Cieszę się, że w ogóle pojechałem na Euro - rozmowa z Marcinem Lijewskim, reprezentantem Polski w piłce ręcznej

Podczas dwóch ostatnich mistrzostw świata był wybierany do siódemki gwiazd. Na EURO 2010 do Austrii pojechał kilka tygodni po operacji wycięcia migdałków. Jest jeszcze osłabiony i daleki od optymalnej formy. Kiedy jednak wychodzi na parkiet, walczy na tyle, na ile pozwala mu zdrowie. Z Marcinem Lijewskim rozmawialiśmy w Innsbrucku po zwycięskim meczu Polski ze Szwecją.

Maciej Kmiecik: Przede wszystkim jak czujesz się po tej przerwie w grze spowodowanej operacją migdałków? Z boku widać, że jesteś jeszcze daleki od optymalnej formy. Jak ty to odczuwasz?

Marcin Lijewski: Za dużo sił nie mam, aczkolwiek cieszę się z każdej minuty spędzonej na boisku. Obojętnie czy jestem skuteczny czy nie, staram się pomóc zespołowi jak tylko mogę. Na razie niestety nie jestem zbyt skuteczny. Mimo że w meczu ze Szwecją nie grałem długo, to jednak po tych dziesięciu czy może piętnastu minutach, które spędziłem na parkiecie, mam czyste sumienie. Dłużej po prostu nie dałbym rady. Wiem jednak, że być może w następnym spotkaniu dam radę wytrzymać nieco dłużej. Jeśli zagram pięć minut więcej, będę zadowolony. Jeśli nie, też nie będę narzekał.

Przed wami mecz ze Słowenią, do którego podejdziecie z kompletem zwycięstw. Już teraz wiadomo, że zagracie w fazie zasadniczej mistrzostw. Pytanie, czy jesteście w stanie wystąpić w półfinale? Czy może jeszcze za wcześnie, by o tym mówić?

- Jest to dalekosiężne pytanie. Na razie patrzymy tylko z dnia na dzień. Oczywiście gdzieś tam w marzeniach wybiegamy do półfinału, bo przecież nigdy na mistrzostwach Europy nie osiągnęliśmy tego pułapu. Po tak dobrym otwarciu turnieju w tak trudnej grupie na pewno pojawia się już gdzieś ta myśl. Powiem tak: jeśli pokonamy Słoweńców, to wychodząc z kompletem zwycięstw do kolejnej fazy - przy korzystnych układach innych spotkań - jesteśmy w stanie osiągnąć czołową czwórkę.

W kolejnej fazie zagracie m. in. z Francją i Hiszpanią - piekielnie silnymi rywalami. Mistrzostwie świata jednak sensacyjnie stracili punkt w pojedynku z Węgrami i wygrali tylko jedną bramką z Czechami. Nie są tak silni jak zwykle?

- Absolutnie nie wyciągałbym z remisu Francji z Węgrami jakichś daleko idących wniosków. Pewnie nie podeszli do tego meczu tak jak powinni. Francja to najlepszy zespół na świecie i pewnie jeszcze udowodni swoją klasę podczas tych mistrzostw.

Jest szansa, że Marcin Lijewski jeszcze podczas tego turnieju wróci choćby w części do formy, którą prezentuje będąc w pełni sił?

- Chciałbym podkreślić, że ja bardzo cieszę się z tego, że jestem z chłopakami w Austrii. Tak naprawdę nie powinno mnie tutaj być. Powinienem być w Hamburgu i próbować odbudować się fizycznie. Bogdan Wenta mi jednak zaufał i wziął mnie na mistrzostwa Europy. Daje mi szansę grania, mało bo mało, ale jak powiedziałem wcześniej - cieszę się z każdej minuty, w której mogę przebywać na boisku.

Rozmawiamy po meczu ze Szwecją, po jakże ważnym zwycięstwie naszej reprezentacji. Można powiedzieć, że wreszcie udało się pokonać tych niewygodnych Szwedów...

- Faktycznie, w ostatnich pojedynkach polsko-szwedzkich nie wiodło nam się najlepiej. Nie pamiętam nawet, kiedy ostatnio wygraliśmy. Chyba w Olsztynie ważny pojedynek eliminacyjny. Zazwyczaj w ostatnim czasie notowaliśmy remisy lub porażki z tym rywalem.

W najważniejszym momencie jednak wygraliście...

- Dokładnie. Przełamaliśmy złą passę, którą mieliśmy w meczach ze Szwedami. Cieszymy się bardzo, że wszystko zagrało podczas najważniejszej imprezy w tym sezonie, czyli mistrzostw Europy.

Jakie to uczucie pokonać Szwedów?

- Szwedzi to Szwedzi. Nie trzeba ich specjalnie rekomendować. Na tych mistrzostwach byli przedstawiani jako najbardziej utytułowany zespół na świecie. Oni przecież wymyślili ten sport. Reprezentacja Trzech Koron słynie z twardej obrony i doskonałej współpracy z bramkarzami. Tym bardziej cieszymy się z pokonania takiego potentata.

A tymczasem Szwecja i Niemcy spotkają się w piątek w meczu o być albo nie być na EURO 2010...

- Na pewno jest to niespodzianka. Spodziewałem się, że między nami, Niemcami i Szwedami rozstrzygnie się kwestia pierwszego miejsca w grupie C. Słowenia jednak sprawiła sporą niespodziankę.

Patrząc na wasz zespół, można odnieść wrażenie, że siłą reprezentacji Polski jest długa ławka. Gdy jednemu z was nie idzie, to wchodzi drugi i gra nie gorzej, a czasami nawet lepiej. Zgodzisz się z tym?

- Obojętnie kto siedzi na ławce, jeśli tylko Bogdan Wenta daje znak, że ma wchodzić na boisko, to daje z siebie przez pięć minut wszystko, co ma najlepsze. W tym elemencie faktycznie widać naszą przewagę nad rywalami. Może niektóre zespoły mają lepszych zawodników od nas, większe indywidualności i gwiazdy. Wiadomo jednak, że siedmioma czy ośmioma ludźmi całego turnieju się nie wygra. Siła tkwi w zespole i my taki zespół tworzymy.

Obserwatorów mistrzostw zaskakuje postawa Tomasza Rosińskiego. Dla was to również zaskoczenie?

- Nie jest to dla nas niespodzianka. "Rosa" od kilku tygodni pokazuje, że jest w wybornej formie i cieszę się, że jest z nami i gra tak jak gra. Na pewno bardzo nam pomaga.

Macie już rozpracowanych Słoweńców?

- Oglądaliśmy ich mecz ze Szwedami, ale analizowaliśmy go pod kątem gry Szwecji. W czwartek z pewnością siądziemy i rozpracujemy ekipę Słowenii. Z tego co zauważyłem, Słoweńcy grają niewygodną dla nas obronę. Wolimy grać przeciwko płaskiej defensywie. Trener często nakazuje im bronić strefą 5-1 czy nawet 4-2. Zresztą widać, że oni bardzo często zmieniają obronę. Nie wiadomo, co wymyślą na pojedynek z nami. Nie jestem prorokiem i nie wiem, co wykombinuje Zvonimir Serdariusić. Będą pewnie chcieli odizolować z gry Karola Bieleckiego i Michała Jureckiego. Mamy dzień wolnego, by opracować jak najlepszą taktykę. Podejrzewam, że Bogdan Wenta przygotuje nas na każdą ewentualność.

Komentarze (0)