Zdobyłem cztery bramki, ale straciłem dwie jedynki - rozmowa z Dariuszem Mogielnickim, zawondikiem NMC Powenu

Dariusz Mogielnicki to jedna z najbardziej charakterystycznych postaci zabrzańskiej drużyny NMC Powen. Obrotowy zespołu spodziewającego się spadku do niższej ligi, opowiada o swojej grze w "Górniku", początkach przygody z handballem, sukcesach, a także o tym czy ekstraklasa w Zabrzu jest realną wizją.

Magdalena Pilch: Od kiedy interesujesz się piłką ręczną? Jak to się zaczęło?

Dariusz Mogielnicki: Poprowadzili mnie trenerzy: najpierw był to trener Justyniak, który prowadził nabór wśród szkół w mojej dzielnicy - na Zaborzu. Gdy się pojawił w mojej szkole, ja już grałem w piłkę nożną w Górniku, jednak to nie przeszkodziło mi w przyjęciu zaproszenia na testy, a potem w rozpoczęciu trenowaniu handballu.

A więc najpierw była piłka nożna...

- Oczywiście! I przez długi czas trenowałem piłkę nożną i ręczną równocześnie. Grałem w Górniku do szesnastego roku życia, na pozycji bramkarza.

A jak wyglądał podział czasu pomiędzy dwie dyscypliny?

- Od piątej klasy szkoły podstawowej trenowałem handball w Szkole Mistrzostwa Sportowego, a to oznaczało codzienne treningi. Wtedy poważnie traktowałem też piłkę nożną, na szczęście te zajęcia nie kolidowały ze sobą. Schody zaczęły się w szkole średniej, kiedy musiałem dokonać wyboru. Wybrałem ten bardziej męski i brutalny sport i nie żałuję tego.

Co uważasz za swoje największe osiągnięcie sportowe?

- Moim dużym sukcesem i ważnym dla mnie etapem życia sportowego była gra w reprezentacji Polski do lat 21. Wtedy w drużynie miałem takich zawodników jak Sławomir Szmal, Grzegorz Tkaczyk... To jest na pewno dla mnie coś, że miałem okazję z nimi grać i to była gra na równym poziomie. Potem po prostu nasze kariery się różnie potoczyły, ale tak to już w życiu bywa.

A czy pamiętasz swoją pierwszą bramkę w ekstraklasie?

- Tak, zdobyłem ją w zremisowanym meczu z Zagłębiem Lubin. Trafiłem wtedy trzy albo cztery razy do bramki, ale za to... straciłem dwie jedynki!

Czym jest dla Ciebie ekstraklasa?

- Czy grałbym w drugiej, czy trzeciej lidze to traktowałbym tę grę równie poważnie. A jeśli najwyższą ligą jest ekstraklasa, to wiadomo, że każdy chce grać właśnie tam i walczyć o jak najwyższe miejsca. Na razie jednak ekstraklasa nie jest dla nas. Ten sezon był dla niektórych nauczką, że ta liga to naprawdę wyższy poziom niż dotychczas. To nie przelewki, trzeba grać na równym poziomie cały mecz, a nie jedynie 30 czy 40 minut, bo niejednokrotnie właśnie tego brakowało. Co z tego, że graliśmy generalnie dobry mecz, skoro punktów nie przybywało?

Czy NMC Powen powróci po roku absencji do najwyższej ligi rozgrywkowej?

- Celem klubu i tych, którzy będą grali w następnym sezonie będzie tylko i wyłącznie ponowny awans do ekstraklasy i tym samym budowanie solidnej drużyny, by nie popełnić tego samego błędu, co w tym roku.

Bolączką NMC Powen były liczne kontuzje. Gdyby nie one, utrzymanie byłoby bliżej?

- Myślę, że kontuzje to był taki nasz wielki... gwóźdź do trumny. Bo licząc od początku sezonu, na dwudziestu zawodników aż dziewięciu miało kontuzje, w większości wymagające ponad miesięcznej przerwy w grze. To była nasza prawdziwa bolączka. Pierwszy skład nie pograł zbyt długo, za to szansę dostali pozostali zawodnicy. To jak ją wykorzystali... to już zupełnie inna sprawa.

Który z zawodników wykazał się na tyle dobrą grą, by pozostać na szczeblu ekstraklasy?

- Bardzo dobrze grał, nim został kontuzjowany, Łukasz Kulak, ale on jest już doświadczonym graczem, podobnie zresztą jak Michał Szolc, który trzy czwarte sezonu był w bardzo dobrej formie. Olek Kryszeń ma predyspozycje, ale musi jeszcze dojrzeć, popracować. Niestety, talent to nie wszystko.

Czy pomiędzy założeniami, jakie były na początku sezonu, a rezultatem jaki osiągnęliście jest duża przepaść?

- Cele były takie: zająć bezpieczne miejsce, czyli ósme. Niestety, nie udało się – zajęliśmy miejsce ostatnie. Play-offy raczej tego nie zmienią, też będziemy ostatni, więc nijak to się ma do planu. Ale podejrzewam, że każdy jakoś po cichu zdawał sobie sprawę z tego, jak trudnym zadaniem będzie utrzymanie. Nasza drużyna jest specyficzna, większość zawodników pracuje, a potem jest trening, co na starcie daje kilka jednostek treningowych mniej. Jednak wiedzieliśmy o tym już przed wejściem do ligi, więc skoro podjęliśmy walkę, należało ją z honorem zakończyć. Nie można było "zrzucać" ciężaru przegranej na to, że pracujemy. Jeżeli komuś to nie odpowiadało, mógł na wstępie o tym poinformować, nie deklarować się do gry. Praca nie jest żadnym wytłumaczeniem.

A co nim jest? Gdzie szukać przyczyn spadku?

- Po prostu nie pokazaliśmy, że byliśmy lepsi. Brak umiejętności, może złe przygotowanie kondycyjne – raczej tu szukałbym przyczyny. Plus kontuzja, kontuzja, kontuzja... Nieraz w meczu zabrakło właśnie zmiany, pięciu minut, prawej strony... od trzech miesięcy graliśmy praktycznie bez lewej ręki – jest tylko Sasza, nie ma Łukasza, ani Olka. Chyba wszyscy w Polsce wiedzą, że Powen gra bez lewej ręki.

Czy okiem zawodnika zmiana trenera była dobrą decyzją, w dobrym momencie?

- Ciężko mówić teraz o jakichkolwiek skutkach tego. Będę mógł to ocenić tak... za rok w maju. Zmiana trenera miała miejsce w czasie, gdy nasze szanse na utrzymanie były w sumie iluzją. Zarząd dobierając trenera kierował się tym, by nowy szkoleniowiec miał więcej czasu na zapoznanie się z zespołem i zbudowanie czegoś. O skutkach będziemy mogli rozmawiać po dwóch, trzech meczach w I lidze, wtedy już trener zdoła pookładać zespół według własnej wizji.

Jak będzie wyglądała tabela?

- Vive raczej zostanie mistrzem kraju. Płock będzie drugi, a "brązowy medal" raczej zdobędzie Kwidzyn. Co do końcówki, ciężko powiedzieć, ale patrząc przez pryzmat sezonu mogę założyć, że to Gdańsk utrzyma się, a Głogów spadnie z nami.

Jak prezentuje się polska ekstraklasa na tle innych, np. Bundesligi?

- Nie ma co porównywać ekstraklasy do Bundesligi. Może oprócz Vive Targów Kielce, prezentujących wysoki poziom. Płock byłby już w Bundeslidze "zagrożony". Naszą ekstraklasę można przyrównać do pierwszej ligi niemieckiej. Jednak poziom ekstraklasy z roku na rok jest wyższy, a to przez "zakupy" jakich dokonuje na przykład Vive czy Wisła. Plus sukcesy naszej reprezentacji, której niektórzy zawodnicy grają właśnie w ekstraklasie.

Masz jeszcze stricte sportowe marzenia?

- Marzenie jest takie, by po spadku znowu zawalczyć o ekstraklasę. By w Zabrzu rodziła się i rozwijała mocna drużyna. Może nie wystarczy rok czy dwa. Spadek pewnie też nam w tym nie pomaga. Ale sądzę, że zdołamy stworzyć jak najlepszą drużynę.

A propos drużyny jak najlepszej: gdybyś miał możliwość sprowadzenia dowolnych zawodników z całej Polski, kogo obsadziłbyś w zespole i na jakiej pozycji?

- Raczej nie bujałbym aż tak w obłokach. Ale chętnie stworzyłbym zespół z wychowanków zabrzańskiej "Pogoni". Wtedy na bramce stałby Marcin Wichary grający (Wisła Płock). Na prawym skrzydle grałby Arek Miszka (również Wisła Płock). Na prawym rozegraniu widzę naszego Łukasza Kulaka. Na środku świetny Tomek Rosiński (Vive Targi Kielce). Lewe rozegranie – Remigiusz Lasoń (Azoty Puławy), a lewe skrzydło obsadziłbym chłopakami z drużyny – byłby to Michał Chodara lub Tomek Rybarczyk.

Czy uważasz, że ekstraklasa powróci do Zabrza? Pytam tu zarówno o Pogoń, jak i o Górnik Zabrze...

- Jestem zabrzaninem i dlatego życzę chłopakom z Górnika jak najlepszych wyników i awansu. Jednak ostatnie rezultaty czy gra przekonują, że awans nie będzie błahostką.

Komentarze (0)