Atmosfera w hali olimpijskiej w Innsbrucku była gorąca. Przed meczem polscy kibice jak tylko mogli starali się zagłuszyć Niemców. Kiedy jednak fani ekipy Heinera Branda zwarli szyki, hala trzęsła się w posadach. Polscy kibice, którzy do Innsbrucka przyjechali z wszystkich możliwych zakątków naszego kraju każdą chwilę ciszy próbowali wykorzystać, by przebić się z gromkim dopingiem. W trakcie pierwszej połowy jedna z naszych grup zaintonowała: Polacy gramy u siebie, Polacy gramy u siebie. Reszta biało-czerwonych podchwyciła to momentalnie i polscy szczypiorniści w Innsbrucku mogli się poczuć faktycznie jakby grali u siebie.
W drugiej połowie przy koncertowej grze Polaków momentami było już tylko słychać doping kibiców znad Wisły: Polska, Polska, Polska. Jeszcze jeden, jeszcze jeden. Najczęściej nasi kibice skandowali nazwisko Sławomira Szmala. Bramkarz reprezentacji Polski nie pierwszy raz bronił jak w transie, ale warto podkreślić, że bardzo pomagali mu równiez koledzy w defensywie.
Końcówka pierwszej połowy w ataku należała do Karola Bieleckiego. Nic więc dziwnego, że również on był na ustach polskich kibiców, którzy zasiedli w hali w Innsbrucku.
Mecze Polski z Niemcami zawsze mają swoje podteksty. Nie inaczej było w tym przypadku. Podopieczni Bogdana Wenty i jak trener biało-czerwonych mówili, że z Niemcami czeka ich "bitwa" jeśli nie "wojna". Swoistą "bitwę" na szczęście tylko na doping stoczyli także kibice. Podobnie jak szczypiorniści, także Polscy fani byli górą nad Niemcami.