Mateusz Kołodziej: Gwiazdy zabłysną?

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Mariusz Jurasik, Michał Jurecki, Sławomir Szmal, a do tego pokaźny "europejski zaciąg". Od sezonu 2010/2011 Vive Targi Kielce będą w polskiej lidze ewenementem. Wszystko w celu podbicia Europy, o którym w Kielcach głośno już od roku. Tylko czy w realizowanej wizji wielkiego klubu widać wyłącznie same plusy?

- Ale te transfery są już nudne... Lepiej, jakby Jurecki został w Niemczech - rzucił do mnie kolega, na wieść o przyjściu do Vive Targów Kielce kolejnej gwiazdy, Michała Jureckiego.

Przed "Dzidziusiem" na grę w Kielcach, u boku Bogdana Wenty zdecydowali się także Mariusz Jurasik i Sławomir Szmal. Jeśli dodamy do tego kilka "zagranicznych" gwiazd, to resztę polskiej, słabiutkiej ligi stawia to w gigantycznym marazmie. Dla naszej klubowej piłki ręcznej może to i lepiej. Ale czy tak nieziemski skład mistrza Polski na prawdę zaowocuje wzrostem poziomu polskich rozgrywek? Czy wreszcie liderzy polskiej reprezentacji na pewno nie stracą na swojej wartości, gdy przez kilka dobrych miesięcy przyjdzie im rywalizować z co najmniej kilka klas słabszymi rywalami?

Tworzenie europejskiej potęgi w stolicy regionu Świętokrzyskiego ma swoje zalety. O szczypiorniaku w Polsce i w ogóle polskim sporcie w najlepszym, europejskim wydaniu wreszcie usłyszy cały świat. Działacze Vive Targów Kielce zdecydowali się na bardzo odważny krok. Postawili wszystko na jedną kartę i zdecydowali się budować potęgę bardzo dużymi krokami. To w świetle kondycji polskiej ligi krok niesamowicie odważny, na który przez dobrych kilkanaście lat nie zdecydował się jak dotąd żaden klub. - To jest nie do pomyślenia. Chcieli przekładać dwa razy z nami mecz, bo ich zawodnicy w tym czasie muszą pracować - kręcili z niezadowoleniem głową pracownicy kieleckiego klubu, przed jednym ze spotkań kończącego się właśnie sezonu. Aż strach pomyśleć co będzie się działo (a przecież tego typu sytuacje wciąż będą się pojawiać) w nowych rozgrywkach, kiedy i tak przecież słabi rywale zmuszeni będą przyjechać do Kielc w osłabionym składzie, a większość obecnych kluczowych zawodników mistrza (z którymi już teraz nikt nie jest w stanie sobie poradzić) ustąpi miejsca w podstawowym składzie bardziej rutynowanym kolegom.

Działacze Vive Targów najwyraźniej są pewni, że zwycięstwa ich drużyny nie zakończą się tylko na krajowym podwórku. Pewny musi być też Bogdan Wenta, że u jego boku (podobnie jak cała drużyna dotąd), kluczowi reprezentanci Polski nie staną w rozwoju. I tu wychodzi wielkie ryzyko podjęte przez szkoleniowca i działaczy. Bo co będzie, jeżeli przygoda Vive w kolejnej edycji Ligi Mistrzów nie potrwa już tak długo? Wtedy jedyną drogą do podnoszenia swoich umiejętności, o których tak ciągle powtarza polski szkoleniowiec, zostanie rodzima ekstraklasa. Tylko, czy w składzie jakim Vive dysponować będzie w sezonie 2010/2011, wygranie w niej będzie miało jakiś sens? Czy czekanie kolejny rok na mecz z przyzwoitym i równym sobie zespołem wyjdzie wszystkim na dobre? Oby ten scenariusz jednak się nie sprawdził. Wtedy bowiem uznawany za jednego z najlepszych trenerów w polskim sporcie Bogdan Wenta przeżyje chyba swoją największą porażkę.

O słabym (czasami nawet śmiesznym) poziomie naszej ligi świadczy wiele faktów. Jeden utkwił mi w pamięci jednak na dłużej. Po jednym ze spotkań tegorocznego play-off, na parkiecie kieleckiej hali Legionów roiło się aż od zawodników obu drużyn, którzy z inicjatywy zespołu gości... pozowali z kieleckimi gwiazdami do zdjęć. Jeśli dodać do tego pomeczowe wypowiedzi szkoleniowców, typu "wiedzieliśmy, że przegramy jeszcze przed meczem" coraz lepiej widać, że niepoważnie do poziomu w polskim szczypiorniaku podchodzą nie tylko kibice, ale także Ci, którzy (wszyscy, bez wyjątku) mają przecież robić wszystko, aby poziom ten zwiększać. Pytanie, jak do meczów z jeszcze mocniejszym kieleckim zespołem w przyszłym sezonie podchodzić będą inne drużyny. Bo jeśli ich podejście się nie zmieni, możemy być świadkami rzeczy niebywałych i to nie tylko z czysto sportowej perspektywy.

Źródło artykułu: