był spacerek
--> Niewiarygodne sceny w Niemczech