Michał Podlewski: Twoja postawa w dotychczasowych meczach I ligi sprawiła, że niemal każdy rywal szykuje specjalnego plastra, który ma ci "umilić" życie. Nie przeszkadza ci to w śrubowaniu wyniku zdobytych bramek?
Grzegorz Sobut, rozgrywający Stali Mielec: Dość zabawnie ułożył się początek sezonu, bowiem rzuciłem parę bramek w pierwszych meczach i teraz w większości ekip podobno się spinają, gdy przyjeżdżamy. Jak na razie jednak udaje nam się wygrywać, chociaż tak naprawdę wcale łatwo nie jest.
Z tak skutecznym liderem zespołu Stal przypomina rozpędzoną lokomotywę, którą trudno będzie zatrzymać.
- Często zdarza się tak, że mamy trochę nerwowe początki. Przenosi się to na nasze poczynania, ale na szczęście nauczyliśmy się nad tym panować. Dla nas najważniejsze jest to, że po kilku minutach wychodzimy z kryzysu, pokonujemy rywali dużą różnicą bramek i dopisujemy do naszego konta kolejne komplety punktów.
I nawet podczas meczów ze swoimi byłymi klubami nie masz litości dla byłych kolegów?
- W sporcie sentymenty zostają poza areną zmagań. Oczywiście wracam do miast, w których grałem w przeszłości z przyjemnością, bowiem mam tu znajomych, z którymi można pogadać. Gram jednak dla Stali i na boisku daję z siebie wszystko.
Myślisz, że w ciągu całego sezonu znajdzie się zespół, który będzie w stanie urwać Stali chociaż jeden punkt?
- Trudno odpowiedzieć na to pytanie, zwłaszcza że tak naprawdę znajdujemy się w pierwszej fazie rozgrywek. Każdemu zdarzają się trudne dni i można przegrać nawet z ostatnią drużyną w tabeli. Nikt nie ma patentu na wygrywanie. Wystarczy wspomnieć zwycięstwo Politechniki Radomskiej z Miedzią Legnica po wcześniejszych dość niespodziewanych porażkach z teoretycznie słabszymi zespołami. Dla nas liczą się teraz wygrane i punkty, chociaż trzeba do każdego rywala podejść z szacunkiem.
Wspominasz o słabszych dniach. Jeżeli nawet przytrafi się wam porażka, to chyba nie powinna mieć ona wpływu na realizację planu, jakim jest awans?
- Tak właśnie powinno być. Od samego początku nasza drużyna była budowana pod kątem awansu. Nie da się ukryć, że jesteśmy głównym pretendentem do mistrzowskiego tytułu na zapleczu ekstraklasy. Potwierdzamy to nie tylko wynikami, ale też ciężką pracą na treningach. Żeby bowiem wszystko w naszej ekipie dobrze funkcjonowało, potrzebny jest naprawdę spory wysiłek. Sprawy komplikują nam niekiedy kontuzje, ale jak widać, nadal trzymamy wysoki poziom i oby trwało to jak najdłużej.
Niezwykle istotną kwestią wydaje się to, że koledzy z drużyny mocno wspierają cię w akcjach ofensywnych, niekiedy nawet całkowicie przejmując na siebie ciężar gry w ataku.
- W żadnej drużynie nie powinno być liderów. Piłka ręczna to siedmioosobowy sport i mecz wygrywa cała ekipa. My jak na razie bazujemy na szybkiej kontrze i wychodzi nam to całkiem nieźle. Taką przyjęliśmy strategię i, jak widać, przynosi ona efekty. Atak pozycyjny na razie jest u nas stosowany sporadycznie.
Myślisz, że w ekstraklasie taka gra przyniosłaby Stali powodzenie?
- Trudno stwierdzić to jednoznacznie. Ekstraklasa to ekstraklasa, a my gramy obecnie w I lidze. Może jednak przy takim systemie gry udałoby się nam coś zdobyć. Oczywiście uzależnione byłoby to od przeciwnika, bo jednych można zabiegać, a innych nie. Na pewno jednak do skutecznej walki o punkty na najwyższym szczeblu rozgrywek potrzebowalibyśmy co najmniej dwóch graczy, którzy podnieśliby wartość naszego zespołu.
Tym bardziej, że w Mielcu atmosfera wokół szczypiorniaka jest wyjątkowa...
- W tym mieście atmosfera wokół tej dyscypliny była, jest i zawsze będzie niezwykle podniosła. W końcu to jedna z najważniejszych dyscyplin w regionie. W ekstraklasie na mecze przychodziło mnóstwo ludzi; nawet dwa tysiące osób. Potem frekwencja nieco spadła, ale nadal mamy liczne grono fanów, którzy są z nami cały czas, nawet na meczach wyjazdowych. To właśnie dla nich chcielibyśmy awansować na sam szczyt.