Mariusz Jurak do Austrii pojechał na skutek kontuzji kolegów z reprezentacji. Poprosił go o to trener Bogdan Wenta. Popularny "Józek" po zakończeniu turnieju nie krył uczucia porażki. - Początek mistrzostw szliśmy jak burza. Wyszliśmy z pierwszego meczu. W drugiej grupie też jako pierwsi zapewniliśmy sobie miejsce w półfinale. Niestety, od tego czasu nie wygraliśmy już meczu. Trzy ostatnie przegraliśmy i ogólnie jak dla mnie te mistrzostwa kończą się porażką - mówił dziennikarzom w Wiedniu.
Stare powiedzenie mówi, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. Naturalną więc sprawą było, iż świetną grą Polacy rozbudzili nadzieje nie tylko sobie, ale przede wszystkim kibicom. - Przed mistrzostwami czwarte miejsce pewnie wzięlibyśmy w ciemno, ale wiadomo, że każdy sportowiec jedzie na imprezę walczyć o medal. Co zrobić? W Chorwacji przed rokiem nie zasłużyliśmy na medal, a go zdobyliśmy. Tutaj w Austrii, moim zdaniem, medal nam się należał, a go niestety nie mamy. Taki jest sport - tłumaczy Mariusz Jurasik.
Jeden z najbardziej doświadczonych graczy reprezentacji przyznał, że Polacy w meczu o brązowy medal przegrali na własne życzenie. - Myśleliśmy chyba, że na stojąco uda się wygrać mecz z Islandią i się mocno rozczarowaliśmy. Nie wiem, czy liczyliśmy na to, że Islandczycy będą nam podawać piłkę, a my będziemy rzucać ją do bramki. Graliśmy indywidualnie. Każdy z nas chciał rozwiązywać sam akcje, oddawaliśmy rzuty z nieprzygotowanych pozycji. Zapomnieliśmy, że piłka ręczna jest drużynową dyscypliną, a już szczególnie w naszym wydaniu, gdzie preferujemy zespołowość. Naszą mocną mocną stroną jest zespołowość, a w pierwszej połowie w ogóle tego atutu nie wykorzystaliśmy - ocenia Jurasik.
Po pierwszej połowie, w której to Polacy byli o dwie klasy gorsi od Islandczyków, w szatni nastąpił przełom mentalny naszej drużyny. - W szatni na spokojnie powiedzieliśmy sobie, że jak mamy grać tak jak w pierwszej połowie, to może lepiej w ogóle nie wychodźmy na boisko. Szkoda było taką grą szargać swoje nazwisko i denerwować tych ludzi, którzy przyjechali nam kibicować do Wiednia i tych, co trzymali za nas kciuki przed telewizorami. Nawet jak przegramy, to mieliśmy to zrobić po walce, po pięknej grze, a nie beznadziejnej, jaką prezentowaliśmy do przerwy - komentuje wydarzenia z szatni Jurasik.
Przełom nastąpił. Polacy zaczęli grać tak jak potrafią. Szybko odrabiali straty, ale niestety nie udało się przełamać Wyspiarzy. - Sławek Szmal podniósł nas z kolan. Wyciągnął bodajże pięć piłek po kolei. My z kolei rzuciliśmy pięć bramek z rzędu i z ośmiu straty zrobiły się tylko trzy. Znów zaczęliśmy wierzyć, że możemy nawiązać równą walkę z Islandią. Później w końcówce można było wyliczyć 5-6 sytuacji sam na sam, które zmarnowaliśmy. Ja nie trafiłem, Mateusz Jachlewski, Bartek Jaszka, Bartek Jurecki, Michał Jurecki i Krzysiek Lijewski. Było tych akcji sam na sam mnóstwo. Doszliśmy rywala, ale w końcówce zabrakło skuteczności. Ogólnie jednak przegraliśmy ten mecz w pierwszej połowie - podsumowuje Jurasik.
Jeszcze do niedawna Polacy mówili, że na 10 meczów z Islandią wygraliby 9. Niestety, w ostatnich dwóch latach przytrafiły im się dwie podobne i bardzo bolesne porażki z wyspiarzami. - W Pekinie też do przerwy przegraliśmy tamto spotkanie. Goniliśmy, podobnie jak w Austrii. Doszliśmy na jedną bramkę, ale finał był taki jaki był.Cieszymy się chociażby z tego, że nie musimy grać eliminacji do mistrzostw świata. Jakiś mały pozytyw tego turnieju w Austrii więc jest - doszukuje się marnego niestety pocieszenia Jurasik.
Polscy dziennikarze - także doszukując się jakiegokolwiek pocieszenia po turnieju w Austrii - próbowali wyliczyć, że skoro w ostatnich Mistrzostwach Europy Biało-Czerwoni zajmowali miejsca 10, 7, a teraz 4, to za 2 lata w Serbii będzie... No właśnie, co będzie? - zapytano Mariusza Jurasika.- Nigdy nie byłem dobry z matematyki. Nie liczę więc, które miejsce powinniśmy zająć za dwa lata w Mistrzostwach Europy, jeśli miało by być zachowane prawo serii - odparł z uśmiechem popularny "Józek".