Nie mogę powiedzieć, że trener Karpiński źle pracował - I część rozmowy z Andrzejem Dudkowskim, trenerem AZS AWF Wrocław

Drugi tydzień lutego bieżącego roku wstrząsnął sekcją żeńskiego szczypiorniaka klubu AZS AWF Wrocław. Najpierw pojawiła się informacja w lokalnej prasie, że zespół zostanie wycofany z ligi, bo brakuje pieniędzy. Jak już się znalazły środki na dalsze funkcjonowanie, to znów trzeba było szukać, ale tym razem trenera. Marek Karpiński niespodziewanie zrezygnował z dalszego prowadzenia zespołu. "Wybawicielem" został dr Andrzej Dudkowski, na co dzień pracownik AWF, kierownik zespołu piłki ręcznej i piłki nożnej w katedrze zespołowych gier sportowych, który został trenerem na chwilę, a prowadzi drużynę po dziś dzień. Obecny trener AZS AWF odsłania nieco kulisy zmiany trenera w dziewiątej ekipie ekstraklasy kobiet...

Paweł Prochowski: Remis sprzed dwóch tygodni dał wam utrzymanie. Plan minimum zatem wykonany?

Andrzej Dudkowski: - Tak sobie założyłem biorąc ten zespół, że celem jest utrzymanie się w ekstraklasie i całe szczęście udało się to osiągnąć dwie kolejki przed końcem. Jestem z tego bardzo zadowolony. Dwa mecze, ostatni z Kielcami i teraz z Olkuszem gramy bez obciążenia psychicznego.

Plan minimum wykonany, teraz poczucie ulgi, a przecież w trakcie sezonu nie było tak różowo. Jak to było z tą zmianą trenera w AZS AWF?

- Nie chciałbym tego komentować. Są różne wersje i nie chcę powielać plotek. Ja się dowiedziałem w środę wieczorem, że trener Karpiński przyszedł na trening i ogłosił, że rezygnuje. W czwartek dostałem telefon od wiceprezesa klubu a zarazem prorektora ds. studenckich Akademii Wychowania Fizycznego we Wrocławiu, profesora Andrzeja Rokity z prośbą o poprowadzenie zespołu. Miało to być krótkoterminowo, na początek około tygodnia, bo zespół czekał ważny wyjazd do Gdyni w sobotę. Chcieliśmy uniknąć walkowera, a ja jestem trenerem w młodzieżowym Śląsku, mam licencję i mogłem pojechać do Gdyni właśnie na tej licencji. Potem poproszono mnie o poprowadzenie drużyny jeszcze chwilę i kolejną i tak zostało do końca rundy. Znam wersje pana Karpińskiego, wersje klubu i nie chciałbym się na ten temat wypowiadać. Każdy ma swoje racje.

Skoro mówimy o tym "gorącym" tygodniu, wtedy pojawiła się informacja w prasie, że zespół może zostać wycofany z ligi, że brakuje środków...

- Była informacja w prasie, ukazała się bodajże w środę, że klub nie ma pieniędzy na opłacenie sędziów. W grę wchodziła kwota 3 400 zł. W poniedziałek ta należność została zapłacona, także ta informacja nie była prawdziwa.

Innymi słowy, nieaktualna?

- Dokładnie tak, bo w poniedziałek był ostatni termin zapłaty tej kwoty. I te pieniądze zostały przelane, a potem ukazała się informacja, że pan Karpiński zrezygnował dlatego, że nie było pieniędzy. Natomiast ja idąc do klubu w piątek rano po pieniądze na wyjazd, otrzymałem kwotę taką, jaką sobie zażyczyłem, na autobus, na nocleg i na wyżywienie. Pojechaliśmy tam z noclegiem i nie było najmniejszych problemów. Nie wiem czy to akurat sytuacja z panem Karpińskim o tym zdecydowała czy może te pieniądze jednak były, a chodziło o coś innego. Nie wiem, trudno mi powiedzieć.

Rozmawiał pan z trenerem Karpińskim na temat zespołu?

- Dzwoniłem do trenera Karpińskiego, ale z prośbą żeby poprowadził ten zespół do końca sezonu. Największą krzywdę zrobił dziewczynom, które bardzo się zaangażowały w tę ekstraklasę, im bardzo zależy i to one najwięcej stracą, jeśli on odejdzie. Niestety, trener Karpiński stwierdził, że on definitywnie zrezygnował. W tym momencie będąc pracownikiem uczelni, byłem zobligowany ten zespół przejąć i utrzymać. O samym zespole z trenerem Karpińskim nie rozmawiałem. Muszę powiedzieć, że część dziewcząt znam, bo pracowałem jeszcze przed panem Karpińskim, jak jeszcze AZS AWF był w pierwszej lidze. I przynajmniej połowa tych dziewczyn jest mi znana. Wiedziałem czym dysponuję, doszły jeszcze te młode zawodniczki ze Szkoły Mistrzostwa Sportowego, byłem też na paru meczach AZS w tym sezonie, widziałem ich grę. Byłem w większości zorientowany w grze zespołu, wiedziałem, że sobie tutaj poradzę i nie musiałem zasięgać języka.

Wprowadził pan w poczynania zespołu spory powiew świeżości, zgodzi się pan z tym?

- Hmmm...

Popatrzmy chociażby przez pryzmat meczu w Gdyni, pana zespół, skazywany na wysoką porażkę, w praktyce mało nie wygrał.

- Każdy trener ma swój styl. Trener Karpiński stawiał bardziej na atak pozycyjny. Ja natomiast uważam, że ten zespół stać na więcej w szybkim ataku. Wprowadziłem więcej ćwiczeń biegowych, bardziej skupiłem się na grze z kontry i wydaje mi się, że właśnie to zaprocentowało. Zdobywamy zdecydowanie więcej bramek z tego szybkiego ataku, to nasza silna strona. Dobra obrona, taka sama jak za pana Karpińskiego, ale z tej obrony najpierw wyprowadzenie ataku szybkiego, a dopiero potem ewentualnie atak pozycyjny. W Gdyni dziewczyny zagrały troszeczkę na ambicji. Chciały udowodnić panu Karpińskiemu, że bez niego też sobie poradzą. Dość pechowo przegraliśmy, bo uważam, że zwycięstwo tam nam się należało. Niemniej jednak Gdynia była gospodarzem, zespołem bardziej doświadczonym. Do czterdziestej piątej minuty jeszcze prowadziliśmy i tam było prowadzenie w pewnym momencie nawet czterema bramkami. Nie wytrzymaliśmy kondycyjnie. Obrona była bardzo dobra, do tego ta kontra, która już wtedy zaczęła nam wychodzić. Ale dziewczyny nie wytrzymały tego tempa i w końcówce padły. Przegraliśmy końcówkę bodajże 1:5 i cały mecz również.

Zespół nawiązuje walkę z drużyną, która teraz wywalczyła brąz, występowała w europejskich pucharach, słowem jest drużyna silniejszą...

- Na pewno personalnie tak. Patrząc na powołania do kadry, na zawodniczki, które grają w pucharach i na miejsce Vistalu to tak. Zdecydowanie jest to zespół od nas mocniejszy, ale dziewczyny były bardziej zdeterminowane i byliśmy naprawdę o krok od sprawienia dużej niespodzianki.

...no właśnie, a co by było, gdyby prowadził pan zespół od początku sezonu?

- Nie wiem, naprawdę ciężko mi to powiedzieć. Poza tym nie mogę przyznać, że pan Karpiński źle prowadził zespół. Ja miałem łatwiejsze zadanie, bo ja grałem w dole tabeli. Nie ukrywam, że dobrze się stało, bo wszystkie mecze, za wyjątkiem Gdyni, w których prowadziłem zespół, wygraliśmy. Nie pojechałem na jeden mecz do Chorzowa, niestety nie mogłem i wtedy przegraliśmy jedną bramką.

Czyli gdyby pojechałby pan do Chorzowa, mecz byłby wygrany?

- Być może tak, ale teraz to można tak gdybać. Generalnie wszystkie mecze mamy wygrane, poza ostatnim meczem w Jeleniej Górze, tam był remis, ale też dla nas zwycięski. Punkt nam dawał pewne utrzymanie i na tym punkcie nam zależało. Nie ukrywam też, że jestem niezadowolony z obrony w tym meczu. Dziewczyny trochę się rozprężyły i za dużo bramek straciliśmy. 34 bramek nie straciliśmy w żadnym meczu. Zdarzało nam się nawet stracić tylko 18 goli. Tak jak było w Olkuszu, gdzie miejscowe zawodniczki po prostu roznieśliśmy. Gramy z zespołami na pewno słabszymi niż czołowa ósemka, ale dziewczyny naprawdę wygrywają wysoko, nawet różnicą ponad 10 goli. Tak było z Kielcami, z Olkuszem. To są zdecydowanie zwycięstwa.

W tym meczu w Jeleniej Górze doszło nawet do niecodziennej sytuacji, bo przecież nieczęsto zdarza się, żeby zespół piłki ręcznej grał na remis.

- No faktycznie (śmiech). Nam ten jeden punkt był potrzebny do utrzymania się. Ale też nie można powiedzieć, że kazałem grać dziewczynom na remis. W przerwie stwierdziłem tylko, że gdyby w końcówce była sytuacja dla nas korzystna, w tym przypadku remis, żeby dziewczyny szanowały piłkę, nieco dłużej rozgrywały akcje.

Wkrótce zapraszamy na drugą część rozmowy z trenerem AZS AWF.

Źródło artykułu: